Smog zdrowo napędza biznes

© Shutterstock
© Shutterstock 80
Nic tak nie wspiera sprzedaży jak strach – mawiają ubezpieczyciele. Teraz o prawdzie tego porzekadła przekonują się także firmy oferujące ochronę przed smogiem i jego monitoring. Chwyciły wiatr w żagle modelowo.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 4/2017 (19)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Przez kilka ostatnich miesięcy rodzime media żyły smogiem w Polsce. Mieliśmy okazję dowiedzieć się, na czym polega i jak szkodzi zdrowiu, możemy też wreszcie śledzić w internecie zmiany w jego składzie i natężeniu. Wraz ze wzrostem świadomości i towarzyszących temu obaw (wzmacnianych jeszcze dramatycznymi nagłówkami w rodzaju: „Dziś w Warszawie smog był gorszy niż w Pekinie”) nasila się zapotrzebowanie na ochronę przez zanieczyszczeniami. 

Boom na maski

– Za każdym razem, gdy w telewizji nadają ostrzeżenia przed smogiem i odradzają wychodzenie z domu, mój magazyn pustoszeje – mówi Michał Kowalówka, właściciel sklepu internetowego Antysmogowe.pl, który oferuje m.in. maski ochronne i oczyszczacze powietrza. Przy czym popyt na te pierwsze jest zdecydowanie większy i w ostatnich miesiącach skokowo wzrósł. Kowalówka swój biznes prowadzi od trzech lat, oferując maski w cenie od ok. 100 zł do ponad 300 zł za sztukę. – W pierwszym roku, w sezonie od października do marca, sprzedawałem ich średnio około stu miesięcznie, w drugim dwa razy więcej, a w tym już trzy razy tyle, co w drugim – zauważa. 

Zaczął sprzedawać maski, bo sam nie mógł ich nigdzie kupić. – Najpierw kilka sprowadziłem ze Stanów dla swojego dziecka – wspomina. – Potem okazało się, że sąsiedzi i znajomi też ich poszukują, więc zrobiłem większe zamówienie, już z myślą o handlu. Kiedy zainteresowanie wzrastało, założyłem sklep. 

Mateusz Nakonieczny, właściciel Emaska.pl, który maski smogowe sprzedaje i produkuje, też przeżył, w związku boomem na nie, rodzaj klęski urodzaju. – W szczytowym momencie sezonu grzewczego, kiedy smogu, a więc i klientów jest najwięcej, zainteresowanie naszymi produktami było tak duże, że musieliśmy  zamieścić na stronie internetowej komunikat, iż z powodu dużej liczby zamówień będą one realizowane z około 10-dniowym opóźnieniem – opowiada Nakonieczny. Zimą głównym wyzwaniem dla niego było takie zwiększanie podaży, aby choć nieco wyprzedzała popyt. 

Wejście w „smogowy biznes” także w jego przypadku wzięło się z niezaspokojonej potrzeby: mieszka w Krakowie, a do tego dużo biega i nie chciał się zatruwać brudnym powietrzem. On i jego znajomi też nie mogli nigdzie kupić masek, a gdy już trafiali na jakąś, to nie podobała im się, bo w większości z nich człowiek wygląda jak kosmita. Z produkcją własnych masek Nakonieczny ruszył pod koniec 2015 r. Pierwsze trafiły do klientów rok temu w marcu. – Zależało mi, aby były wysokiej jakości. Zaprojektowane i szyte są w kraju, wyłącznie z polskich materiałów, czyli naturalnej bawełny, bez użycia tworzyw sztucznych, na które może niekorzystnie reagować skóra. Są też personalizowane: każdy klient może stworzyć swój projekt – mówi. 

Przy obecnym popycie nie widzi potrzeby, by się szczególnie promować. – Prowadzimy stronę internetową i profil na Facebooku. Temat jest na tyle głośny, że nie inwestujemy w dodatkowe działania – stwierdza i dodaje: – Ciągle szukamy nowych szwaczek, aby zwiększać produkcję. Planujemy też zatrudnić nowe osoby do działu sprzedaży. 

Kowalówka również stara się głównie nadążyć za popytem. Poza stroną www firmy i jej profilem na  Facebooku zainwestował jeszcze w pozycjonowanie  swego sklepu w wyszukiwarce Google. – Zawsze znajduje się tam w czołówce wyników, dzięki czemu trafia do nas wielu klientów. To było kluczowe działanie marketingowe na samym początku, kiedy nasz biznes startował – wyjaśnia. 

Boom na monitoring

Zmianę wiatrów odczuwają też firmy, które zajmują się smogiem u źródła: tworzą np. mapy tworzących go zanieczyszczeń i doradzają, jak się z nim uporać. Jedną z takich firm jest opolski Atmoterm, który zatrudnia 150 osób i w branży działa od 35 lat. Z jego usług, m.in. z monitorowania jakości powietrza, korzystają głównie samorządy. Ostatnio częściej. Choć, jak zaznacza dr Wojciech Rogala, przedstawiciel Atmotermu, w sferze zamówień publicznych zainteresowanie wolniej przekłada się na sprzedaż. Samorządy muszą najpierw opracować politykę w zakresie walki ze smogiem, potem zabezpieczyć budżet, a jeszcze później rozpisać i rozstrzygnąć przetarg. Zatem, zanim miasta zaczną intensywnie rozwiązywać problem zanieczyszczeń, minie jeszcze trochę czasu. 

Atmoterm opracował system wykonywania pomiarów jakości powietrza na danym terenie, wykorzystując m.in. własne detektory. – Nasz algorytm pozwala także bardzo precyzyjnie wskazać źródła zanieczyszczeń, bo otrzymujemy dane ze wskazaniem udziału w nich konkretnych ulic, domów, a nawet kotłów – opisuje dr Rogala. Dzięki temu można się precyzyjnie dowiedzieć, na których obszarach należy najpierw podjąć działania. – Jeśli klient sobie życzy, to również doradzamy, co należy zrobić, aby sytuację naprawić – dodaje dr Rogala. 

Jego firma przez lata zbudowała dobre relacje z obecnymi i potencjalnymi klientami. – Nie reklamujemy naszych rozwiązań w mediach, gdyż nie widzimy w tym korzyści. Nasza promocja polega przede wszystkim na obecności na konferencjach, gdzie dyskutuje się na temat problemu smogu. Dzięki temu urzędnicy mogą ocenić nasze kompetencje i poznać to, co cechuje nasze usługi – wyjaśnia dr Rogala. Ze względu na nasilającą się konkurencję i coraz tańsze technologie, jednostkowe ceny tych usług się obniżają, ale mimo to w ostatnich latach wzrosła nie tylko liczba klientów Atmotermu, ale i jego obroty. – Jednak nie jest to wielki boom – podsumowuje nasz rozmówca. 

Boom odczuwa za to krakowski startup Airly, którego prezes i założyciel, Wiktor Warchałowski, zauważa: – Stacje badawcze są bardzo kosztowne, dlatego nawet w dużych miastach jest ich mało. Naszym pomysłem było stworzenie niezależnej od Państwowego Monitoringu Środowiska sieci niedrogich czujników, na bieżąco monitorujących stan powietrza na danym obszarze. 

Airly skonstruowała urządzenie, które oferuje  samorządom. Pierwsza jej sieć powstała w gminie Zielonki pod Krakowem. – Chcieliśmy nasze czujniki rozmieścić też w Krakowie, ale władze miasta nie były zainteresowane. Dlatego zorganizowaliśmy akcję „Kraków oddycha” – wspomina Warchałowski. Za kilkadziesiąt tysięcy złotych sfinansowali m.in. instalację blisko 100 czujników na terenie miasta, dzięki czemu kilkadziesiąt tysięcy osób korzysta teraz z aplikacji ich firmy, mogąc zawsze sprawdzić stan powietrza i zdecydować, czy np. wyjść na spacer. – Akcja ta przyniosła nam ogromny rozgłos i okazała się marketingowym strzałem w dziesiątkę. 

Po „Kraków oddycha” zamówienia na systemy Airly ruszyły lawinowo. – Dlatego, poza działaniami w mediach społecznościowych, nie prowadzimy teraz akcji marketingowych. Zamówienia przekraczają nasze możliwości produkcyjne. Ich zwiększeniem chcemy zająć się w pierwszej kolejności – mówi Warchałowski, który stwierdza, że jego firma wprawdzie już przynosi zyski, ale w rozwój samego urządzenia i jego produkcji inwestuje „niemal wszystko, co zarabia”. – Chcemy zatrudnić nowe osoby, wejść do kolejnych miast, a następnie wyjść na rynki zagraniczne – snuje plany Warchałowski. 

Wymiana kopciuchów i gra na przeczekanie

Przyczyną smogu w Polsce w 80 proc. są spaliny pochodzące z gospodarstw domowych, z kotłów na paliwa stałe, które najczęściej nie spełniają jakichkolwiek norm emisji. Sytuację pogarsza jeszcze używanie węgla złej jakości. Czy nagłośnienie kwestii smogu zwiększyło w odczuwalny sposób obroty producentów nowoczesnych kotłów ekologicznych?

Jednym z takich wytwórców jest działająca od 1968 r. rodzinna firma Rakoczy ze Stalowej Woli, produkująca kotły centralnego ogrzewania na węgiel, drewno i ekogroszek, które zdobywają liczne nagrody, w tym międzynarodowe. Swoje urządzenia firma promuje przede wszystkim lokalnie, m.in. podczas targów i innych wydarzeń, a także poprzez stronę internetową. Jednak, jak zauważa Krzysztof Sobiecki, specjalista ds. marketingu i reklamy w Rakoczy, w Polsce zainteresowanie ekologicznymi kotłami zaczęło się stosunkowo niedawno, a zmiana przyzwyczajeń następuje bardzo powoli. – Dlatego wiele naszych produktów sprzedajemy do Europy Zachodniej, w tym do Niemiec – wyjaśnia. 

Nasz kraj jest zresztą europejskim liderem w produkcji kotłów – wytwarza je tutaj 800 firm, przy czym  Rakoczy jest w czołówce. Konkurencja w Polsce i za granicą jest ogromna, ale Sobiecki zapewnia, że jego przedsiębiorstwo jej się nie obawia: – Produkujemy kotły od niemal 50 lat. Wykorzystujemy najnowsze technologie, dzięki czemu spełniamy nawet najbardziej restrykcyjne normy emisji. Jakością naszych wyrobów pozytywnie zaskoczeni są nawet Niemcy, Francuzi czy Irlandczycy. 

Obroty zatrudniającej 50 osób Rakoczy to średnio ok. 1–2 mln zł miesięcznie. Jaką ich część stanowią te ze sprzedaży w kraju, firma nie podaje. Sobiecki zauważa jednak, że wzrost zainteresowania kotłami ekologicznymi mógłby być w Polsce znacznie szybszy, ale popyt blokuje fakt, że przepisy o dofinansowaniu wymiany „kopciuchów” na urządzenia niskoemisyjne są „ciągle w planach”. W mediach sporo się o tych planach mówi, więc wiele osób wstrzymuje się na razie z zakupami lub nabywa ewentualnie najtańsze i najgorszej jakości piece, dostępne w marketach budowlanych. 

W przeciwieństwie do branży kotłów firmy specjalizujące się w maskach i monitoringu zanieczyszczeń nie tylko nie odczuwają ciasnoty na rynku, ale wręcz podkreślają, że jest on raczej na początku drogi. – Wciąż jest na nim wiele miejsca dla tych, którzy mogą zaproponować nowe rozwiązania przydatne do walki ze smogiem. Minie dużo czasu, zanim problem zostanie całkowicie rozwiązany – wyjaśnia Wiktor Warchałowski. 

A Michał Kowalówka dodaje, że chciałby doczekać czasów, kiedy chętnych na jego maski już nie będzie,  bo nie będą potrzebne. – Wolę świeże powietrze niż pieniądze – stwierdza. 

My Company Polska wydanie 4/2017 (19)

Więcej możesz przeczytać w 4/2017 (19) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ