Wspinaczka po ścianie strachu. Pełny obraz Kuczyńskiego
fot. East News/ Adobe Stockz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2020 (57)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
W drugiej połowie kwietnia i na początku maja niezwykle interesujące było przede wszystkim to, co działo się na rynku ropy, a właściwie kontraktów na ropę. Dużo mówiło się o historycznym wydarzeniu, którym był spadek kontraktu majowego na ropę do wartości minusowych (nawet minus 37 dol.). Wyglądało to tak, jakby spanikowani gracze obawiający się fizycznych dostaw surowca, którego nie mają, gdzie przechować (magazyny są pełne lub zarezerwowane, podobnie destylarnie i tankowce), zaczęli płacić za to, że ktoś weźmie na siebie odbiór surowca.
Podkreślić należy, że dotyczyło to dnia tuż przed wygasaniem majowych kontraktów. Chodziło o tych graczy, którzy zagapili się i nie przeszli na serię czerwcową, na której cena baryłki była większa niż 20 dol. Problemem jest dla rynków ciągle to, że od 20 lat rośnie rola instrumentów pochodnych. Tzw. papierowej ropy, czyli handlu kontraktami nie po to, żeby kupić/sprzedać ropę, a jedynie po to, żeby zarobić na ruchach cen kontraktów. Tej właśnie ropy jest kilkadziesiąt razy więcej niż handlu realnego. I to handel kontraktami odpowiada za szalone zmiany cen.
Dla Polaków i nie tylko Polaków ważne jest to, czy zmiany cen ropy spowodują, że tańsze będą paliwa. Nie będą. Po pierwsze, cena kontraktu czerwcowego szybko ruszyła ku poziomowi 28 dol. Po drugie, w magazynach i rafineriach jest ropa po starych cenach. Jak tylko gospodarki ruszą to ona będzie używana, więc cena produktów (np. na stacjach benzynowych) nie spadnie tak jak niektórzy tego oczekują. Potem magazyny zacznie zapełniać ta drożejąca teraz ropa.
Niemiecki trybunał rzuca kłody
Nie możemy tutaj pominąć posiedzeń banków centralnych. W Japonii bank centralny postanowił kupować bez ograniczeń aktywa z rynku. W USA FOMC nie zmienił parametrów polityki monetarnej. Jerome Powell, szef Fed, powiedział, że gospodarka potrzebuje większego wspomagania fiskalnego (od rządu). Ostrzegł, że konsekwencje zamrożenia gospodarki będą odczuwane przez nią „przez jeden rok lub dłużej”. Posiedzenie Europejskiego Banku Centralnego (ECB) też nie zmieniło polityki monetarnej. Christine Lagarde, szefowa banku, również wezwała rządy do zwiększenia wysiłku fiskalnego.
Wszyscy chcą pomagać gospodarce, ale kłody pod nogi ECB rzuca niemiecki Trybunał Konstytucyjny. W maju stwierdził, że program skupu obligacji z rynku prowadzony przez Europejski Bank Centralny (chodzi o skup poprzedni, nie ten koronawirusowy) jest niezgodny z niemiecką Konstytucją. Trybunał sprzeciwił się w ten sposób wyrokowi TSUE (co bardzo musi się spodobać rządowi polskiemu). Teraz, zgodnie z tym wyrokiem, ECB musi w ciągu trzech miesięcy doprecyzować i wyjaśnić kwestię proporcjonalności jego działań (cokolwiek by to znaczyło). Jeśli nie zrobi tego zadowalająco, to Bundesbank nie będzie mógł uczestniczyć w programie skupu aktywów.
Natychmiast wypowiedziała się Komisja Europejska, stwierdzając, że wyroki TSUE są ostateczne. Bundesbank też poparł skup aktywów. Gracze na rynkach finansowych zareagowali w sposób zróżnicowany. Rynek akcji zlekceważył sprawę według zasady „pomyślę o tym jutro”, ale rynek walutowy zareagował. Kurs EUR/USD zaczął spadać i w chwili pisania komentarza ugrzązł między 1,075 dol. (przełamanie w dół to sygnał sprzedaży) i 1,099 dol. (przełamanie w górę to sygnał kupna. Dla polskiej waluty te poziomy mają kapitalne znaczenie, bo od losów kursu EUR/USD zależy to, co stanie się ze złotym. Im słabsze jest euro, tym gorzej dla złotego.
Katastrofa na południu
Niewątpliwie szkodzić euro (i złotemu) będzie to, że gospodarka w Europie jest w nieciekawym położeniu. Prognozy Komisji Europejskiej pokazują, że sytuacja północy jest bardzo zła, ale południa wręcz katastrofalna. W całej strefie euro PKB ma spaść w tym roku o 7,7 proc. Nawiasem mówiąc w Polsce KE prognozuje spadek PKB jedynie o 4,3 proc., co oczywiście natychmiast podchwycił nasz rząd. Pamiętać jednak trzeba, że zapowiadany był wzrost o blisko 4 proc., czyli prognozowany jest spadek od tej wartości o ok. 8 proc.
W krajach południa spadki mogą sięgnąć nawet 10 proc. Te kraje niewątpliwe wymagają zwiększonej pomocy, a wyrok niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego nie pomaga ani w kontynuowaniu, ani w zwiększeniu tej pomocy. Komisja Europejska ma wkrótce pokazać swoisty plan (odpowiednik powojennego planu Marshalla) opiewający na ponad 2 bln euro. Zobaczymy, co w nim będzie i czy „oszczędne” kraje (Skandynawia, Austria, Niemcy) się z tym planem zgodzą. Pamiętać trzeba o tym, że 49 proc. Włochów popiera opuszczenie Unii Europejskiej…
Jak zwykle interesująco wyglądało to, co działo się na rynku złota. 1 maja, kiedy indeksy na Wall Street ostro spadały, złoto poszło za nimi i jego cena przetestowała wsparcie na poziomie 1670 dol. Od niego z impetem się odbiła i zakończyła sesję wzrostem. W ten sposób wsparcia na tym poziomie bardzo się umocniło, ale opór na poziomie 1745 dol. pozostał i nadal jest bardzo mocny. Pokonanie któregoś z tych poziomów pokaże drogę na dłużej. Teoretycznie złoto powinno drożeć, ale „papierowe” złoto może bardzo zakłócać ten trend.
Siedzą na gotówce
Na giełdach akcji w dalszym ciągu na wykresach indeksów z Wall Street widać literę V (szczególnie na wykresie indeksu NASDAQ, który przymierza się do bicia rekordów). Wielu inwestorów/funduszy trzyma jednak gotówkę i oczekuje przeceny. Na przykład ostatnio media obiegła informacja mówiąca o tym, że Warren Buffett sprzedał akcje wszystkich linii lotniczych (nie widzi dobrych perspektyw dla tego sektora) i też „siedzi” na gotówce. Wbrew pozorom uważam, że to jest plus dla posiadaczy akcji. Od zawsze mówi się, że podczas hossy indeksy wspinają się po ścianie strachu.
W Europie sytuacja wygląda nieco gorzej, a w Polsce rynek akcji zachowywał się niezwykle słabo. Trudno było znaleźć dla tej słabości poważne, nowe uzasadnienie, bo chaos polityczny mógł jedynie nieznacznie szkodzić akcjom. Zakładam, że nasz rynek akcji pozostanie w dodatniej korelacji z innymi giełdami europejskimi.
Na całym świecie z jednej strony mamy coraz szersze otwieranie gospodarek lub zapowiedzi otwierania, co oczywiście bykom pomaga. Z drugiej strony wszyscy wiedzą, że odmrażanie może się szybko zatrzymać, a nawet odwrócić, jeśli pandemia znowu zaatakuje. Te dwie siły będą działały raz na korzyść, raz na niekorzyść oczekujących powrotu do normalnych czasów na rynkach. Z boku będą fatalne dane makro, ale ich wpływ będzie nadal niewielki (bo liczy się przyszłość).
Mało zachęcający był niewątpliwe początek maja, w którym to miesiącu wielu inwestorów zawsze obawia się sprawdzenia powiedzenia „w maju sprzedaj i uciekaj” (sell in May and go away). Pamiętać trzeba jednak o tym, że to powiedzenie bardzo często się nie sprawdza. Poza tym mówi o sprzedawaniu w maju, a nie o majowych spadkach indeksów, z czego wynika, że w najbliższym czasie indeksy mogą jeszcze rosnąć. I na razie wygląda na to, że tak właśnie będzie się działo.
Więcej możesz przeczytać w 6/2020 (57) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.