Serduszka zamiast suszarek
Fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2021 (66)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Nam, dziadersom, czasem trudno się dogadać z milenialsami. Na przykład dopiero niedawno dowiedziałem się o istnieniu kropki nienawiści. Jeśli ktoś jest zapóźniony i nie wie, to wyjaśniam. Kropka stawiana na końcu zdania przesłanego komunikatorem zmienia mocno jego sens. W kierunku – jak sama nazwa tej kropki wskazuje – niezbyt przyjaznym. Kiedy np. pisałem do moich młodych współpracowników „Zrobiłeś dobrą robotę.”, to traktowali to jako atak albo przynajmniej przekąs. Kropka jest dla nich nośnikiem agresji. Bez kropki byłoby sympatycznie. Z kropką jest atakująco. Dziwne, nieprawdaż?
A propos roboty. Wielu szefów narzeka na młodych pracowników. Głównie na ich niesamodzielność, którą zaszczepili im… oni sami. Ale oczywiście nie jako pracodawcy, tylko jako rodzice. Jesteśmy bez wątpienia pokoleniem nadopiekuńczych rodziców, którzy, co tylko mogą, robią za dzieci (ostatnio, podczas pandemii, piszemy klasówki i olimpiady matematyczne), a potem irytujemy się, że ma to pewien wpływ na ich dorosłe życie.
Innym efektem naszej miłości (bo to w końcu z miłości się bierze) jest delikatność milenialsów i ich nadwrażliwość na krytykę. Ponieważ raczej nie wrzeszczymy na dzieci w domach, ostra krytyka poza domem kompletnie młodych rozwala. Zresztą nie tylko ostra. Ostatnio pewna dziewczyna, z którą mam przyjemność współpracować (pisze to bez kropki nienawiści – faktycznie jest świetna), popłakała się w trakcie rozmowy ze mną, a ja kompletnie zbaraniałem. Owszem krytykowałem, ale robiłem to bardzo delikatnie. Widywałem szefów obrzucających podwładnych stekiem wyzwisk, więc wydawało mi się, że jestem łagodny jak baranek. Okazało się jednak, że moje spojrzenie było poważne, a nawet groźne. – Następnym razem nie patrz w ten sposób – usłyszałem.
Wydaje się, że tradycyjny model zarządzania, znany mi z polskich mediów, a polegający na darciu ryja i rzucaniu mięsem, kompletnie się nie sprawdza w dzisiejszych czasach. Młodzi nie tylko płaczą albo się załamują – co może i miałoby jakiś sens z punktu widzenia przełożonego – ale natychmiast rzucają robotę w cholerę. Albo się buntują i grożą pozwami o mobbing.
Tę przemianę w zarządzaniu, u której progu stoimy, świetnie widać w zawodowym sporcie. Jeszcze 10, 20 lat temu w takiej piłce nożnej bóstwami byli trenerzy-dyktatorzy. Tacy, którzy wpadali w furię jak Durczok przy brudnym stole w „Faktach”. Urządzali podopiecznym „suszarki”, czyli wywrzaskiwali im swe uwagi prosto w nos z odległości kilku centymetrów. Wytykali im brak ambicji czy zbytnią miękkość. Twardziele sprzed dwóch dekad uwielbiali takich trenerów i szli za nimi w ogień.
Dzisiejsze gwiazdy najpierw się obrażają i strzelają fochy, a potem doprowadzają do upadku dyktatorów, bo grają na ich zwolnienie z pracy. Era zamordystów przeminęła. Nowe pokolenie trenerów zdaje sobie sprawę, że epoka Instagrama, serduszek i lajków wymaga zupełnie innych narzędzi. Obecnie największe sukcesy odnoszą ci szkoleniowcy, którzy potrafią budować dobre relacje ze swoimi piłkarzami. To znaczy nie ugniatają ich na swoje podobieństwo, nie gnoją krytyką, lecz potrafią (i chce im się) zgłębiać psychikę podopiecznych i budować na tej wiedzy głęboką więź.
Ta rewolucja w zarządzaniu całkiem szybko z boisk zachodniej Europy dociera do polskich uczelni czy firm. Jeśli mogę coś radzić kolegom szefom narzekającym na młodych pracowników. Niestety, mieszanka finansowej marchewki i tradycyjnego bata na milenialsów nie podziała. Do każdego trzeba dotrzeć indywidualnie. Wesprzeć i dopieścić.
No i najważniejsze: nie stawiajcie kropek w SMS-ach.
Więcej możesz przeczytać w 3/2021 (66) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.