Jak zmienić konflikt we współpracę

kim dzong un, donald trump
Spotkanie Kim Dzong Una i Donalda Trumpa w strefie zdemilitaryzowanej (DMZ), 2019 r. / Fot. materiały prasowe Białego Domu
Gdy pojawia się konflikt, zaczynamy myśleć na małą skalę. Sprowadzamy sprawę do potyczki, w której tylko jedna strona może wygrać. Często im większy jest konflikt, tym bardziej zawężamy swoje pole widzenia. A należy zrobić dokładnie na odwrót. Zamiast od problemu zacząć od możliwości.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2025 (116)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Czy sądzisz, że mógłbyś podsumować w jednym zdaniu wszystko, czego się nauczyłeś o negocjowaniu w trudnych konfliktach i co moglibyśmy wykorzystać w tych niespokojnych czasach? – zapytał mój przyjaciel Jim Collins, gdy w rześki, bezchmurny dzień wspinaliśmy się na szczyt w pobliżu naszych domów w Górach Skalistych.

– To trudne zadanie, Jim – stwierdziłem.

– Darwinowi się udało – odparł mój towarzysz. – W „O powstawaniu gatunków” pojawia się jedno zdanie, które podsumowuje całą teorię ewolucji.

Jim trafił tym wyzwaniem w czułą strunę. Tak się składa, że uwielbiam prostotę.

– Nie wiem, czy potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie, ale pomyślę o tym – obiecałem.

W ciągu kolejnych miesięcy dokonałem przeglądu wszystkich moich doświadczeń zdobytych na przestrzeni pięćdziesięciu lat nieustannego poszukiwania nowych możliwości w konfliktach. Myślałem o tych wszystkich koncepcjach i metaforach, które służyły mi do zobrazowania moich odkryć i wniosków. Pomyślałem, że gdybym mógł odpowiedzieć na pytanie Jima, gdybym tylko mógł zsyntetyzować w jednym zdaniu to, czego się dowiedziałem, łatwiej byłoby przekazać to dalej, aby inni mogli z tego skorzystać – nawet jeśli pełne wyjaśnienie znaczenia tego zdania wymagałoby napisania pokaźnych rozmiarów książki. Trójka od zawsze jest dla mnie magiczną cyfrą, która pozwala mi pamiętać o tym, co ważne. Ludzki mózg reaguje na wzorce, a trzy to najmniejsza liczba, której możemy użyć do stworzenia wzorca. Starożytni Rzymianie powiadali omne trium perfectum – wszystko, co potrójne, jest doskonałe. Trójka ma w sobie coś, co daje poczucie zarówno minimalizmu, jak i kompletności.

Gdy zastanawiałem się nad pytaniem Jima podczas samotnych spacerów, wciąż wracałem myślami do trzech kluczowych koncepcji, które na przestrzeni lat okazały się najcenniejsze w mojej pracy nad konfliktami. Oczyma wyobraźni zacząłem dostrzegać wyraźną ścieżkę – ścieżkę do możliwości – oraz składające się na nią kamienie milowe – trzy zwycięstwa, które należy odnieść po drodze.

Kilka miesięcy później podczas kolejnego wspólnego spaceru zagaiłem do Jima:

– Pamiętasz, jak mnie spytałeś, czego się nauczyłem przez ostatnie dziesięciolecia i czy mógłbym to podsumować jednym zdaniem?

– Oczywiście, że pamiętam – odpowiedział bez wahania.

– Trochę o tym myślałem.

– Tak? – zapytał Jim z zaciekawieniem w głosie.

– Problem polega na tym, że nie pozbędziemy się konfliktu; i nie powinniśmy tego robić. Możemy jednak zmienić sposób, w jaki postrzegamy konflikt, i to, jaką rolę odgrywa on w naszym życiu. Konflikt nierzadko sprawia, że zaczynamy myśleć na małą skalę. Sprowadzamy całą sprawę do bitwy między nami a nimi; potyczki, w której tylko jedna strona może wygrać. Często im większy jest konflikt, tym bardziej zawężamy swoje pole widzenia.

– Więc co możemy zrobić w zamian? – drążył Jim.

– Sekret polega na tym, by zrobić coś dokładnie odwrotnego. Zamiast zawężać pole widzenia, musimy myśleć na dużą skalę. Potrzebujemy zupełnie innego podejścia. Zamiast zaczynać od problemu, należy zacząć od możliwości.

– Mów dalej – poprosił.

– Jeśli chcemy podołać trudnym konfliktom, takim jak te, z którymi mamy do czynienia dzisiaj, musimy otworzyć nowe, nieoczywiste możliwości. Wyobraź sobie, że trudny konflikt jest górą podobną do tej, na którą się wspinamy. Musimy znaleźć ścieżkę, ścieżkę do możliwości, która składa się z trzech zwycięstw. Każde kolejne zwycięstwo zmienia nasze spojrzenie na konflikt.

– Tak?

– Pierwsze i największe wyzwanie, przed którym stoimy, jest dość nieoczywiste. Próżno go szukać po drugiej stronie. Jest tutaj – powiedziałem, wskazując na siebie palcem. – W destrukcyjnym konflikcie reagujemy strachem i złością, co ostatecznie obraca się przeciwko nam i blokuje nam drogę. Musimy postąpić odwrotnie. Musimy wydostać się z bunkra i udać się na balkon; miejsce, które daje spokój, perspektywę i możliwość skupienia wzroku na celu.

Wskazując wyciągniętą ręką na okazałe równiny pod nami, powiedziałem: – W tej chwili jesteśmy na swoistym balkonie, z którego możemy zobaczyć pełniejszy obraz, na przykład ten rozległy widok przed nami. Balkon to pierwsze zwycięstwo; zwycięstwo, które musimy odnieść w sobie.

– Okej – skwitował Jim. – Jakie jest drugie?

– W destrukcyjnym konflikcie okopujemy się na naszych pozycjach i budujemy mury. Ponownie musimy zrobić coś przeciwnego. Wyobraź sobie, że ja stoję tutaj, a ty jesteś tam daleko – powiedziałem, wskazując szczyt po drugiej stronie doliny. – Nasze stanowiska dzieli olbrzymia przepaść, pełna przeszkód, które utrudniają nam porozumienie: zwątpienia, niepokoju i strachu, że wyjdziemy na słabych. Jeśli chcę umożliwić nam spotkanie, muszę znaleźć sposób, by zachęcić cię do przekroczenia otchłani konfliktu: zbudować złoty most. Muszę ułatwić nam zbliżanie się do siebie. Most to drugie zwycięstwo; zwycięstwo, które musimy odnieść wspólnie z drugą stroną.

– To nie wydaje się łatwe – zauważył Jim.

– To ciężka praca – zgodziłem się. – Potrzebujemy pomocy.

– Kto może nam jej udzielić?

– To trzeci element układanki – kontynuowałem. – W destrukcyjnym konflikcie widzimy tylko dwie strony, walczące o jednostronne zwycięstwo. My przeciwko nim. Musimy wydostać się z tej pułapki. Prawda jest taka, że zawsze istnieje trzecia strona: strona ogółu. Trzecią stroną są otaczający nas ludzie. To członkowie rodziny, przyjaciele, sąsiedzi i współpracownicy, którzy mogą nam pomóc. To szersza społeczność, której pośrednio dotyczy konflikt.

– Jak ci ludzie mogą nam pomóc? – zapytał Jim.

– Mogą w każdej chwili wkroczyć i przerwać kłótnię. Mogą pomóc nam się uspokoić i wyjść na balkon. Mogą wesprzeć nas w budowie złotego mostu. Trzecia strona to trzecie zwycięstwo; zwycięstwo, które musimy odnieść jako wspólnota.

Mówiłem dalej: – Balkon pomaga nam dostrzec nowe możliwości. Most pomaga nam tworzyć nowe możliwości. A trzecia strona pomaga nam te możliwości wykorzystać. Wierzę, że te trzy rzeczy razem umożliwiają transformację nawet najtrudniejszych konfliktów.

– Okej – powiedział Jim. – Czy możesz mi to wszystko streścić w jednym zdaniu?

– Do możliwości wiedzie ścieżka, która wymaga wyjścia na balkon, zbudowania złotego mostu i zaangażowania trzeciej strony: wszystkich tych rzeczy naraz.

– Świetnie – skonkludował Jim. – Teraz idź i napisz o tym książkę.

Osiemnasta wielbłądzica

Jedną z moich ulubionych historii dydaktycznych jest staroarabska przypowieść, która doskonale ilustruje trzy zwycięstwa na ścieżce do możliwości. W historii tej pewien wiekowy człowiek umiera i pozostawia swoim trzem synom spadek w postaci siedemnastu wielbłądów: połowę stada najstarszemu, trzecią część dziedzictwa średniemu i dziewiątą część najmłodszemu. Jest jednak pewien problem. Liczba siedemnaście nie jest podzielna przez dwa, trzy ani dziewięć.

Każdy z braci czuje, że zasługuje na więcej. Mężczyźni wdają się w zażartą kłótnię, która niemal kończy się rękoczynami. Napięcie w rodzinie sięga zenitu.

Ta prastara historia przywodzi na myśl konflikty, z którymi musimy mierzyć się w dzisiejszych czasach. Nie potrafimy dzielić się tym, co mamy. Trwa zacięta walka i nikt nie jest szczęśliwy. Tracą absolutnie wszyscy, w tym – a może zwłaszcza – społeczność.

Jak kończy się ta historia?

W skrajnej desperacji rodzina zwraca się po pomoc do starszej kobiety, znanej w okolicy ze swej mądrości i wyważonego spojrzenia. Podczas gdy bracia zawzięcie się kłócą i każdy w gniewie złorzeczy na pozostałych, kobieta po prostu słucha. Nie udziela mężczyznom żadnych rad, za to prosi ich o jeden dzień na przemyślenie problemu.

Następnego dnia wraca do namiotów trzech braci, prowadząc własnego wielbłąda. – Nie wiem, czy to pomoże – rzecze. – Ale jeśli chcecie, mogę wam oddać swoją wielbłądzicę. Dobrze mi służyła i urodziła wiele silnych młodych. Mam nadzieję, że przyjmiecie ją w prezencie.

Trzej wściekli bracia wyglądają na zaskoczonych hojną ofertą mądrej kobiety. Wymieniają przez chwilę spojrzenia, po czym udaje im się wydukać zbiorowe podziękowanie: – To bardzo łaskawy gest.

Staruszka odchodzi, zostawiając trzech braci z osiemnastoma wielbłądami.

– Wezmę swoją połowę – mówi najstarszy. – To daje dziewięć.

– Ja wezmę moją trzecią część – mówi średni brat. – To daje sześć.

– Ja wezmę jedną dziewiątą stada – mówi najmłodszy. – Czyli dwa wielbłądy.

Dziewięć plus sześć plus dwa równa się siedemnaście. Pozostała jedna sztuka – piękna wielbłądzica podarowana braciom przez mądrą kobietę.

Trzej bracia zwracają zwierzę staruszce, ponownie dziękując jej za pomoc.

Wszyscy są zadowoleni – trzej bracia, doradczyni i, co równie ważne, dalsza rodzina.

Jak to często bywa w przypadku starych przypowieści, nie trzeba wielu słów, by przekazać wielką mądrość. Opowiadam tę historię od prawie czterdziestu lat, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że skrywa się w niej lekcja o trzech zwycięstwach: balkonie, moście i trzeciej stronie.

Co robi mądra kobieta? Dystansuje się, wychodząc na balkon. Z miejsca, które daje jej spokój i szerszą perspektywę, widzi pełniejszy obraz: praktyczną wartość i emocjonalne znaczenie rodziny, w której można się dogadać. Uwalnia potencjał drzemiący wewnątrz każdego z nas.

Stojąc na balkonie, mądra kobieta szuka złotego mostu, drogi prowadzącej do wspólnego zwycięstwa. Ofiarując zwaśnionym stronom osiemnastego wielbłąda, uwalnia potencjał istniejący między nami – w tym przypadku między trzema braćmi, którzy ostatecznie znajdują rozwiązanie korzystne dla wszystkich.

A ponieważ w zażartych konfliktach stronom może być trudno wyjść na balkon i zbudować most, konieczna jest pomoc trzeciej strony. Pozostali członkowie rodziny, osoby trzecie dotknięte kryzysem w relacji, namawiają braci, by zwrócili się z prośbą o pomoc do kolejnej osoby trzeciej, mądrej doradczyni. W ten sposób zostaje uwolniony potencjał wokół nas.

Oto lekcja, jaka płynie dla mnie z tej prastarej historii: by dokonać transformacji destrukcyjnych konfliktów współczesnego świata, musimy całkowicie uwolnić nasz ludzki potencjał. Jedno zwycięstwo to za mało. Wyjście na balkon uwalnia potencjał drzemiący wewnątrz każdego z nas, budowa złotego mostu wyzwala potencjał istniejący pomiędzy nami, zaś włączenie trzeciej strony odblokowuje potencjał zgromadzony wokół nas. Potrzebujemy synergii tych trzech elementów.

Wyjście na balkon jest zadaniem, które skupia się na ja – na naszej osobie. Budowa mostu to przedsięwzięcie skupiające się na ty – na drugiej stronie. Zaangażowanie trzeciej strony to koncentracja na my – na społeczności. W trudnych konfliktach mamy tendencję do pomijania niezbędnej pracy nad ja, za to ochoczo wskazujemy palcami na drugą stronę: „To ty jesteś problemem i musisz się zmienić”. Często nie doceniamy też wartości pomocy, jaką niesie społeczność. Może dlatego mamy tyle problemów. Jeśli transformacja konfliktu ma być skuteczna, musimy umiejętnie pracować na wszystkich trzech płaszczyznach: ja, ty i my.

Zacznij od przemowy zwycięzcy

Jak zatem postawić pierwszy krok na ścieżce do możliwości? Sekret polega na tym, by najpierw określić, co jest możliwe, a następnie działać wstecz.

Transformacja trudnego konfliktu przypomina trochę wspinaczkę na wysoki szczyt. Wyobraź sobie, że stoisz na samym dole i patrzysz w górę. Cel wędrówki wydaje się odległy i z pozoru niemożliwy do osiągnięcia. Teraz wyobraź sobie, że stoisz już na szczycie, skąd śledzisz wzrokiem ścieżkę biegnącą w dół do miejsca, w którym faktycznie jesteś. Ten krótki trening praktycznej wyobraźni może sprawić, że zdobycie szczytu wyda ci się nieco łatwiejsze.

W trakcie konfliktu, podobnie jak we wspinaczce górskiej, dotarcie z punktu A do B – miejsca, w którym chcesz się znaleźć – może wydawać się niemożliwe. Jednak używając wyobraźni, możesz do- trzeć z punktu B do A, po czym zawrócić i spróbować znaleźć drogę powrotną.

Gdy mam do czynienia z naprawdę trudnym konfliktem, przeprowadzam twórczy eksperyment myślowy, który nazywam przemową zwycięzcy. To moje ulubione ćwiczenie posybilistyczne.

Jeden z takich eksperymentów rozpoczął się w mojej jadalni podczas nieformalnej burzy mózgów z moją koleżanką Lizą Hester. Był luty 2017 roku. Donald Trump właśnie zasiadł w fotelu prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jego poprzednik, Barack Obama, ostrzegał go, że najgroźniejszym wyzwaniem w polityce zagranicznej będzie dla niego Korea Północna.

Kim Dzong Un, trzydziestotrzyletni najwyższy przywódca Korei Północnej, gorączkowo testował rakiety balistyczne dalekiego zasięgu przeznaczone do przenoszenia głowic nuklearnych. Prezydent Trump ogłosił na Twitterze, że jest zdeterminowany, by powstrzymać Kima, zanim ten rozwinie potencjał bojowy pozwalający mu na uderzenie w Stany Zjednoczone: „To się nie wydarzy!”. Eksperci nie byli zgodni co do prawdopodobieństwa wojny, ale ich prognozy sięgały nawet pięćdziesięciu procent.

Spodziewane konsekwencje przechodziły wszelkie wyobrażenia: amerykańscy wojskowi obliczyli, że w pierwszych godzinach północnokoreańskiego ostrzału konwencjonalnymi rakietami w samym Seulu zginęłyby setki tysięcy cywilów. Jeżeli – co uznano za prawdopodobne – doszłoby do użycia broni jądrowej lub innych środków masowego rażenia, straty wyniosłyby dziesiątki milionów. Nuklearne tabu obowiązujące od czasów Hiroszimy i Nagasaki zostałoby naruszone, globalna atmosfera zostałaby skażona olbrzymią ilością promieniowania jonizującego, a nasz świat skierowałby się na niezwykle mroczny kurs.

Liza i ja nie wiedzieliśmy wówczas prawie nic o konflikcie koreańskim, ale bardzo niepokoiły nas informacje medialne. Minęło prawie trzydzieści lat, odkąd pracowałem nad harwardzkim projektem, którego celem było zmniejszenie ryzyka wojny nuklearnej między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Bieżące doniesienia nie wróżyły nic dobrego i wydawały się upiornie znajome.

Bodaj najczęstszym pytaniem wybrzmiewającym w mediach było: „Kto wygra – Trump czy Kim? Który przywódca ustąpi?”.

Jednak Liza i ja zadawaliśmy sobie zgoła inne pytania: „Czy istnieje rozwiązanie, które pozwoliłoby Trumpowi i Kimowi wycofać się z twarzą? Co musi się wydarzyć, żeby ich konflikt zakończył się porozumieniem, a nie wojną? Jakim sposobem obaj przywódcy mogliby wyjść na bohaterów, zarówno przed sobą, jak i przed ludźmi, na których im najbardziej zależy?”.

Kontynuowaliśmy nasz eksperyment myślowy: „Jakie orędzie mógłby wygłosić Donald Trump do narodu amerykańskiego, by wyjaśnić, na czym polegało jego zwycięstwo? Jaką zwycięską przemowę Kim Dzong Un mógłby wygłosić w tym samym czasie do swojego ludu?”.

Chociaż nie byliśmy ekspertami i wiedzę o poczynaniach Trumpa czerpaliśmy wyłącznie z codziennych wiadomości, a na temat Kima przeczytaliśmy nie więcej niż kilka artykułów, postanowiliśmy podjąć wyzwanie. Po krótkiej lekturze tweetów i komentarzy prezydenta na temat Korei zapisaliśmy na tablicy ustawionej przy stole trzy krótkie slogany będące kwintesencją wyimaginowanej zwycięskiej przemowy Trumpa:

Umowa stulecia.

Ochroniłem Amerykę.

Nie wydałem ani grosza.

Następnie skupiliśmy się na Kim Dzong Unie. Kim był młody, miał stosunkowo niewielkie doświadczenie przywódcze i stał na czele najbardziej odizolowanego kraju na świecie. Po tym, jak rzekomo wydał rozkaz rozstrzelania wuja i jego całej rodziny oraz zlecił zabójstwo przyrodniego brata, był powszechnie postrzegany jako „szalony” i bezwzględny.

Motywacje Kima pozostawały tajemnicą, ale z relacji obserwatorów Korei Północnej wynikało, że priorytetem tamtejszej władzy było bezpieczeństwo. Niewyobrażalna trauma wojny koreańskiej, prawie zapomniana na Zachodzie, wciąż była tam żywa. Liczba ofiar śmiertelnych w północnej części Półwyspu Koreańskiego sięgnęła prawie dwóch milionów, co stanowi jedną piątą całej populacji. Niemal każde miasto i miasteczko zostało doszczętnie spalone.

Spekulując na temat możliwego zwycięskiego przemówienia Kima, w kolumnie obok orędzia Trumpa napisaliśmy następujące hasła:

Bezpieczeństwo: Moje rządy i mój kraj są bezpieczne.

Szacunek: W końcu cieszymy się szacunkiem, na jaki zasługujemy.

Dobrobyt: Będziemy kolejnym azjatyckim tygrysem.

Gdy zrobiliśmy krok w tył i spojrzeliśmy na tablicę, doznaliśmy natychmiastowego olśnienia. Przemówienia, które zapisaliśmy, nie wydawały się sprzeczne. Można było sobie wyobrazić, że obaj przywódcy zasiadają przy wspólnym stole, godzą się na deeskalację kryzysu i podejmują negocjacje. I żaden nie musiałby się wycofywać.

W rzeczywistości obaj mogliby wyjść na bohaterów. A miliony istnień ludzkich zostałyby ocalone.

Jakkolwiek odległa wydawała się wówczas ta ewentualność, osiągnęliśmy z Lizą swój pierwotny cel: przenieśliśmy się w naszych umysłach z miejsca, w którym nic nie wydawało się możliwe, do miejsca, w którym zaczęliśmy wierzyć, że coś da się zrobić.

Na tym, moim zdaniem, polega magia tego ćwiczenia: pozornie niemożliwe często staje się możliwe. Kuszący obraz celu zachęca nas do wyruszenia w wymagającą podróż. Jak się okazało, to jedno nieformalne ćwiczonko wykonane w mojej jadalni ostatecznie doprowadziło do utworzenia oddanego zespołu, pracującego latami nad oddaleniem widma wojny atomowej między Stanami Zjednoczonymi a Koreą Północną.

Zachęcam cię do wypróbowania tego ćwiczenia w kontekście problemu, z którym obecnie się mierzysz. Może to być dowolna sytuacja, w której ktoś odnosi się nieprzychylnie do twojej propozycji.

Wyobraź sobie na chwilę, że ten ktoś powiedział „tak”, jakkolwiek niewiarygodne może się to wydawać. Teraz wyobraź sobie, że ten człowiek musi wystąpić przed osobami, na których mu najbardziej zależy – przed rodziną, współpracownikami, zarządem, wyborcami – i wyjaśnić, dlaczego zdecydował się przyjąć twoją propozycję. Potraktuj to jako mowę „akceptacyjną”. Jakie byłyby jej trzy główne motywy przewodnie? Zapisz je w postaci haseł, tak jak zrobiliśmy to z Lizą w przypadku przemówień Trumpa i Kima.

Przemowa zwycięzcy jest jednym z podstawowych narzędzi posybilisty, ponieważ bardzo szybko otwiera nowe możliwości tam, gdzie początkowo nie można było ich dostrzec.

---

Tekst jest fragmentem książki Williama Ury’ego „Dochodząc do porozumienia”, wyd. MT Biznes

My Company Polska wydanie 5/2025 (116)

Więcej możesz przeczytać w 5/2025 (116) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ