Ucieczka w analogowość

Igor Zalewski
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.
Tak się jakoś porobiło, że przerwałem dziennikarską emeryturę i wróciłem do działalności publicystycznej na nieco większą skalę (pisanie dla „My Company Polska” to nie praca, to przyjemność). I w związku z tym zostałem zmuszony uczynić coś, przed czym wzdragałem się od lat. Założyłem konto na Twitterze. To jest, przepraszam, na platformie X.

Oczywiście, nikt mi pistoletu do skroni nie przystawiał. Ale niestety prawda jest taka, że jeżeli chcesz coś wiedzieć szybko, musisz obserwować X. Jeśli chcesz wiedzieć, o czym ludzie dyskutują, musisz obserwować X. Jeśli chcesz wiedzieć o rzeczach, których ze zwykłych mediów się nie dowiesz, musisz obserwować X.

Szczerze mówiąc, spodziewałem się znacznie gorszej kloaki. Owszem ludzie się tam kłócą, wyzywają i grillują, ale jeśli nie wchodzi się w komentarze, można uniknąć tego syfu. X niestety okazał się wciągający. Można skrolować w nieskończoność i jeszcze udawać przed sobą, że robi się coś pożytecznego, bo to naprawdę niezłe źródło informacji. Acz oczywiście, chcąc nie chcąc, człowiek dużo dowiaduje się też o Żydach i trujących właściwościach szczepionek.

Obcowanie z platformą X sprawiło, że rozrosło się to, co chciałem ograniczyć. Czyli obcowanie z telefonem. Smartfon właściwie wrósł mi w rękę, jak jakiemuś człowiekowi przyszłości z dystopijnych filmów SF. Od ekranu bolą oczy, robi się niedobrze, człowiek jest zmęczony, a jednak trudno się od niego oderwać, bo rodzi to dziwaczne uczucie, jakby istniało się trochę mniej. Na pewno to znacie, a jeśli nie to zazdroszczę.

Ze zdumieniem zauważyłem u mnie specyficzną obronę przed tym elektronicznym zmęczeniem. Oczywiście najprościej byłoby czytać książki, ale wiecie – wtedy telefon jest tuż obok i jakoś tak sam z siebie wpada ci w ręce, właściwie bez twojego udziału, albo z udziałem, kiedy co prawda nic się nie dzieje, ale chcesz mieć absolutną pewność i sprawdzasz, czy nie ma jakiegoś SMS-a informującego o rodzinnej tragedii. Uff, nie ma.

Na szczęście – brzmi to dziwnie – są momenty, kiedy nie możesz czytać książki. Ale możesz jej posłuchać. Na przykład w samochodzie, na siłowni albo podczas spaceru z psem. Zauważyłem, że wybieram bardzo specyficzny typ literatury. Otóż taki, który dzieje się w czasach… analogowych. Zero jakiejkolwiek rzeczywistości wirtualnej, telefony z tarczą albo jeszcze lepiej na korbkę, żadnych loginów, haseł i portali społecznościowych.

Ta ucieczka od cyfrowości na wiele miesięcy przybrała dla mnie postać inspektora Maigreta. Z dzieciństwa pamiętałem jakieś seriale o tym paryskim policjancie. A jego twórca Georges Simenon (swoją drogą to nieoczywiste, że belgijski pisarz tworzy ikoniczną postać francuskiego gliny) miał dryg do snucia kryminalnych opowieści. Zanurzyłem się więc w tym analogowym świecie i czerpałem specyficzną rozkosz z tego, że Maigret czytywał poranne gazety. A gdy śledził jakieś wydarzenia kupował także popołudniówki, a nawet (nie wiedziałem, że coś takiego było!) wydania wieczorne. Gdy musiał się z kims szybko skontaktować, wchodził...

Artykuł dostępny tylko dla prenumeratorów

Masz już prenumeratę? Zaloguj się

Kup prenumeratę cyfrową, aby mieć dostęp
do wszystkich tekstów MyCompanyPolska.pl

Wykup dostęp

Co otrzymasz w ramach prenumeraty cyfrowej?

  • Nielimitowany dostęp do wszystkich treści serwisu MyCompanyPolska.pl
  •   Dostęp do treści miesięcznika My Company Polska
  •   Dostęp do cyfrowych wydań miesięcznika w aplikacji mobilnej (iOs, Android)
  •   Dostęp do archiwalnych treści My Company Polska

Dowiedz się więcej o subskrybcji

Więcej możesz przeczytać w 10/2025 (121) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ