Karma wraca

Datę 9 sierpnia 2020 r. Gleb Kowalew zapamięta do końca życia, bo zmieniła ona nie tylko historię Białorusi, ale i jego. Tego dnia białoruska telewizja ogłosiła wstępne wyniki wyborów prezydenckich, z których wynikało, że na Alaksandra Łukaszenkę głosowało 80 proc. wyborców. Wszyscy wiedzieli, że to nieprawda, tysiące Białorusinów wyszły więc na ulice, domagając się ponownego przeliczenia głosów.
Gleb miał wtedy zaledwie 29 lat i był menedżerem w modnym pubie Karma Crew w Mińsku. Tak się złożyło, że do lokalu przychodzili głównie studenci, niezależni artyści i inne niepokorne dusze. – Może dlatego że tacy ludzie nie mają zwykle dużo pieniędzy, a my sprzedawaliśmy najtańszy gin z tonikiem w mieście – uśmiecha się Gleb. – W przeliczeniu na złotówki porządny drink kosztował jakieś 10 zł – dodaje.
Tłumaczy, że nie interesował się wtedy polityką. To raczej polityka zainteresowała się nim. Los chciał, że jego lokal mieścił się niedaleko Prospektu Niepodległości, ok. 300 m od socrealistycznej siedziby białoruskiego KGB. – Śmialiśmy się, że najciemniej jest pod latarnią – opowiada Gleb. – Jednak w noc po wyborach przekonaliśmy się, czym jest szturm milicji. Część osób, które znalazły się w pobliżu protestów, schroniła się w naszym lokalu. Większość nawet nie przyszła demonstrować, ich „winą” było to, że znaleźli się w pobliżu protestów. Dla ludzi z OMON-u nie miało to znaczenia – dodaje. – Milicja chciała, żebyśmy otworzyli drzwi. Nie otwieraliśmy. To były najdłuższe i najtrudniejsze minuty w moim życiu. Przez okno widzieliśmy, jak traktują ludzi. Baliśmy się, że zaatakują nas gazem – relacjonuje.
Jakimś cudem milicjanci odpuścili. Nie weszli do lokalu, nie zaatakowali tych, którzy się w nim ukryli, ani ich nie aresztowali. Jednak na drugi dzień Gleb podjął decyzję, że wyjeżdża z Białorusi.
Z Mińska do Warszawy
Niemal dokładnie pięć lat później rozmawiam z nim w centrum Warszawy. W stolicy Polski założył bar, który nazywa się dokładnie tak samo jak białoruski pierwowzór. Lokal – podobnie jak w Mińsku – przyciąga ludzi, którym gdzie indziej trudno się odnaleźć – od dysydentów przez osoby LGBT+ po artystów tatuażu. Większość to Białorusini, Ukraińcy czy Rosjanie, ale nie brakuje też Polaków.
Bar mieści się w arkadach mostu Poniatowskiego. Choć nie ma szyldu, stali bywalcy doskonale wiedzą, jak do niego trafić. To więcej niż lokal gastronomiczny. Odbywają się tu antyfaszystowskie imprezy benefitowe, wydarzenia tatuatorskie i pop-upy z wegańską kuchnią. Czasem pełni funkcję niezależnego domu kultury albo miejsca spotkań dysydentów i aktywistów ze Wschodu. Wielu stałym bywalcom trudno sobie wyobrazić życie w Warszawie bez Karmy.
Gleb jest już dziś po trzydziestce, ale nadal nie przypomina ustabilizowanego biznesmena. Niewysoki chłopak w czapeczce na głowie, z długą brodą, cały w tatuażach. Gdy siadamy przy...
Artykuł dostępny tylko dla prenumeratorów
Masz już prenumeratę? Zaloguj się
Kup prenumeratę cyfrową, aby mieć dostęp
do wszystkich tekstów MyCompanyPolska.pl
Co otrzymasz w ramach prenumeraty cyfrowej?
- Nielimitowany dostęp do wszystkich treści serwisu MyCompanyPolska.pl
- Dostęp do treści miesięcznika My Company Polska
- Dostęp do cyfrowych wydań miesięcznika w aplikacji mobilnej (iOs, Android)
- Dostęp do archiwalnych treści My Company Polska

Więcej możesz przeczytać w 8/2025 (119) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.