Kaznodzieje telesprzedaży
Wanna Marchi dziś jest elegancką kobietą po przejściach. Wciąż ma jednak telewizyjną charyzmę, fot. mat. pras.z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2023 (97)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Kadry biznesu / „Sprzedawczyni szczęścia: Telewizyjne oszustwo”, serial dokumentalny Netflixa z 2022 r., 4 odcinki
Marchi do sukcesu dążyła po trupach. Dosłownie, ponieważ pierwsze pieniądze zarobiła, pracując w kostnicy i zajmując się upiększaniem zmarłych. Pogmatwaną historię jej imperium zbudowanego na ludzkiej naiwności opowiada dokument „Sprzedawczyni szczęścia: Telewizyjne oszustwo”. Film ma jednak wymiar uniwersalny, pokazuje bowiem przemożną siłę socjotechniki wykorzystywaną, oczywiście, nie tylko w biznesie.
Królowa telesprzedaży ukończyła zaledwie pięć klas podstawówki. Zaczynała dość banalnie, bo została kosmetyczką. Stworzyła własny salon piękności. Potem sprzedawała różne kosmetyki, wykorzystując siłę telewizji. Interes się kręcił. Pojawiały się więc nowe produkty. Wśród nich był niejaki „brzuchoznik”, który zamawiali klienci, choć nie powstała nawet jego receptura. Potem były perfumy i szeroka gama różnych coraz dziwniejszych preparatów. W końcu przypadkowo poznała brazylijskiego kelnera, który wyróżniał się tym, że w domu markiza Capra de Carrè podawał wyszukane potrawy, chodząc na bosaka. Tak powstał nowy telewizyjny zespół sprzedawców. Wanna Marchi, jej córka Stefania Nobile, oraz Mário Pacheco Do Nascimento. Ten ostatni wcielił się w rolę Mistrza Życia. Nowa spółka została nazwana ASCIE – słowo to oznacza dobrą energię i życiowe powodzenie. Tego przecież ludzie naprawdę potrzebują!
Mistrzyni życia
Babka brazylijskiego Mistrza Życia, Esmeralda, była kapłanką kultu Candomblé. W dużej mierze był on związany z szamańskimi praktykami, przepowiedniami, wróżbami i przepędzaniem złych mocy. Wypracowane rytuały terapeutyczne (ebó, bori oraz olubajé) miały doprowadzać do uzyskania dobrej energii, przegrupowania sił witalnych w organizmie tak, aby pozytywnie wpływać na zdrowie osób poddanych takim praktykom. W zamian wyznawcy Candomblé odwzajemniali się za udzieloną im pomoc. Zazwyczaj przynosili żywność, przedmioty potrzebne do kultu, opłacali rachunki za prąd. Na tych doświadczenia oparto cały biznesplan. Tyle że jakieś drobne datki zastąpiły pieniądze. I to wielkie.
Najpierw sprzedawano horoskopy i szczęśliwe numery na loterii. Specjalna przesyłka – za równowartość ok. 150 euro – zawierała również sól poświęconą przez Mistrza Życia. To był właśnie haczyk. Kiedy wściekły klient dzwonił, że niczego nie wygrał, otrzymywał informację, że jest to spowodowane złymi mocami i negatywną energią, które się wokół niego zgromadziły. Istniał jednak wspaniały sposób, aby temu zaradzić – wróżba samego Mistrza Życia, który indywidualnie identyfikował zagrożenia – oczywiście za słoną zapłatą. Kiedy już było wiadomo, co jest nie tak, klient musiał dokupić magiczne talizmany, które miały go chronić przed złem. I tak biznes się kręcił.
W bazie adresowej znalazło się aż 305 tys. klientów. Niektóre osoby przez lata były straszone śmiercią najbliższych – utrzymanie ich przy życiu było możliwe jedynie poprzez interwencję Mistrza Życia. A także kupno kolejnych przedmiotów posiadających większą moc magiczną. Ceny nie były stałe – dostosowywano je do zamożności klienta, jego lęków i determinacji w walce ze złymi mocami.
Ile kosztuje łut szczęścia
Gwiazdy włoskiej telewizji same stały się jednak w końcu ofiarą medium, dzięki któremu zostały sławne i bogate. Zdemaskował je popularny telewizyjny program śledczy – Striscia. Potem do akcji przystąpiła policja finansowa. Dowiedziawszy się o śledztwie, Mário Nascimento od razu uciekł do rodzinnej Brazylii. Proces królowych telesprzedaży zakończył się dla nich wyrokami po dziewięć lat odsiadki. Mama z córką z więzienia wyszły po sześciu latach. Zapłaciły swoim klientom tylko nieco ponad 2 mln euro odszkodowań. Uratowały więc znaczną część swojej fortuny, bo zaledwie około stu oszukanych kobiet zdecydowało się na wystąpienie przeciwko nim na drogę sądową. Reszta, sparaliżowana strachem, nadal była przekonana, że „łut szczęścia” jest towarem, jak każdy inny, więc można go kupić i sprzedać.
Przed laty w Polsce działał nieco podobny proceder. Jednak zdecydowanie bardziej „uczciwy”. Przedsiębiorczy pan pobierał od rodziców opłatę za załatwienie przyjęcia ich pociech na studia wyższe. Gdy to się udawało, zatrzymywał pieniądze. Jeśli nie – przepraszał i zwracał wszystko, co do grosza. Przekręt polegał na tym, że nie robił absolutnie niczego. Cóż, pobierał tylko prowizję od szczęścia innych. Biznes genialny w swojej prostocie! Ale o nim nikt nie nakręcił filmu dokumentalnego.
Więcej możesz przeczytać w 10/2023 (97) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.