Robert Motyka: Zarzuty, że artyści będą współodpowiedzialni za przyszłe zakażenia to mowa nienawiści
Fot. materiały prasowe Robert MotykaTo pewnie nieprofesjonalne, ale na rozmowę z Robertem Motyką dotarłem bardzo podekscytowany - po wielu miesiącach lockdownu wreszcie miałem okazję przeprowadzić wywiad "na żywo", a nie przez Zooma.
Bezpośrednim pretekstem do spotkania była informacja o starcie VIP TOUR, czyli nowej trasie kabaretowej Paranienormalnych. Po długim wyłączeniu z aktywności zawodowej, spowodowanym sytuacją epidemiologiczną, kabaret wrócił do występowania.
VIP TOUR obejmie całą Polskę: powiaty, gminy, miasta i kurorty. Grupa zaprosiła do współpracy popularnych aktorów - m.in. Adama Fidusiewicza, Olgę Borys i Katarzynę Bujakiewicz - co ma zagwarantować dodatkową dawkę pozytywnej energii. - VIP TOUR to bardziej teatralna forma, a także ambitniejszy i ciekawszy program! - zapowiadają członkowie kabaretu Paranienormalni.
Rozmową odbyła się w siedzibie spółki Air Sport, będącej pionierem treningów wysokościowych w Polsce. Więcej o inicjatywnie można przeczytać TUTAJ.
Wywiad z Robertem Motyką
Ale się cieszę, że możemy porozmawiać na żywo, a nie przez Zooma. Jeszcze o tak istotnym problemie – podczas pandemii wasza branża mocno dostała po tyłku, ale ku mojemu zdziwieniu mało który artysta chce o tym mówić.
Tylko niewielka część artystów zarabia duże pieniądze, popularność nie zawsze idzie w parze z super wysokimi zarobkami. Branża stanęła całkowicie, nie można było pracować przez wiele miesięcy, więc to oczywiste, że wielu artystom było ciężko. Mało z nich głośno o tym powiedziało, a kiedy już się odważyli, to od razu zostali zagłuszeni hasłem „trzeba było oszczędzać”. W ostatnich miesiącach nasze życie przeniosło się jeszcze mocniej do Internetu, gdzie ludzie dają sobie bezgraniczne prawo do oceniania innych, ponieważ robią to anonimowo. Niestety, jest to zazwyczaj ocena negatywna. Ludzie boją się krytyki i wobec wszechobecnej propagandy sukcesu nie chcą ujawniać, że jest im trudno.
Nie każda krytyka jest hejtem.
Oczywiście, że nie. Konstruktywna krytyka, pozbawiona mowy nienawiści, jest bardzo pożądana. Rozumiem, że ktoś może napisać - "nie podobała mi się twoja ostatnia płyta, bo jest totalnie nie w nurcie, w którym tworzysz" itp . Dostałem wiele uderzająco nienawistnych wiadomości po tym, jak umieściłem w social media zdjęcie informujące, że moja córka uczestniczyła - razem ze mną - w Strajku Kobiet. W mojej skrzynce odbiorczej możesz znaleźć także wiadomości obraźliwe, szydercze, wyzywające. Ludzie po prostu czasem życzą innym źle, tylko dlatego, że mogą zrobić to anonimowo. Na szczęście, mimo wszystko, takie wiadomości są jedynie znikomą częścią skrzynki pocztowej, nie doświadczam więc tego prawie wcale, ale wiem, czym jest hejt. Przemoc w sieci istnieje, jest werbalna. Tak jak gastronomia czy turystyka, nasza branża była w dużym dołku, ale nie znajdziesz tego na pierwszych stronach gazet.
Jak duży jest ten dołek?
Mnóstwo moich znajomych prowadzących firmy eventowe jest na skraju bankructwa. Niedawno – jako kabaret Paranienormalni – ruszyliśmy z trasą VIP TOUR i podczas występu w Legnicy spotkaliśmy się z kolegami pracującymi w branży od wielu lat. W ostatnich miesiącach pracowali na budowie w Szwecji. To była duża, prężna, zatrudniająca wielu pracowników firma, a teraz mało z niej zostało. Próbują ją reaktywować. Estrada, kultura, koncerty zostały odmrożone, ale wciąż wszyscy żyjemy z widmem ponownego wzrostu zakażeń. Już teraz straszy się czwartą falą pandemii.
Straszy się, straszy, ale Polacy chyba się jej nie boją.
Komentarze na Facebooku są wręcz przerażąjące. Widzę to na naszym profilu facebookowym. Społeczność jest bardzo spolaryzowana, a ludzie często żyją na dwóch końcach skrajności. Kiedy poinformowaliśmy o powrocie do występowania – oczywiście w ścisłym reżimie sanitarnym – to wielu fanów pisało: "wolność, wszystko jest dla ludzi, żadnego zagrożenia nie ma". Z drugiej strony jest grupa osób, która zarzuca nam, że skoro występujemy w tak niebezpiecznym okresie, to będziemy współodpowiedzialni za przyszłe zakażenia. Za organizację występu, czyli rozsadzanie ludzi na widowni, kwestię dojścia i wyjścia, komunikację zewnętrzną i wewnętrzną, odpowiada organizator, a nie my. Najczęściej podpisujemy umowę z organizatorem i jedziemy jako jej wykonawcy. Jeśli na widowni widzimy tłumy ludzi, którzy siedzą obok siebie, to nie możemy nic z tym zrobić. Zakładamy, że to jest rodzina, mieszkający razem ludzie. Nie możemy brać za to odpowiedzialności, liczymy na rozsądek ludzi. Zarzuty, że możemy być współodpowiedzialni za czyjeś zakażenie to właśnie mowa nienawiści.
Jak na nią reagujecie?
Staramy się nie wchodzić w polemikę. Wszyscy członkowie naszej ekipy są zaszczepieni dwoma dawkami, pilnujemy się, jesteśmy rozsądni. Przechodziłem zakażenie koronawirusem, więc wiem, że to nie jest zabawa. Widziałem chorych na OIOM-ie, byłem na pogrzebach bliskich osób, które zmarły przez COVID. Nie bagatelizuję epidemii.
Ten hejt na branżę nasilił się po ogłoszeniu beneficjentów Funduszu Wsparcia Kultury.
Myślę, że w pierwotnym założeniu te pieniądze miały się rozłożyć równomiernie pomiędzy potrzebujących muzyków, aktorów, eventowców itd, ale stało się inaczej. Brak edukacji i zła komunikacja tych projektów spowodowały, że hejt się nasilił. Ludzie reagują tu i teraz, nie myśląc o drugiej stronie. Od razu przechodzą do ataku. Przykład pierwszy z brzegu: moją sąsiadką jest pewna znana piosenkarka, koncertująca od wielu lat. Wszyscy jej współpracownicy w tym momencie zajmują się budowlanką: tapetują i malują mieszkania, robią prace ogrodowe. To utalentowani muzycy sesyjni, grający w świetnych zespołach, a muszą zajmować się czymś kompletnie odmiennym. Wcześniej nie komentowałem zamieszania wokół Funduszu Wsparcia Kultury, ponieważ sam nie starałem się o dotację. Nie wziąłem żadnych pieniędzy, więc nie chciałem wyrażać swojej opinii.
Dlaczego się nie starałeś?
Po prostu nie miałem pomysłu na żaden fajny, rozsądny projekt, z którego mógłbym się uczciwie rozliczyć. Uważam, że nie ma sensu robić czegoś na siłę, chyba zresztą na dobre wyszło to Paranienormalnym.
Mam w pamięci pewną instytucję, która uzyskała dotację w ramach wcześniejszego ministerialnego programu – „Kultura w sieci”. Kiedy kilka miesięcy po otrzymaniu przez tę instytucję pieniędzy zapytałem jej przedstawicieli na Facebooku, jak idą prace nad projektem, otrzymałem odpowiedź: „W sumie nic nie powstało, projekt nie doszedł do skutku. Być może w późniejszym czasie”. To tyle jeśli chodzi o konieczność rozliczenia się.
Pamiętam paru znajomych z branży, którzy zarzekali się, że nie wezmą dofinansowania od rządu, bo rząd jest zły, a potem ich nazwiska widziałem na liście beneficjentów. Chyba sami się nie spodziewali, że ta lista zostanie upubliczniona... Tym bardziej cieszę się, że nie wziąłem w tym udziału, pomimo że branża kabaretowa nie miała lekko. To nie jest tak, że my w ostatnich miesiącach graliśmy mniej – nie graliśmy w ogóle, przez kilkanaście miesięcy nie mieliśmy żadnej pracy, żadnego wynagrodzenia. Nie da się żyć w nieskończoność z oszczędności, o ile oczywiście się je ma. Występy online nie zdały egzaminu, one chyba bardziej były dla samych artystów: żeby coś robić, tworzyć, przypominać się fanom. Z zarobkiem nie miało to nic wspólnego.
Kuba Kawalec z zespołu happysad powiedział mi, że – cytuję – „żaden kanał nie jest tak chybotliwą kładką jak kanały online”.
To są przede wszystkim koszty, bo przecież żeby zrobić sensowny stream trzeba zainwestować sensowne pieniądze. Powiem więcej – pod względem finansowym wyprodukowanie zaawansowanego technologicznie występu online jest porównywalne do przygotowania prawdziwego występu na żywo.
Serio? Patrząc na jakość wielu tego typu inicjatyw – nie powiedziałbym.
Jakiś czas temu zrealizowaliśmy fajny stream: przygotowaliśmy spektakl, zaprosiliśmy do współpracy aktorów, całość zorganizowaliśmy w warszawskim Forcie Mokotów przy pomocy profesjonalnej ekipy technicznej. I mocno naciągając podsumowanie finansowe – wyszliśmy na zero. Frajda i doświadczenie owszem, ale jednak musimy zarabiać pieniądze. Kiedy tego typu przedsięwzięć było mniej, to widza jeszcze w miarę łatwo było zaciekawić, ale kiedy wszyscy zaczęli tworzyć online, tego typu eventy przestały być wyjątkowe.
Jak radziłeś sobie bez kontaktu z publicznością, który jest charakterystyczny dla kabaretu czy standupu?
O swoim zawodzie mówię, że to magiczna praca. Raczej nie klasyfikuję występów – czuję się podobnie niezależnie od tego, czy występuję przed setką fanów czy przed kilkoma tysiącami widzów. Zawsze gram na sto procent, a odbiorcy to doceniają. Pojawienie się na scenie jest niesamowitym strzałem adrenaliny. Pół żartem pół serio opowiadam, że ja nigdy nie stoją na scenie – ja się unoszę. I teraz wyobraź sobie, że przez cały czas doświadczasz tego wspaniałego uczucia, ale ono nagle znika. Nie powiem, na początku nawet się ucieszyłem, bo pomyślałem, że wreszcie sobie na chwilę odpocznę. Ale nikt nie zakładał, że ten odpoczynek potrwa tak długo.
Kiedy po raz pierwszy poczułeś, że naprawdę brakuje ci występów na żywo?
Już po kilku miesiącach zorientowałem się, jak duża jest ta emocjonalna wyrwa. Realizowałem wiele pobocznych projektów, ale żaden z nich nie był w stanie zastąpić kontaktu z publicznością. Kiedy mam zagrać koncert o godz. 20, to już trzy godziny przed startem imprezy chodzę podekscytowany. Zapytałem kiedyś Mariana Opanię: „Panie Marianie, czy ten stres przed występami kiedyś minie, czy to już będzie tak zawsze?”. On odpowiedział: „Młody, to właśnie o to chodzi!”. Wiem, że to nie ta skala, ale porównałbym to do powrotu z misji wojennej. Musisz iść do sklepu kupić chrupki, a jeszcze niedawno rozbrajałeś bomby. Nie potrafisz się odnaleźć.
Nie radziłeś sobie z codziennymi obowiązkami?
Chodzi o to, że przez większą część roku zawsze byłem w trasie, więc w domu po prostu nie umiałem sobie znaleźć miejsca. Nagle musisz skosić trawę, pojechać na zakupy, zrobić pranie, być samodzielny. Na początku dzwoniłem do żony i pytałem, w którą przegródkę pralki sypie się proszek. Inną kwestią jest równowaga psychiczna... Czytałem nie tak dawno bardzo ciekawe badanie, z którego wynika, że ciągłe połączenia online wpędzają nas w depresję: musisz siedzieć prosto, stale wpatrujesz się w siebie, cały czas podlegasz samoocenie.
Nie boisz się, że kiedy znowu wróci regularność występów, to nie poczujesz tej samej frajdy z grania co kiedyś?
Mówię o tym w nowym programie! Historia sprzed kilkunastu dni. Wracam taksówką do domu. Po dojechaniu do miejsca docelowego kierowca odwraca się i z dumą mówi: „Poznałem pana”. Ja cały ucieszony odpowiadam, że to super, bardzo mi miło. A on: „Pan jest wokalistą tego zespołu Leszcze!”.
W sumie faktycznie, jest podobieństwo.
Ja mu tłumaczę, że nie, że to pomyłka, a on dalej swoje. „Niech pan nie bajeruje, znam pana, słucham pańskich piosenek, panie Sztyletowski”. Odpowiadam, że jeśli już to Miecznikowski, ale że to naprawdę nie ja. Na co on kończy z uśmiechem: „Dobra dobra, nie powiem nikomu, gdzie pan mieszka”. Kiedy cały czas uczestniczysz w imprezach telewizyjnych, czytasz o sobie w mediach i nagle to się kończy, to nie jest łatwo. Owszem, masz szansę na chwilę oddechu, ale nie zapominajmy, że jesteśmy artystami. Chcemy dawać, ale potrzebujemy przy tym feedbacku.
Próżność?
W jakimś stopniu na pewno. Taką mamy pracę. Pod koniec maja wreszcie wyruszyliśmy w trasę. Mieliśmy liczne obawy co do tego, jak zostaniemy przyjęci przez fanów. Serdeczność, z jaką nas przywitali okazała się niesamowita! To budujące, że widzowie czekali na nas w tak samo dużym stopniu, jak my na nich.
Co poczułeś, kiedy jakiś czas temu pewien polityk zasugerował, żebyście się „przebranżowili”?
O przebranżawianiu rozmawiałem w swoim internetowym programie „Komisariat Towarzyski” z jednym ze standuperów. On powiedział, że przez dwadzieścia lat pracował na swoją pozycję, wszystko postawił na jedną kartę i trudno mu rzucić wszystko i zacząć robić coś innego. Jedna z oglądających, w trakcie programu napisała komentarz, w którym dziwiła się, dlaczego artyści mają tak zadarte nosy – jej firmę również zamrożono, otworzyła więc mały sklepik i zaczęła pracować za, dajmy na to, 1800 zł miesięcznie. I jak się odnieść do takiej opinii? Oczywiście, że można wszystko, ale gdybym chciał prowadzić sklep z rzemykami, to prowadziłbym sklep z rzemykami. Nie mogę tak po prostu odrzucić całego swojego dorobku, który przecież nie wziął się znikąd. Kiedyś pani Małgorzata Domagalik przeprowadzała wywiad z naszym kabaretem. Cały czas powtarzaliśmy, że nam się udało: wystąpić tu i tu, poznać tego i tego, rozśmieszyć publiczność. Pani Domagalik w końcu nam przerwała i stwierdziła: „Wam się nic nie udało, na wszystko sami zapracowaliście”. Tego się trzymam.
I razem z kabaretem Paranienormalni ruszasz właśnie w trasę VIP TOUR, którą anonsujecie jako największe przedsięwzięcie w historii grupy. Nieźle jak na branżę, która jest w kryzysie.
To wspaniały projekt, wow! Już wcześniej otwieraliśmy się na współpracę z aktorami, ale nigdy na tak dużą skalę. VIP TOUR to bardziej teatralna forma, ambitniejszy i ciekawszy program. Stajemy się coraz poważniejszym kabaretem, co bardzo nam opowiada, gdyż jako Paranienormalni mocno ostatnio dojrzeliśmy. Kiedy mieliśmy po trzydzieści lat, to przebieraliśmy się w kolorowe ciuchy i robiliśmy z siebie z błaznów, teraz klimat jest już zupełnie inny. No i oczywiście jest znacznie profesjonalniej.
Aktorzy chętnie z wami współpracują?
Dla nich to jest zupełnie nowe doświadczenie. Kiedy grasz w filmie lub serialu, to wcielasz się w jedną postać przez cały czas trwania przedsięwzięcia. W spektaklu kabaretowym składającym się z kilku skeczów, co kilka minut wychodzisz na scenę jako ktoś inny. Myślę, że VIP TOUR da nam dużo doświadczenia. Kiedy pracuję z kimś od piętnastu lat, to wiem, czego mogę się po nim spodziewać. Wiem, że uratuje mnie improwizacją, jeśli zdarzy mi się zapomnieć tekstu podczas występu. Ale kiedy występujesz z kimś pierwszy raz, to nie możesz przewidzieć, jak się zachowa w sytuacji kryzysowej. Co też jest wspaniałe.
Z jakim przesłaniem przychodzicie do widzów na nowej trasie? Wydawało mi się, że po tych pandemicznych miesiącach ludzie będą oczekiwali przede wszystkim dobrej zabawy, a ty mówisz o „poważniejszym” kabarecie. Czyli w domyśle – bardziej refleksyjnym.
Kabaret to nie misja, nie można uczyć fanów tego, jak mają żyć. Nigdy nie chcieliśmy skupiać się na tematach politycznych i religijnych. Nie tworzymy skeczów opartych na stereotypowych skojarzeniach. Wychodzę z założenia, że granie spektakli jest jak zaproszenie znajomych na obiad - podajesz im jedzenie, a twoim zadaniem jest dopilnowanie, by się dobrze czuli, bez względu na ewentualną różnicę przekonań. Ktoś nam kiedyś sugerował, żebyśmy częściej śmiali się z polityki, ale nigdy w to nie poszliśmy. Takie podejście jest doceniane przez fanów, którzy w wiadomościach dziękują, że nasze występy są wolne od różnic i kłótni. Myślę, że największym sukcesem Paranienormalnych jest to, że na eventy przychodzą całe pokolenia.
Bardzo ciekawe jest to, co powiedziałeś o wiadomościach od fanów. Nie tak dawno oglądałem pewien program kabaretowy. Patrząc na reakcje publiczności, to najśmieszniejsze okazały się żarty ze wzrostu Jarosława Kaczyńskiego.
Uważam, że to droga na skróty, a my nie chcemy chodzić taką drogą. Kiedyś zrobiliśmy eksperyment, który okazał się ogromnym błędem. Dwa lata temu w Mrągowie zaaranżowaliśmy mini-scenkę. Mój kolega z kabaretu na chwilę wcielił się w prezesa i zacytował jego przejęzyczenie „nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne”. Kilka tysięcy ludzi zaczęło gwizdać, co tylko uświadomiło nam, jak duże emocje to ze sobą niesie.
Z koronawirusa się śmiejecie?
Można się śmiać z pandemii, bo przecież śmiech jest lekiem na całe zło, każdy potrzebuje choć odrobiny oddechu. Oczywiście jest to ogromna tragedia – ludzie chorują i umierają. Nie podważamy tego! Myślę jednak, że udawanie, że pandemia nie istnieje jest kompletnym bezsensem. Wszystko wymaga umiaru oraz wyczucia smaku.
Macie też chyba łatwiej, bo podobno wy – standuperzy i kabareciarze – jesteście na uprzywilejowanych pozycjach. Nie tak dawno poruszenie w mediach społecznościowych wywołał post, w którym porównano możliwą liczbę osób na widownii podczas kabaretu, meczu i koncertu. To rzeczywiście była spora rozbieżność.
Ocenianie branży pod kątem tego, ile osób uczestniczy w wydarzeniach jest mega słabe. Chciałbym, żeby muzycy grali pełne koncerty, a kina i teatry były otwarte, ale nie mam na to wpływu. Po prostu cieszę się, że mogę występować.
A jaki masz stosunek do tzw. „paszportów covidowych”?
To dla mnie kolejny dowód na to, że jako społeczeństwo stajemy się coraz bardziej podzieleni. Może jestem zbyt naiwny, ale zawsze myślałem, że wszyscy się w miarę lubią. Są ludzie, którzy uważają, że wymóg paszportu to zawłaszczenie wolności. Paszport covidowy jest niczym innym jak poświadczeniem, że jest się zaszczepionym przeciwko szalejącemu wirusowi, który naprawdę jest niebezpieczny i szalenie zakaźny. Wierzę w naukę, wierzę wirusologom poświęcającym życie, by zdobyć wiedzę na ten temat, dlatego się zaszczepiłem i jeśli nie zrobimy tego jako ludzkość w odpowiedniej liczbie, nie powrócimy do normalnego życia, jakie znaliśmy wcześniej. To jest utrata wolności. Chcę żyć jak wcześniej, spotykać się ze znajomymi, pracować, podróżować.
Mnie w tym wszystkim najbardziej fascynuje fakt, że tzw. „antyszczepionkowców” utożsamia się najczęściej ze starszymi, mniej wykształconymi ludźmi. Tymczasem przeglądałem ostatnio facebookowe komentarze dotyczące najpopularniejszych muzycznych festiwali. „Bananowa młodzież” też uważa, że bilety tylko dla zaszczepionych to powolne wprowadzanie totalitaryzmu i segregacja społeczeństwa.
Żyjemy w dobie pandemii. Niech nikt nie mówi, że epidemia jest wymyślona, a w szpitalach leżą statyści. Byłem w szpitalu na warszawskim Bródnie, stałem na korytarzu, po którym jeździły metalowe trumny. Nie mam o czym dyskutować z osobą, która twierdzi, że koronawirus to ściema, bo na grypę umiera więcej ludzi. Jeśli miałbym wysłać córkę na koncert, nie wiem, Eda Sheerana, to chciałbym, żeby mogli w nim uczestniczyć wyłącznie zaszczepieni fani. Jeśli osoba zaszczepiona nie będzie mogła wziąć udziału w koncercie, bo go po prostu nie będzie można zorganizować, to z kolei ograniczamy wolność ludzi, którzy zdecydowali się przyjąć szczepionkę uodparniającą. Po szczepionce można zachorować, ale przebieg choroby nie jest tak ciężki. Szpitale nie będą obłożone i unikniemy lockdownu.
Czy jako artysta obawiasz się „czwartej fali”?
Na ten moment kalendarz mamy zapełniony do końca roku, wiele spektakli jest już wyprzedanych. Nie mamy żadnego planu B, na pewno nie będziemy się przebranżawiać. Gdyby rzeczywiście znów było bardzo źle, to pozostanie mi realizowanie zajęć poza estradą i sceną. Mam wiele pomysłów na fajne projekty. Na pewno będę realizował serial, do którego zdjęcia ruszają już niebawem.
Jakie będziesz miał za dziesięć lat pierwsze skojarzenie ze słowem „pandemia”?
Maseczki. Wszyscy w maseczkach. Pustka na ulicy. Kilka dni temu wyszedłem z żoną do restauracji, pierwszy raz po wielu miesiącach. Czuliśmy się skrępowani, bo w sumie nie pamiętaliśmy, jak trzeba się zachować. Wczoraj byłem w kinie – też super uczucie. Nagle zaczęliśmy doceniać wszystko to, co wcześniej uznawaliśmy za zupełnie zwyczajne i powszechne. Obyśmy jako społeczeństwo już nigdy nie zapominali o tych najmniejszych przyjemnościach, bo to ode dają największego kopa do działania.
---
Zapraszamy do przeczytania pozostałych wywiadów z przedstawicielami branży eventowo-kulturalnej:
"Praca na wiatrakach, komornicy, uzależnienia - dramat zaplecza branży eventowej"