Wyścig na hulajnogach
mat. prasoweChoć w Polsce nie można nimi jeździć nawet po ścieżkach rowerowych, to do wojny o rynek hulajnóg na minuty włączają się giganci – z niemieckim Daimlerem na czele. Czy hulajnogi powtórzą fenomen miejskich rowerów?
Instalujesz aplikację, podpinasz kartę, szukasz najbliższej hulajnogi i po chwili możesz już przemierzać miasto na elektrycznym rydwanie. Często szybciej niż taksówka i praktycznie bez wysiłku, w przeciwieństwie do klasycznego miejskiego roweru. Polskie miasta podbijane są przez kolejny środek transportu – hulajnogi.
Pionierami i – obecnie – globalnymi liderami w tym biznesie są dwa amerykańskie „startupy”: Bird i Lime. Pisane w cudzysłowie, bo choć powstały zaledwie w 2017 r., to udało im się w niecały rok osiągnąć wartość… 1 mld dol. Są więc już klasycznymi jednorożcami.
Dziś wojna między tymi dwoma gigantami rozlewa się na cały świat. I choć w Polsce firmy Bird jeszcze nie ma, to jest już Lime. I u nas również toczy się ostra walka, do której chcą dołączyć kolejni gracze. I to tacy, którzy nie narzekają na brak gotówki.
Polski wyścig o pierwszeństwo
– Hulajnogi to naturalne uzupełnienie floty skuterowej i rowerowej. Chcemy, żeby nasze hulajnogi były we wszystkich miastach, w których dostępne są nasze usługi. Początkowo trafią zapewne do Warszawy, Krakowa czy Trójmiasta, a potem do kolejnych lokalizacji – zapewniają w rozmowie z „My Company Polska” przedstawiciele Blinkee.city. To polski startup, który do tej pory zajmował się wynajmem skuterów na minuty. Pierwsze pojazdy (dokładnie 6 sztuk) wyjechały na ulice Warszawy w 2017 r. Tymczasem już w marcu 2019 r. firma ma 1650 skuterów (w tym 1200 w Polsce, bo funkcjonuje również w Hiszpanii, na Węgrzech, w Chorwacji, Szwecji i Rumunii) i działa w kilkunastu miastach Polski.
Na tym ich apetyt jednak się nie kończy. Jeszcze w tym sezonie na ulice wyjadą hulajnogi. – Tak jak skutery będą one dostępne do wypożyczenia przez naszą aplikację. Pojawią się na ulicach polskich miast jeszcze w tym sezonie. Docelowo chcemy, żeby hulajnogi były we wszystkich miastach, w których dostępne są nasze usługi – informuje Blinkee.city.
W 2017 r. z własnymi skuterami wystartował inny polski startup JedenŚlad. Dziś działa w 10 polskich miastach, ale jak zapewnia współzałożyciel firmy, Łukasz Banach, w kolejnych miesiącach firma pojawi się w następnych. Podobnie jak Blinkee.city, na tym jej ambicje się nie kończą.
– W tym roku uruchomimy własny system hulajnóg, który będzie nieco się różnił od tych oferowanych przez obecnych operatorów. Z naszego doświadczenia wynika, że trzeba zaproponować taki produkt, gdzie użytkownik będzie miał znacznie większą wygodę i możliwości skorzystania, a my jako biznes, dostarczymy bardziej kompleksowe rozwiązania – zapewnia Banach.
Szczegółów nie zdradza, ale jak zapewnia, pomysł biznesowy będzie nietypowy. – To, co na pewno będzie wyróżniało nasze pojazdy to fakt, że duża ich część będzie produkowana w Polsce. Start hulajnóg przewidujemy w maju tego roku – dodaje.
W walce z gigantami
Polskie firmy w ekspansji mają jednak wielkiego konkurenta – to wspomniana już firma Lime. Działa ona obecnie w trzech miastach: Warszawie, Poznaniu i Wrocławiu. Łącznie udostępnia blisko 3600 hulajnóg, z czego w Warszawie około 2 tys. Do tej pory skorzystało z nich już ponad 140 tys. osób, jak podaje biuro prasowe firmy Lime. Co ciekawe, pierwsze hulajnogi wyjechały na ulice stolicy dopiero w październiku 2018 r.
Rynek ma na tyle duży potencjał, że amerykański gigant myśli o rozwoju biznesu. – Oczywiście planujemy pojawienie się w kilku kolejnych miastach, ale dopóki nie zapadną wiążące decyzje, nie chcemy wchodzić w szczegóły tych planów – informują przedstawiciele firmy.
Od kilku tygodni z „zielonym” Lime walczy inna, międzynarodowa firma –„pomarańczowe” Hive. Oficjalny debiut tej marki miał miejsce 14 marca. Na ulice wyjechało 400 hulajnóg. Oczywiście, w przyszłości możliwe jest wyjście do kolejnych miast.
Skąd się wzięło Hive? To marka należąca do znanej w Polsce firmy Mytaxi oferującej aplikację służącą do zamawiania taksówek. Z kolei Mytaxi należy do niemieckiego giganta motoryzacyjnego – firmy Daimler. Pierwsze hulajnogi tej firmy pojawiły się pod koniec 2018 r. w Lizbonie. Warszawa jest jednym z czterech miast, w których są dostępne (w momencie przygotowania artykułu, bo biznes ten rośnie w błyskawicznym tempie).
Problem ostatniego kilometra
Każdy z oferowanych w Polsce systemów wynajmu hulajnóg działa podobnie. Użytkownik musi zainstalować aplikację na swoim smartfonie i założyć darmowe konto. Trzeba je następnie albo zasilić środkami pieniężnymi, albo powiązać z kartą płatniczą. Chcąc wypożyczyć wystarczy znaleźć najbliższy, wolny pojazd i… jechać.
W zależności od operatora, koszt takiego wypożyczenia jest różny. Już w momencie „odblokowania” hulajnogi pobierana jest opłata wstępna (w Lime: 3 zł, w Hive: 2,5 zł). Następnie za każdą minutę jazdy pobierana jest kolejna opłata. W Lime jest to 0,5 zł, a w Hive: 0,45 zł.
Ile przeciętnie kosztuje jednorazowy przejazd? Jak informuje firma Lime, średni przejazd trwa od 7 do 8 min, co oznacza przeciętny koszt od 6,5 do 7 zł. Firmy nie ujawniają przychodów ani przeciętnej liczby wypożyczeń.
Pozostaje jeszcze jedno pytanie: Dlaczego to w ogóle działa? Boom na hulajnogi rozpoczął się w cieplejszych miastach Stanów Zjednoczonych, ale z urządzeń coraz częściej korzystają także Europejczycy.
Popularność hulajnóg tłumaczą przedstawiciele Lime. – Elektryczne hulajnogi znane z polskich miast, a także klasyczne i elektryczne rowery oraz samochody elektryczne dostępne na innych rynkach, to ekologiczne, wygodne i efektywne rozwiązanie „problemu ostatniego kilometra” – komentują.
Hulajnogi stają się uzupełnieniem systemu transportowego w mieście. Potrzebujemy przejechać od stacji metra na uniwersytet? Klik i jedziemy. Z przystanku tramwajowego mamy do domu kilkaset metrów? Klik i jedziemy. – Hulajnoga służy do pokonania „ostatniego kilometra” w podróży przez miasto lub do szybkiego przemieszczenia się na niewielką odległość z ominięciem korków, na przykład z pracy na lunch – komentuje Lime.
Znaczenie tego typu pojazdów dostrzegają włodarze miast. – Zdaniem Zarządu Dróg Miejskich w Poznaniu inicjatywy zmierzające do ograniczenia natężenia ruchu samochodów oraz promujące ideę zrównoważonego rozwoju, takie jak car sharing, scooter sharing, system rowerów miejskich czy też hulajnóg elektrycznych, są potrzebne i należy oceniać je pozytywnie – komentuje Tomasz Majchrzak z Zarządu Dróg Miejskich w Poznaniu.
Tomasz Majchrzak stawia jednak jeden warunek. – Korzystanie z nich nie stwarza zagrożenia dla innych uczestników ruchu, szczególnie pieszych, osób starszych i niepełnosprawnych – dodaje.
Piesi czy rowerzyści
Rosnąca popularność hulajnóg generuje jednak poważne problemy. W odróżnieniu od Ubera nie są to protesty konkurencyjnych przedsiębiorców, ale mieszkańców. W lutym warszawski Zarząd Dróg Miejskich poinformował, że przez kilka miesięcy działalności „skonfiskowano” ok. 200 hulajnóg firmy Lime. Pojazdy nie wymagają żadnych stacji dokujących (tak jak ma to miejsce w przypadku rowerów miejskich), więc użytkownicy często pozostawiają je np. na środki chodnika. To utrudnia życie niepełnosprawnym czy użytkownikom innych pojazdów.
Tomasz Majchrzak zapewnia, że ZDM współpracuje z operatorem systemu hulajnóg elektrycznych w celu poprawy jakości jego funkcjonowania, w tym również rozwiązania problemu niewłaściwego parkowania hulajnóg.
Duże dyskusje na temat ograniczenia swobody pozostawiania hulajnóg toczą się m.in. w USA. – Pojawienie się różnego rodzaju środków transportu osobistego jest zjawiskiem, które samo w sobie ma charakter jak najbardziej pozytywny. Warszawiacy przesiadając się między innymi na wspomniane hulajnogi ograniczają tym samym ruch samochodowy w centrum stolicy, czym także przyczyniają się między innymi do ograniczenia zanieczyszczania powietrza – komentuje Tomasz Demiańczuk z Urzędu m.st. Warszawy.
Zdaniem miasta konieczne jest jednak wprowadzenie zmian prawnych – i to na poziomie ogólnokrajowym. – Pojawiają się pytania czy użytkownicy hulajnóg powinni być traktowani: jak piesi, rowerzyści, a może jak motorowerzyści? Brak regulacji ze strony Ministerstwa Infrastruktury, które jest odpowiedzialne za nowelizację przepisów Prawa o ruchu drogowym, utrudnia budowanie kultury współżycia różnych użytkowników przestrzeni publicznej, co jest nadrzędnym celem stołecznego ratusza. Niepożądanym elementem tego zjawiska są więc między innymi „porzucone” hulajnogi – komentuje Tomasz Demiańczuk. W tym momencie status hulajnóg jest niejasny. Zgodnie z prawem pojazdy te nie mogą poruszać się ani po chodniku, ani po ścieżkach rowerowych. Mimo że potrafią osiągnąć prędkość nawet 25 km/godz. (to sztucznie ograniczona prędkość przez firmę Lime – niektóre „prywatne” pojazdy mogą jechać z prędkością nawet 50 km/godz.). Nie wiadomo, kiedy się to zmieni – ministerstwo infrastruktury w odpowiedzi na pytanie jednej z posłanek poinformowało o prowadzeniu „prac analitycznych”, ale dokładna data przygotowania nowych regulacji nie została podana.
Nowi gracze są świadomi potencjalnych problemów. Jak zapewnia Łukasz Banach z JedenŚlad, firma pracuje nad rozwiązaniami dla samorządów, które umożliwią zmniejszenie liczby źle zaparkowanych pojazdów, zaplanowanie ścieżki do jazdy na skuterach i hulajnogach oraz zapewnią monitoring pojazdów wszystkich flot.
2 mld dol. w dwa lata
Niezależnie od działań po stronie ustawodawcy, biznes hulajnogowy kwitnie. Ze względu na to, że firmy nie chwalą się wynikami ani kosztami działalności trudno powiedzieć, ile mogą zarobić na tym biznesie. Przeciętny koszt jednej hulajnogi używanej przez obecne na polskim rynku firmy (Segway ES4 w przypadku Hive i Ninebot Segway ES2 w przypadku Live) wynosi od 2,3 do 4 tys. złotych. Firmy instalują do tego moduły GPS i zapewniający łączność 3G. Koszt tych urządzeń jest trudny do oszacowania.
Oprócz kosztów sprzętu, ważne są także koszty działalności. Zarządzanie systemem wymaga m.in. posiadania zespołów, które zajmują się porządkowaniem hulajnóg, ale również ładowania pojazdów. Przykładowo, firma Lime poszukuje tzw. juicerów, czyli osób, które w ramach prowadzenia działalności gospodarczej za konkretną opłatą ładują hulajnogi we własnych mieszkaniach lub biurach. Ich liczba nie jest znana.
O potencjale tego biznesu mówią jednak liczby. Amerykański startup Bird wart jest obecnie ok. 2 mld dol. (w niecałe 2 lata od powstania). Inne firmy takie, jak Lime czy Skip w 2018 r. pozyskały od inwestorów setki milionów dolarów na inwestycje. I to pomimo sporych kontrowersji – jak duże problemy wynikające z pozostawiania hulajnóg w losowych miejscach w miastach czy licznych trudnościach technicznych (awarie baterii, liczne przykłady wandalizmu).
Radość inwestorów powoli mija. Teraz rynek dojrzewa – operatorzy hulajnóg mocno stawiają na wzrost wytrzymałości pojazdów, a także nad tworzeniem nowych rozwiązań zabezpieczających przed kradzieżami. Duży poziom trudności związanych z prowadzeniem biznesu sprzyja konsolidacji. Według amerykańskich mediów akwizycje największych operatorów hulajnóg szykują prawdziwi giganci, tacy jak Uber czy Lyft.
Ile czasu na zwrot z inwestycji
Rynek hulajnóg na wynajem w Polsce dopiero raczkuje, dlatego trudno policzyć opłacalność biznesu. W USA, by inwestycja w jedną hulajnogę się zwróciła, musi ona „jeździć” co najmniej 2-3 miesiące. To często zbyt mało czasu, bo pojazdy są niszczone lub kradzione. Dlatego nastroje inwestorów po początkowym hurraoptymizmie nieco opadły.
Łukasz Banach
Co-founder JedenŚlad
Patrząc na kraje zachodnie, systemy sharingowe zaczynają być realną alternatywą dla tradycyjnych form transportu miejskiego, czyli autobusów, tramwajów czy też własnych samochodów. Pierwsze z nich nie zawsze są dostępne blisko podróżujących nimi osób – wymagają przyjścia na konkretny przystanek, zdarzają się opóźnienia, a nierzadko współpasażerowie nie zawsze są najlepszym towarzyszem w dojeździe do pracy. Shared mobility – czyli transport współdzielony daje ten komfort, że to od nas, użytkowników, zależy, kiedy, gdzie i na jak długo chcemy korzystać z pojazdu.
Marek Pogorzelski
rzecznik prasowy, NextBike
Z perspektywy użytkownika hulajnoga elektryczna w obecnej formule nie jest i nie będzie konkurencją dla roweru, chociażby ze względu na cenę, a także fakt, że systemy te obejmują swym zasięgiem jedynie centra największych miast. Nie można zatem ich traktować jako uzupełnienia transportu publicznego. Rowery elektryczne, obok systemów IV generacji i systemów całorocznych (bez przerwy zimowej w funkcjonowaniu systemu rowerowego) to podstawowe trendy rozwoju branży. Dzięki wspomaganiu elektrycznemu rower publiczny jest bardziej komfortowy w użytkowaniu, co przekłada się na zwiększenie jego zasięgu przy codziennych dojazdach użytkowników i umożliwia pokonywanie tras dotychczas tylko sporadycznie wybieranych przez użytkowników, np. stromych podjazdów. Od 2017 r. rowery elektryczne Nextbike dostępne są w Warszawie, gdzie cieszą się bardzo dużą popularnością, od tego sezonu wprowadziliśmy je w Poznaniu i Wrocławiu. Największym w Europie publicznym systemem rowerowym składającym się w całości z rowerów wspomaganych elektrycznie będzie system MEVO, który został przez nas uruchomiony 26 marca i który docelowo składać się będzie z ponad 4 tys. rowerów.