Fukuyama i rozwody - ciężkie czasy działają integrująco [KOMENTARZ]

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Po przełomie roku 1989 Francis Fukuyama napisał słynny esej „Koniec historii”. Postawił w nim odważną tezę, że po upadku komunizmu czeka nas bezprecedensowy triumf liberalnej demokracji, która opanuje cały świat. A tym samym zakończy historię w dotychczasowym wydaniu, rozumianą jako konflikt ideologii, narodów czy imperiów. Rzeczywistość niestety nie dopasowała się do wizji wybitnego intelektualisty.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2020 (58)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Wiek XXI rozpoczął się z przytupem wielką falą islamskiego terroryzmu, a i z pandemicznej perspektywy końca drugiej dekady naszego stulecia końca historii nadal nie widać. Agresywne poczynania Rosji, coraz ostrzejsza rywalizacja USA z Chinami czy zamieszki na tle rasowym – wszystko to dość stanowczo sugeruje, że mamy do czynienia z ostrym zakrętem, ale nie kresem. Nie zmienia to jednak faktu, że Fukuyama nadal jest uważany za przenikliwego mędrca. Jakoś tak się utarło, że jest mądry i koniec.

Wieszczenie nie jest łatwą rzeczą. Może Państwo pamiętają, ale na początku naszej koronawirusowej epidemii pojawiła się fala wywiadów z psychologami, a nawet psychologami społecznymi. Dowodzili oni, że społeczna izolacja, polegająca głównie na siedzeniu w domach, doprowadzi do rozpadu wielu małżeństw. Krzywa rozwodów miała wzrosnąć. Było to nieuniknione, tak jak koniec historii po upadku komunizmu.

Ponieważ irytują mnie mądrale, którzy wszystko wiedzą lepiej, czym prędzej wziąłem się za wzmacnianie więzi małżeńskich. W warunkach kwarantanny polegało to przede wszystkim na przekazaniu żonie pilota do telewizora i zostawieniu jej decyzji, które seriale na Netflixie będziemy oglądać. Metoda okazała się skuteczna – nie jest może tak, że czasy pandemii to najwspanialszy okres w naszym małżeńskim pożyciu, ale będziemy je – a przynajmniej ja będę – wspominać z pewnym rozrzewnieniem. Mieliśmy dla siebie naprawdę sporo czasu, wypiliśmy więcej butelek wina niż w analogicznym okresie roku ubiegłego, a wspólne obejrzenie dziewięciu sezonów „Doktora Martina” okazało się zaskakująco integrującym doświadczeniem.

W tym czasie dowiedziałem się też o przynajmniej jednym przypadku moich znajomych, którzy się rozchodzili, ale – w obliczu kryzysu wywołanego koroną – zeszli się z powrotem. Uznali, że w ciężkich czasach lepiej nie pakować się w kredyty na nowe mieszkania. Mąż się wprowadził z powrotem, znaleźli widać jakiś kompromisowy serial na Netflixie i… są razem. Twierdzą, że rozwodu nie będzie.

Nie chcę się mądrzyć, ale ciężkie czasy działają na ludzi integrująco. Podczas wojen, kryzysów i chyba epidemii uznajemy, że przede wszystkim trzeba przez nie przebrnąć. To są momenty, kiedy jesteśmy w stanie wybaczyć bliskiemu więcej i przymknąć oczy na jego cholerne wady. I to nawet wtedy, gdy z tym bliskim musimy dużo siedzieć w domu. Każdy, kto kiedyś czegoś się bał, wie, że dobrze w tej chwili jest mieć kogo chwycić za rękę. 

Do tego dochodzą jeszcze bardziej przyziemne kalkulacje, a rozwód to kosztowna impreza. Więc jeśli ja miałbym się rozwodzić, to wolałbym to uczynić w momencie, kiedy nie będzie mi groziło bezrobocie. Nie wszystko naraz. 

Oczywiście to są tylko rozważania felietonisty, trochę tylko uprawdopodobnione danymi z sądów. Otóż notują one obecnie mniej pozwów rozwodowych niż – przepraszam za powtórne użycie tego zwrotu – „w analogicznym okresie roku ubiegłego”. Jeśli miałbym spodziewać się wzrostu liczby rozwodów, to raczej w przyszłym roku – jak PKB nam wzrośnie, a rozpoczynające się właśnie w postepidemicznym karnawale romanse wyjdą na światło dzienne.

Nie zmienia to jednak faktu, że gdy pojawi się jakiś następny kryzys, to o jego skutkach dziennikarze będą robić wywiady z tymi samymi psychologami społecznymi, co ostatnio. Dlaczego? Bo Fukuyama mądrym człowiekiem jest.

My Company Polska wydanie 7/2020 (58)

Więcej możesz przeczytać w 7/2020 (58) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ