Gotówka znowu jest królem. Pełny obraz Kuczyńskiego

fot. East News
fot. East News 100
Koronawirus jednak zatrząsł rynkami i to bardziej niż ktokolwiek się spodziewał. Rozpoczęła się ucieczka do bezpiecznych przystani i być może będzie to dopiero początek większej przeceny. Problemy nie ominą Polski.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 4/2020 (55)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

W lutym pisałem, że wirus tylko na chwilę zaszkodził giełdom. Rzeczywiście wtedy tak to wyglądało. Do połowy miesiąca wydawało się też, że napisanie tekstu o gospodarce i rynkach finansowych będzie proste, łatwe i w zasadzie będzie to jedynie powtarzanie już znanych tez. Jak to często na rynkach się zdarza, okazało się, że druga połowa lutego, a praktycznie ostatnia dekada tego miesiąca, owocowała zachowaniami rynków, które były nie do przewidzenia. 

To prawda, że pisałem w poprzednich tekstach o szaleństwie na Wall Street, o ciągnięciu indeksów w niebiosa, bez patrzenia na fundamenty tych zwyżek. Zapowiadałem też, że te zwyżki przerodzą się nagle i bez powodu w duże spadki, czyli korektę. Tak się też stało, ale nie można stawiać tezy, że zachowania rynków nie miały tym razem podstaw. 

Mówię oczywiście o koronawirusie i spowodowanej nim pandemii. Na pozór kilkudziesięcioprocentowe spadki indeksów z powodu zachorowania 200 tys. ludzi (na ponad 7,5 mld populacji Ziemi), z których umarło 2–3 proc. (wyłącznie starszych i z innymi chorobami) wyglądało niepoważnie. Wyglądało wręcz jak pretekst, który posłużył do wywołania korekty tam, gdzie indeksy biły rekordy wszech czasów i do cofnięcia się indeksu WIG20 w Warszawie do poziomów niewidzianych od 2009 r. Nie ocalały też indeksy mniejszych spółek (mWIG40 i sWIG80) – wymazały trwające od listopada 2019 r. zwyżki. 

Przy okazji uwaga na temat PPK i OFE. Ta przecena, jeśli szybko się nie zakończy położy się cieniem na planach rządu. Mniej osób będzie wybierało PPK i mniej też będzie chciało przekazania swojej części OFE do IKE. Będą woleli ZUS (co ja bym wybrał i przed atakiem epidemii). Wtedy mnóstwo akcji przejdzie w ręce rządu – dokładnie w ręce Funduszu Rezerwy Demograficznej, z którego politycy czerpią garściami, kiedy nie wystarczy im pieniędzy na podarki wyborcze. To dobiłoby GPW (duży nawis podaży akcji). Mniej akcji w IKE zmniejszyłoby wpływy z 15-procentowej opłaty przekształceniowej, co zmusiłoby rząd do nowelizacji budżetu i odnotowania deficytu.

Nawisem mówiąc, w trakcie prac nad przepisami z pierwotnej wersji projektu ustawy o likwidacji OFE, zniknął zapis, że osobie, której będzie należało zwiększyć emeryturę do minimalnej wysokości, trzeba będzie uwzględnić też środki, które przeniosła do IKE. Oznacza to, że osoby słabo zarabiające, które wybiorą nowe IKE, dostaną emeryturę minimalną z ZUS, a niezależnie od tego pieniądze z IKE. To z kolei będzie zachęcało osoby mało zarabiające do wyboru IKE.

Fed wchodzi do akcji

Wróćmy do koronawirusa i jego wpływu na rynki i gospodarkę globalną. Niestety, nie jestem wirusologiem ani epidemiologiem, a i oni są teraz jak dzieci we mgle. Nikt bowiem nie wie, jak rozwinie się sytuacja. Są prognozy mówiące o tym, że do końca kwietnia, może do połowy maja, epidemia wygaśnie, ale są też takie, które przewidują zachorowanie milionów ludzi. Nie da się określić prawdopodobieństwa tych prognoz. Na domiar złego, o czym od czasu do czasu półgębkiem się wspomina, przy tego typu epidemii wirusy mają tendencję do mutowania, co bardzo utrudnia przewidywania szybkości i obszaru rozprzestrzeniania się choroby.

Wielu ludzi śmieje się z tej reakcji rynków i ludzi. Nie z samej choroby, a z jej skutków dla rynków finansowych. Na pozór mają rację, bo po pierwsze „zjadliwość” tego wirusa jest podobna do tego grypy. Ze śmiertelnością jest podobnie, a przecież na sezonową grypę choruje często wiele milionów ludzi. Problem jest jednak w tym, że rządy (szczególnie chiński skąd choroba wyruszyła) zaczęły stosować bardzo ostre środki mające na celu zahamowanie rozprzestrzenianie się wirusa. 

Gdyby nie te środki (zamykane fabryki i inne firmy, zamykane obszary miast, likwidacja połączeń lotniczych itp.) to choroba rozprzestrzeniłaby się dużo szybciej i zapewne w chwili pisania komentarza chorych byłoby dziesięć razy więcej. Jednak zastosowanie ostrożnościowych posunięć doprowadziło do zrywania łańcuchów dostaw, logistyka w wielu firmach zupełnie się rozpadła. W Chinach sprzedaż samochodów spadła o ponad 90 proc. Im dłużej to będzie trwało, tym większy będzie uszczerbek w gospodarce globalnej. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile ta epidemia będzie ludzkość kosztowała. 

Na rynkach na początku przeceny zaczęła się ucieczka do tzw. bezpiecznych przystani. W okresach niepokoju był to zawsze dolar, złoto i obligacje USA. I rzeczywiście tak na początku było. Złoto szybko drożało, a dolar (globalnie) się umacniał. Jednak jak tylko wyprzedaż na rynkach przyspieszyła, to okazało się, że inwestorzy wolą gotówkę (cash is king, czyli gotówka jest królową – znane powiedzenie z Wall Street) i zaczęli uciekać z rynku dolara i złota. Zostały tylko obligacje, na których budowana jest klasyczna bańka spekulacyjna, która niedługo z hukiem pęknie. Na tym tle osłabienie złotego wydaje się wcale nienadmierne. Nasza waluta cierpi tylko i wyłącznie dlatego, że kapitały uciekają z rynków rozwijających się. 

Rządy i banki centralne albo zaczęły natychmiast pompować pieniądze w gospodarkę (np. w Chinach, dzięki czemu, paradoksalnie, chińskie indeksy prawie nie ucierpiały). W USA mówiło się coraz głośniej o tym, że Rezerwa Federalna obniży stopy procentowe. I rzeczywiście przed posiedzeniem FOMC, Fed obniżył stopy w USA o 50 pkt bazowych (0,5 pkt proc.). Potem jednak nastąpiło drugie uderzenie 

i stopy zostały zredukowane do zera. To doprowadziło do paniki na rynkach. Tak, do paniki, bo gracze przestraszyli się tych panicznych ruchów. Wszystkie banki centralne wznowiły luzowanie ilościowe pompując pieniądze w system bankowy. 

W Polsce RPP przez długi czas milczała, ale też wydawało się, że nie bardzo może coś zrobić. Nie podwyższali stóp, kiedy sytuacja gospodarcza była znakomita, więc teraz, przy inflacji blisko 4-procentowej mieli problem z podjęciem decyzji o obniżce stóp. Bank Czech podniósł stopy procentowe, chociaż styczniowa inflacja wyniosła tam 3,6 proc., czyli o 0,8 pkt. proc. mniej niż w Polsce. 

W końcu RPP obniżyła stopy z 1,5 do 1 proc., co nieznacznie pomoże gospodarce. Nasz bank centralny też jednak (po raz pierwszy w historii) zwiększył płynność systemu finansowego uruchamiając skup aktywów.  

Poza tym początek roku okazał się fatalny dla samorządów. W wielu miejscach w Polsce w styczniu dochody z PIT spadły w porównaniu ze styczniem 2019 r. Marek Goliszewski, prezes BCC, alarmuje, że inwestycje prywatne spadły do poziomu 13 proc. PKB – to jest najniższy wynik w okresie transformacji. Na domiar złego zakończyło się już chyba zbieranie pieniędzy z uszczelnieniu podatku VAT. Najnowsze szacunki mówią, że w 2019 r. luka VAT mogła nawet wzrosnąć.

Szykujmy się na większą przecenę

Profesor Marek Belka ostatnio przestrzegał, że w Polsce może pojawić się inflacja o wiele wyższa niż sadzą optymiści, co odczują najbardziej gospodarstwa domowe o najniższych dochodach. Ostrzegł też, że ryzyko pojawienie się stagflacji (niski wzrost PKB i wysoka inflacja) jest coraz większe. Co prawda ostatnie dane makro (wzrost produkcji o 1,1 proc. r/r w styczniu – oczekiwano spadku) były nieco lepsze od oczekiwań, ale nikt nie wie, jak globalne spowolnienie z powodu epidemii uderzy w polską gospodarkę. 

W tej trudnej sytuacji wspominanie o ważnym wydarzeniu, czyli o szczycie Unii Europejskiej w sprawie budżetu na lata 2021–2027 gdzieś nam się zagubiło. Pewnie zresztą słusznie, bo „oszczędny klub” (Dania, Holandia, Szwecja i Austria) nie zgadza się na zwiększenie budżetu tak, żeby uzupełnić fundusze po odejściu Wielkiej Brytanii, a kraje Europy Środkowej (w tym Polska) chcą, żeby budżet był jak największy. Z góry można było założyć, że pierwsze podejście nie uda się i tak się też stało. Potrzebne będą kolejne szczyty i posiedzenie Parlamentu Europejskiego, żeby w końcu budżet powstał. 

Na razie wszyscy będą się wpatrywali w rozwój epidemii i próbowali oszacować straty. Tak jak na początku pisałem – nie jest to w tej chwili możliwe. Być może w kolejnym tekście będę już mógł coś powiedzieć o skutkach tego psychologiczno-rynkowego pandemonium na realną gospodarkę. Szczególnie interesujące jest to, jak podziała cięcie stóp w USA. Jeśli pomoże tylko na chwilę, to trzeba będzie szykować się na potężną przecenę.

My Company Polska wydanie 4/2020 (55)

Więcej możesz przeczytać w 4/2020 (55) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ