Zyskowne drugie życie
Fot. Materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2017 (21)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Wykorzystujemy rzeczy, które miały już swoje życie, i po przeróbce dajemy im nowe – mówi Paulina Bielecka z warszawskiej firmy Rec.On, która ze starych metalowych części maszyn czy aut produkuje dizajnerskie przedmioty.
Jest to tzw. upcykling, czyli wtórne przetwarzanie odpadów w taki sposób, aby w rezultacie otrzymać produkty o wyraźnie wyższej wartości niż wyjściowe materiały. W USA dawanie w ten sposób drugiego życia robi od kilku lat ogromną karierę. Od niedawna ten trend przenosi się także nad Wisłę.
Lampy, stoły...
Rec.On jest wspólnym biznesem Pauliny i Bartka Bieleckich. – To mój mąż dostrzegł potencjał tkwiący w starych częściach samochodowych, bo od lat działa w branży zajmującej się recyklingiem pojazdów. Ja zaś mam doświadczenie w branży modowej i beauty. Połączyliśmy jego biznesowe doświadczenie z moim artystycznym zacięciem i tak narodził się Rec.On – opowiada Bielecka.
Firma działa od listopada 2015 r., ale prace nad pierwszymi produktami trwały już od czerwca. – Na początku były testy, które miały pokazać, jak tworzone przez nas przedmioty wyglądają i sprawdzają się w codziennym użytkowaniu – wspomina Bartek Bielecki, dodając, że pierwszy etap inwestycji (głównie w sprzęt ślusarsko-spawalniczy i materiały produkcyjne) kosztował ich 50 tys. zł. Drugi etap pochłonął 100 tys. zł. – Początkowe nakłady były wysokie – przyznaje Bielecki. Złożyły się na nie wynagrodzenia pracowników, sfinansowanie udziału w targach, materiały marketingowe czy dopracowanie technologii.
Dziś Rec.On oferuje m.in. lampy (kosztują od ok. 600 zł wzwyż), stoły (od 1 tys. zł), szafki, stojaki, wieszaki. Wszystkie są wytwarzane głównie ze zużytych części samochodowych, np. z zębatek albo tarcz hamulcowych, a także ze starego drewna z odzysku. Możliwe są projekty na indywidualne zamówienie. – Każdy produkt wykonujemy ręcznie, jest to kilkanaście godzin czyszczenia, szlifowania, polerowania i spawania. Celujemy w świadomych klientów, którzy doceniają niepowtarzalność, dlatego nasze modele mają certyfikaty unikalności wraz z numerem jednostkowym – mówi Bielecka.
Klientów szukają, promując się w mediach społecznościowych i na swojej stronie internetowej. Uczestniczą też w targach w Polsce i za granicą. Bielecki zdradza, że ich firma, która na stałe zatrudnia dwóch rzemieślników z 30-letnim doświadczeniem, zaczęła już na siebie zarabiać. – Potrzebujemy jeszcze jakieś dwa lata, aby inwestycja się zwróciła – mówi. – Nasz średni miesięczny przychód to ok. 15 tys. zł netto, przy czym wyniki w ostatnich miesiącach są coraz lepsze, gdyż mamy więcej dużych zleceń, np. na wykonanie kompleksowej zabudowy baru czy stworzenie kilkunastu autorskich lamp do hotelu.
... i kanapy
Na nieco większe gabaryty postawił Jacek Wyrębkiewicz, który z elementów samochodów tworzy takie meble, jak sofy, biurka czy stoliki. Jego przygoda z tym biznesem zaczęła się właściwie od przypadku.
– Oglądałem w telewizji program „Wojny magazynowe” i zdziwiłem się, że jego amerykańscy bohaterowie byli zachwyceni, gdy okazało się, że kupili w ciemno schowek skrywający mebel wykonany z Chevroleta. Zarobili na nim krocie. Przeczesałem internet i okazało się, że w Polsce nie ma producentów takich przedmiotów, podczas gdy ich ceny są wysokie – wspomina Wyrębkiewicz, który postanowił wtedy przerzucić się z tworzenia internetowych stron i aplikacji na produkcję mebli z aut.
W połowie 2014 r. założył we Wrocławiu firmę Meble Samochodowe. Początkowe inwestycje – w sprzęt do obróbki (spawarka, przecinarka plazmowa, szlifierki kątowe) – pochłonęły ok. 150 tys. zł. Od razu powstała też strona internetowa jego firmy (stale pozycjonowana w wyszukiwarkach) i odpowiednie profile w mediach społecznościowych (jak Facebook, YouTube, Twitter i Pinterest). Do dziś stanowią fundament działań marketingowych Mebli Samochodowych.
– Początkowo wstawiałem tam zdjęcia podobnych produktów powstających za granicą, bo chciałem zobaczyć, jakie będzie zainteresowanie. Po kilku tygodniach zgłosił się pierwszy klient, który zamówił wykonanie sofy na bazie Cobry, za którą zapłacił kilkanaście tysięcy złotych – opowiada Wyrębkiewicz. Oczywiście teraz zamieszcza zdjęcia i filmy pokazujące jego produkty. Można na nich zobaczyć nie tylko efekt końcowy, ale również to, jak powstają.
Wrocławska firma nie tworzy mebli na zapas, gdyż klienci i tak chcą je dostosowywać do swoich pomysłów i wnętrz. Realizuje głównie projekty na zamówienie. Na koncie ma m.in. malucha przerobionego na kawiarniany stół, sofy z Cadillaca czy biurka z Rolls Royce’a.
– Ich ceny nie należą do najniższych, ale to dlatego, że koszty produkcji są wysokie. To są towary luksusowe. W ciągu roku powstaje u nas od czterech do sześciu dużych mebli, gdyż jeden produkt wytwarzany jest nawet przez kilka miesięcy – wyjaśnia Wyrębkiewicz.
Jego klientami są najczęściej majętne osoby prywatne lub przedsiębiorstwa, które na wyjątkowy zestaw mebli mogą wydać nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. – Z moich usług korzystały już m.in. TVN Turbo czy firma Goodyear, która umeblowała naszymi produktami całe piętro swojej warszawskiej siedziby – mówi Wyrębkiewicz.
99 proc. klientów znajduje w internecie. Ludzie widzą tam, co i jak jego firma robi, po czym dzwonią, mając już gotowy pomysł i z konkretnym zamówieniem. Wyrębkiewiczowi zależy na utrzymaniu obecnego poziomu produkcji i kameralnego charakteru całego przedsięwzięcia. – Od początku na siebie zarabia. Wystarczy nam kilku dużych klientów rocznie, aby się utrzymać. Nie chcemy robić z naszego biznesu fabryki z taśmową produkcją – podsumowuje.
Z dętki na ramię
Na zupełnie inny materiał wyjściowy, czyli na rowerowe dętki, postawił Marcin Zieliński z Warszawy, który przez kilkanaście lat pracował jako kaletnik, by własną firmę, Zieliński Bags, stworzyć dopiero cztery lata temu.
– Była budowana małymi krokami. Najpierw zakup specjalistycznych maszyn i wynajem pracowni, później zatrudnienie pracowników i inwestycja w promocję. Przez te lata zainwestowałem ok. 100 tys. zł – opowiada Zieliński i dodaje, że początki nie były łatwe, ale zyski pozwalające się utrzymać pojawiły się już w drugim półroczu od startu. Przez cały ten czas sprzedaż nie- przerwanie rosła, a dziś miesięczne obroty jego firmy sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych.
– Początkowo barierą było to, że swoje torby sprzedawaliśmy tylko na targach polskich projektantów. Obecnie, dzięki promocji m.in. w mediach społecznościowych i na naszej stronie www, udaje nam się dotrzeć do coraz większej grupy odbiorców, którzy cenią unikalny charakter naszych produktów. Korzystamy bowiem ze specjalnie przetworzonej dętki, układ przetarć lub pozostawionych oznaczeń jest za każdym razem jedyny w swoim rodzaju – tłumaczy Zieliński.
Najdroższa torba z jego logo kosztuje ok. 600 zł, a najtańszy worek na plecy – 160 zł. Zanim zatrudnił trzech kaletników, aby zwiększyć produkcję i zaspokoić zapotrzebowanie, wszystkie torby wykonywał sam. – Jednak wciąż nie potrafię odpuścić sobie ostatecznej kontroli jakości. Lubię dokładnie obejrzeć każdy produkt, zanim trafi do sprzedaży – mówi. Jego zespół powiększył się ostatnio o dział marketingu, bo w kwietniu firma wystartowała z nową stroną www i e-sklepem. – Odświeżamy oprawę graficzną marki i podnosimy poziom materiałów wizualnych.
Uszyte z wydarzeń
Z kolei z banerów reklamowych szyje torby, plecaki, futerały czy portfele krakowska firma Trashki, powstała w 2010 r. Założyła ją Magdalena Olearczyk-Porębska, ale markę stworzyła razem ze swoim mężem Łukaszem Porębskim. Pomysł na biznes przywieźli z Barcelony. – Oczarowały nas wyroby, które tamtejsza firma, przy współpracy z miastem, uzyskiwała właśnie z takich materiałów. Żyjemy w Krakowie, gdzie jest wiele banerów promujących wydarzenia kulturalne. Postanowiliśmy wykorzystać ten potencjał i tak powstały torby „uszyte z wydarzeń”. Każda jest unikalna – mówi Olearczyk-Porębska. W rozpoczęciu działalności pomogło jej 40 tys. zł unijnej dotacji. – Kupiliśmy za nią niezbędny sprzęt, czyli m.in. maszyny do szycia, karcher do mycia banerów, i uruchomiliśmy stronę internetową.
Produkty firmy Trashki kosztują od kilkunastu do kilkuset złotych, a kupują je osoby prywatne (głównie przez stronę www i na krajowych targach modowych czy lifestyle’owych) oraz agencje reklamowe i eventowe. Firma, w której na stałe pracują trzy osoby, zarabia na siebie od pierwszego roku. – Wciąż jesteśmy na fali wznoszącej. Każdy rok jest lepszy od poprzedniego – zauważa Olearczyk-Porębska i zdradza, że wśród planów na przyszłość są ekspansja za granicą i nowa, specjalna linia technologiczna. – Chodzi o mycie, suszenie, cięcie materiału, aby zwiększyć moce wytwórcze. Jesteśmy na etapie badań i tworzenia modelu. Mamy zamiar w tym roku starać się o kolejne wsparcie unijne na rozwój innowacyjnej produkcji – dodaje Łukasz Porębski.
Plany podboju zagranicznych rynków mają też właściciele Rec.On. Rozmawiają z galeriami i dystrybutorami ze Szwecji, z Holandii, Francji, Hiszpanii. – W tym roku koncentrujemy nasze działania marketingowe na rynkach Europy Zachodniej. Poszerzamy też ofertę o meble, które odnawiamy i przerabiamy, jak np. szafy BHP z lat 60. czy 70. – mówi Bielecka.
Zieliński również rozmawia z zachodnimi kontrahentami, ale na rodzimym rynku wciąż widzi spore pole do popisu. – Klienci coraz częściej szukają wyjątkowych, ręcznie wykonanych produktów z niepowtarzalnymi wzorami, których nie dostaną w sieciówkach – podkreśla. Nie przeszkadza mu także rosnąca konkurencja, która według niego bardziej inspiruje niż mu zagraża. – Nasze torby mają swoje przewagi, np. wyróżniają się odważną, rockową stylistyką i są nie do zdarcia...
Konkurencja nie jest też problemem dla Wyrębkiewicza. – W Polsce tylko kilka osób działa w mojej trudnej branży. Znamy się bardzo dobrze i często wymieniamy zleceniami, jeśli ktoś specjalizuje się w danej marce samochodów albo mieszka bliżej klienta. Nie ma między nami walki, tylko jest współpraca, bo to się bardziej opłaca – podsumowuje.
Więcej możesz przeczytać w 6/2017 (21) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.