Euforyczna chciwość. Pełny obraz Kuczyńskiego

fot. East News
fot. East News 7
Jeśli Wielkiej Brytanii uda się osiągnąć lepsze wyniki gospodarcze po brexicie niż te, które osiągała w UE, to będzie zachęta dla wielu krajów (przede wszystkim Włoch i Polski), żeby wyjść z UE. To mogłoby Unię całkowicie rozbić.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2020 (54)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Początek roku okazał się okresem euforycznej chciwości. Nawet zawirowania na Bliskim Wschodzie (zabójstwo generała Kasima Sulejmaniego przez USA) oraz odwet Iranu doprowadziło jedynie do chwilowego zahamowania zwyżek indeksów oraz do równie chwilowego wzrostu ceny ropy i złota.

Notowany przez CNN Business wskaźnik strach–chciwość pokazywał wtedy ekstremalną chciwość. Wyceny spółek stały się absurdalne. Wskaźnik P/E (cena na zysk) był na Wall Street (dla indeksu S&P 500) dobrze powyżej poziomu przy którym pękła bańka dotcomów. Było też wiele innych wskaźników, które ostrzegają przed skrajnym przewartościowaniem rynku. Wszystko sygnalizowało zbliżające się spadki notowań indeksów.

Korektę hamowało podpisanie 15 stycznia wstępnej umowy USA-Chiny (tzw. umowy pierwszej fazy). Umowa jest pełna dziur, a wiele bardzo poważnych kwestii zamieciono pod dywan. Napięcia powrócą jeszcze w tym roku, bo przed wyborami prezydenckimi w listopadzie Donald Trump będzie chciał umocnić poparcie w swoim elektoracie. W lutym jednak Chiny postanowiły obniżyć o połowę cła na import z USA. 

Tuż przed podpisaniem i w dniu podpisania dokumentu inwestorzy mieli wątpliwości, bo przecież na giełdach najczęściej obowiązuje zasada: kupuj pogłoski, sprzedawaj fakty. Obozowi byków pomogło jednak to, że rozpoczął się sezon publikacji raportów kwartalnych przez amerykańskie spółki, co najczęściej pomaga posiadaczom akcji. 

Alarm, ale dyplomatyczny

W drugiej połowie stycznia pojawił się pretekst do korekty – indeksy zanurkowały z powodu epidemii koronawirusa, która z chińskiego Wuhan rozprzestrzeniała się powoli na cały świat. WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) wahała się do końca stycznia czy ogłosić międzynarodowy alert, a choroba doprowadzała do ofiar zbliżonych do powikłań pogrypowych. W końcu alert został ogłoszony, ale w bardzo dyplomatyczny sposób (niewątpliwie pod naciskiem Chin). WHO oświadczyło, że decyzja nie stanowi wotum nieufności w stosunku do Chin „nadal wierzy w zdolność Chin do zahamowania wybuchu choroby”. Poza tym jest przeciwna ograniczeniom w podróży i handlu z Chinami z powodu koronawirusa.

Mimo to przedsięwzięte w Chinach środki, odcięcie całych miast od reszty kraju i media eskalujące zagrożenie, prowadziły do wniosku: choroba zaszkodzi i tak słabnącemu wzrostowi gospodarczemu w Chinach. Cała Azja, a powoli i cały świat, jest chinocentryczna, więc pogorszenie stanu gospodarki w Chinach uderzy także w globalny wzrost gospodarczy. 

Nic dziwnego, że pojawiła się chęć ucieczki do bezpiecznych przystani. Drożały obligacje, złoto, dolar, a taniały surowce (miedź i ropa) oraz waluty krajów rozwijających się (w tym oczywiście i złotego). Oczywiście odczuła to też GPW, gdzie indeks WIG20 nurkował. Jednak akcje mniejszych spółek (mWIG40 i sWIG80) zachowywały się nieźle i nadal pozostały w trendzie wzrostowym, a po odrodzeniu na giełdach globalnych zaczęły notować nowe roczne rekordy. 

Uderzenie podaży trwało bardzo krótko. Rynki szybko przyzwyczaiły się do informacji o rozprzestrzenianiu się choroby. Pojawiły się też komunikaty mówiące o możliwości szybkiego znalezienia szczepionki. Chiny zasiliły gospodarkę zastrzykiem gotówki i robiły bardzo dużo na polu zahamowania choroby. Potężny bank inwestycyjny, Goldman Sachs, ocenił (nie wiadomo czy słusznie), że epidemia może obniżyć globalny wzrost gospodarczy jedynie o 0,1 punktu procentowego. 

To wystarczyło, żeby na rynkach akcji zapanowała euforia. Taniało złoto i obligacje, drożała miedź i ropa. W Polsce indeksy również rosły. Po przecenie wynikającej z globalnego niepokoju zaczął umacniać się złoty. Przełomem był poniedziałek 3 lutego, kiedy to na giełdzie w Szanghaju (nie pracowała przez tydzień podczas obchodów Nowego Roku Księżycowego) indeks Shanghai Composite stracił blisko 8 proc. Wystarczyło, by nieco się w następnych dniach podniósł, żeby na giełdach globalnych zapanowała prawie euforia. Indeks NASDAQ błyskawicznie ustanowił nowy rekord wszech czasów, po nim zrobił to S&P 500 oraz Dow Jones i tak zakończyła się ta korekta.

Czy będzie umowa?

Akcje na Wall Street (szczególnie właśnie tam) nadal są jednak przewartościowane, a na giełdach panuje niezdrowa euforia – zachowanie akcji Tesli to dobitnie sygnalizuje: w styczniu zyskały 100 proc., po czym cena gwałtownie spadła (w jeden dzień tracąc 17 proc.)… Inaczej mówiąc nihil novi sub sole i nadal czekamy na poważną korektę, a nie na jej namiastkę. 

W końcu stycznia, z ostatnim jego dniem, dokonał się też brexit, ale to dla rynków było już wydarzenie chwilowo bez znaczenia. Jak już pisałem w poprzedniemu komentarzu, brexit zacznie mieć znaczenie pod koniec roku, kiedy to trzeba będzie zakończyć dyskusje na temat umowy o handlu między UE a Wlk. Brytanią. Na razie w gospodarce i handlu wszystko pozostaje po staremu. 

Jednak premier Boris Johnson już oświadczył, że nie ma konieczności dostosowywania się przez Wielką Brytanię do unijnych regulacji po to, żeby mogła zawrzeć umowę o wolnym handlu z UE. To oczywiście nie jest prawdą i natychmiast skontrował to oświadczenie Michele Barnier, główny negocjator ze strony Unii, ostrzegając, że niedopasowanie regulacji Wlk. Brytanii do tych unijnych skutkować będzie handlem bez umowy, na zasadach Światowej Organizacji Handlu (WTO), co de facto oznaczałoby wyjście Wlk. Brytanii z Unii bez umowy.  

Moja uwaga, ostrzeżenie, w tej sprawie jest nieco inna niż reszty analityków/komentatorów. Twierdzę, że jeśli Wlk. Brytanii uda się osiągnąć lepsze wyniki gospodarcze po brexicie niż te, które osiągała w UE, to będzie zachęta dla wielu krajów (przede wszystkim Włoch i Polski), żeby wyjść z UE, a to mogłoby Unię Europejską całkowicie rozbić. Nie należy się sugerować tym, że 89 proc. Polaków nie chce opuszczenia Unii. W Wlk. Brytanii też przed referendum nastroje były prounijne. 

Konsumpcja stoi

W Polsce GUS opublikował dwa ważne raporty makroekonomiczne. Po pierwsze, dowiedzieliśmy się, że w grudniu inflacja wzrosła o 3,4 proc. r/r. Tak duży wzrost inflacji zaskoczył i zaniepokoił ekonomistów. Znowu wzrosły ceny usług (6,1 proc. r/r). Wszystko sygnalizuje, że na początku roku inflacja mogła przekroczyć 4 proc. i będzie się utrzymywała na wysokim poziomie przynajmniej w pierwszym kwartale 2020 r. Nawiasem mówiąc, warto zwrócić uwagę na umocnienie ukraińskiej hrywny. Od 2017 r. zyskała w stosunku do złotego ok. 30 proc., a w ciągu roku ponad 15 proc. Ukraińscy pracownicy zarabiają w Polsce coraz mniej w hrywnach, a to będzie kreowało dodatkową presję na wzrost płac. 

Poza tym okazało się też, że w 2019 r. PKB wzrósł jedynie o 4 proc., z czego wynikałoby, że w IV kwartale mógł być niższy niż 3 proc. Niektórzy analitycy informują, że zapewne kwartalna, odsezonowana dynamika PKB była w IV kwartale ujemna, co wydarzyłoby się po raz pierwszy od 2012 r. 

Najbardziej zaskakiwał słaby wzrost konsumpcji (3,2–3,6 proc. r/r) – wydaje się, że popyt wynikający z zalewu transferów socjalnych wyczerpuje się. Słaby był też znowu odczyt indeksu menedżerów logistyki – PMI spadła do 47,4  pkt. (odczyt poniżej 50 pkt. sygnalizuje cofanie się gospodarki). 

Jeśli doda się do tych danych duży wzrost inflacji, to można zacząć podejrzewać, że polska gospodarka znajduje się blisko skraju stagflacji (wysoka inflacja i słaby wzrost gospodarczy). Oczywiście pojedynczy raport o niczym nie świadczy, ale będziemy teraz z napięciem czekali na dane z pierwszych miesięcy 2020 r. 

Czarne łabędzie

Ważne jest teraz też to, co będzie się działo w najbliższej przyszłości. Jeśli epidemia koronawirusa rzeczywiście zostanie opanowana to wszystko na rynkach wróci do stanu sprzed wybuchu choroby (czyli do niezdrowego optymizmu). Jeśli choroba zamieniłaby się w pandemię to okaże się, że mamy do czynienia z „czarnym łabędziem”, czyli nieoczekiwanym wydarzeniem, które zmienia nastroje na rynkach finansowych na dłużej. 

Ten drugi, zły scenariusz, doprowadziłby do poważnego osłabienia wzrostu gospodarczego na skalę globalną, dużych spadków indeksów, dalszego osłabienia walut rynków rozwijających się i wzrostu siły przyciągania aktywów z kategorii bezpieczna przystań (złoto, dolar, obligacje). Na razie wydaje się, że prawdopodobieństwo zrealizowania tego złego scenariusza jest jednak niewielkie i nadal będziemy czekali na pęknięcie (nagłe i nieoczekiwane) bańki na Wall Street. Taka większa korekta natychmiast osłabiłaby złotego i polską giełdę.

My Company Polska wydanie 3/2020 (54)

Więcej możesz przeczytać w 3/2020 (54) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ