Co prowadzenie firmy ma wspólnego z magią

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2025 (119)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Nie poświęciłem całego swojego życia sztuczkom. Były okresy przerw, zawodowych zakrętów, powrotów do kodu i skupieniu się na klawiaturze. Jedno się jednak nie zmieniało: głos, mowa ciała i sposób, w jaki komunikujemy się z publicznością. Niezależnie, czy ta siedzi na widowni w teatrze czy przy stole konferencyjnym – ma ogromne znaczenie.
Około dekady temu odkryłem też śpiew. Zapisując się na lekcje, otrzymałem nie tylko szkolenie z emisji głosu, ale również naukę prawidłowej wymowy. Dziś, stojąc na scenie – a częściej przy prezentacji w PowerPoincie – widzę, jak te „dodatkowe” umiejętności stają się moją nieuczciwą przewagą. Tą słynną unfair advantage, o której tak często słyszę na każdy kroku.
Ale jak to się łączy z biznesem?
Kiedy zaczynałem aktywnie działać jako przedsiębiorca, przychodził moment nieunikniony – wyjście z domu, networking, pitchowanie produktów. Brzmi łatwo? Nie dla mnie. Wstyd, strach, spocone dłonie i głos więznący w gardle. Do dziś pamiętam pierwsze spotkanie networkingowe – szklanka wody smakowała jak kamień, a uśmiech musiałem ćwiczyć przed lustrem.
I wtedy przypomniałem sobie o nim – o Magiku.
Bo widzisz, przez lata dzieliłem siebie na dwa „ja”. Jest Łukasz – cichy introwertyk, programista, człowiek od tabel, kodu i procesów. I jest Magik – ten, który zna każdą sekundę występu, który głośno mówi do mikrofonu, nie boi się spojrzeń publiczności, który jako 13-latek potrafił zagadać dorosłych.
Zrobiłem eksperyment. Na kolejne spotkanie nie poszedł Łukasz; został w domu. Na networking wyszedł Magik. Rezultat? Spotkanie przebiegło znacznie lżej, a ludzie słuchali. Późniejsze wystąpienia przestały być problemem. Magik nie tylko zapełnił lukę po Łukaszu, ale pomógł mu nabrać odwagi. Po czasie nie potrzebowałem już maski – bo zrozumiałem, że jestem jedną osobą, tylko z różnymi kanałami ekspresji.
To właśnie magia.
Nie iluzje z kartami (choć sztuczka z drukowaniem wizytówki w rękach klienta działa zawsze), ale umiejętność przekładania doświadczenia scenicznego na świat biznesu. Każdy z nas nosi w sobie coś „nienormalnego”, coś „niebiznesowego”, co – użyte we właściwym momencie – staje się przewagą. Dla mnie to głos, scena i sztuczki. Dla kogoś innego może to być historia z młodości, pasja do sportu, zdolności muzyczne czy talent aktorski.
Budowanie firmy to też sztuka. Trzeba zrozumieć swoją publiczność, umieć przyciągnąć uwagę, zbudować napięcie, a na końcu – dostarczyć coś, co zapamiętają. Show. I tak jak w magii – trzeba ćwiczyć. Długo i cierpliwie. Najpierw w pokoju, potem na scenie, a w końcu... na rynku.
Dla mnie prawdziwy przełom nastąpił wtedy, gdy przestałem rozdzielać te światy. Nie trzeba wybierać, można łączyć. Czasem pitchuję produkt, a między jednym a drugim slajdem pokazuję krótką sztuczkę. Działa, a ludzie zapamiętują. Często słyszę później: „A to ten gość od tej wizytówki, co się pojawiła znikąd!”. I to wystarczy – bo pierwsze wrażenie zostaje na długo.
Magia w biznesie to nie tylko technika, to podstawa. To odwaga, by pokazać siebie takim, jakim się jest naprawdę. Z całym bagażem doświadczeń, pozornie nieprzydatnych umiejętności i historiami, które brzmią dziwnie – dopóki nie zaczną działać.
Bo czasem to właśnie machanie kartami sprawia, że ktoś zobaczy w tobie nie kolejnego sprzedawcę, lecz kogoś, z kim naprawdę warto porozmawiać.

Więcej możesz przeczytać w 8/2025 (119) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.