Prima aprilis. Felieton

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe 63
W 2013 r. rozpocznie się seryjna produkcja polskiego samochodu elektrycznego. Potem w ciągu każdego roku z taśmy będzie zjeżdżać 100 tys. takich pojazdów. Za pięć lat na polskich drogach pojawi się milion elektrycznych aut (aktualnie mamy ich 8,5 tys.).
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 4/2020 (55)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

To propagandowe deklaracje polityków, którzy polski samochód elektryczny przedstawili jako nasz sztandarowy projekt cywilizacyjny: – Tym autem otwieramy oczy niedowiarkom i mówimy: to jest nasze, przez nas wykonane i to nie jest wcale nasze ostatnie słowo! 

Według harmonogramu już rok temu miał powstać prototyp elektrycznego kompaktowego pojazdu. Oczywiście nie został stworzony, bo to wcale nie o samochód chodzi tylko o czysty piar. Niestety cała historia przypomina jeden wielki primaaprilisowy żart. Zaczęło się od rozpisania konkursu na karoserię. Postanowienia regulaminu były osobliwe. Zgłaszany projekt nie mógł godzić w uczucia religijne! Sic! Może chodziło o to, aby z konkursu automatycznie eliminować artystkę Dorotę Nieznalską znaną z podważania naszych chrześcijańskich fundamentów.

Projekt karoserii nie mógł również: kogokolwiek obrażać, stanowić  groźby skierowanej do innych osób oraz zawierać treści powszechnie uznanych za wulgarne i obraźliwe. Czterech zwycięzców tej porywającej rywalizacji podołało wyzwaniu. Zgłosili bowiem bryły auta, które nie obrażały uczuć religijnych i nie zawierały treści wulgarnych, a nawet obraźliwych. Ciężko było sprostać tym wyśrubowanym warunkom, ale co tam, Polak przecież potrafi! Laureaci zainkasowali po 50 tys. zł, a ich projekty wrzucono do głębokiej szuflady. 

Aktualnie Piotr Zaremba, prezes ElectroMobility Poland, tłumaczy: – Rozwijamy również dizajn samochodu, zakończyliśmy etap 2D i 3D, pracujemy nad prototypami demonstracyjnymi. Uff! Dzieje się. Najciekawsze jest jednak to, że za budowę polskiego samochodu elektrycznego odpowiedzialna będzie niemiecka firma EDAG Engineering. To nie wszystko, albowiem wiele wskazuje, że dostawcą platformy do produkcji auta – a więc kluczowych podzespołów – będzie również niemiecki Volkswagen. A przecież nie mieliśmy już się trzymać niemieckiej nogawki od spodni! W tym kontekście całkowicie uprawnione są historyczne analogie. 

Oto sztandarowy projekt III Rzeszy zakładał bowiem też stworzenie ludowego pojazdu, oczywiście chodzi o volkswagena. Projekt techniczny wykonał inżynier Ferdinand Porsche, a w sprawie karoserii nie zawracano sobie głowy jakimiś konkursami, w których nie mogliby występować przedstawiciele sztuki zwyrodniałej (cóż mógłby zaproponować taki Kokoschka!?). Zwrócono się więc od razu do świetnego fachowca – artysty malarza, dizajnera i niespełnionego architekta Adolfa Hitlera. To on był pomysłodawcą karoserii. Kształt był inspirowany majowym chrabąszczem (Maikafig). Do produkcji garbusa stworzono nawet Miasto Samochodu Organizacji „Siła przez Radość”, a więc Wolfsburg. Cenę auta skalkulowano na 1000 marek, a od 1938 r. rozprowadzano książeczki oszczędnościowe pod hasłem: „Jak chcesz jeździć własnym autem, płać 5 marek tygodniowo”. Zgłosiło się 336 tys. chętnych, ale nikt nie doczekał się własnego samochodu do końca istnienia III Rzeszy. W okresie wojny wyprodukowano jedynie niewielką partię pojazdów dla Wehrmachtu. 

Znacznie później pojawiła się jakaś rekompensata dla wytrwałych i niezłomnie wierzących, że zasiądą za kierownicą własnego ludowego pojazdu. Oszczędzający w czasach III Rzeszy w 1961 r. przy zakupie VW otrzymali rabat w wysokości 600 marek. 

Okazuje się, że polski samochód elektryczny ma być również głównie sprzedawany za miesięczne raty! A to już najprawdziwszy PRL z jego książeczkami PKO, na które można było wygrać auto. „Zamiast chować do kurnika lepiej wpłacać na fiacika!” – głosił popularny slogan reklamowy. Tymczasem najlepiej realia polskiej elektromobilności pokazuje casus rozporządzenia w sprawie dopłaty dla indywidualnych nabywców takich pojazdów. Chociaż przepisy obowiązują od początku roku nie udało się jeszcze uruchomić tej procedury. Nikt więc nie otrzymał nawet złotówki. 

A nasza dzielna policja ogłosiła przetarg na samochody elektryczne. Szczegółowo w nim określono, że potrzebny jej pojazd o mocy co najmniej 150 kW (204 KM). Jego prędkość maksymalna nie może być mniejsza niż 160 km/godz. Akumulator musi mieć co najmniej 60 kWh pojemności i wystarczyć na przejechanie na jednym ładowaniu przynajmniej 550 km. Fachowcy przyjrzeli się całej specyfikacji i co się okazało. Tylko jeden samochód spełnia takie warunki, jest to Kia e-Niro. A to przecież ulubiona marka polskiej policji! Najprawdziwszy prima aprilis.    

My Company Polska wydanie 4/2020 (55)

Więcej możesz przeczytać w 4/2020 (55) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ