Historie spod warstwy ziemi

Fot. z archiwum Michała Młotka
Fot. z archiwum Michała Młotka 23
Ta pasja pochłania bez reszty. Kusi wyobraźnię kolejnymi wyjątkowymi znaleziskami. Stanowisko czy status nie mają znaczenia – wszyscy poszukiwacze skarbów mają równe szanse wobec niewiadomej. I równie trudno być im w Polsce prawdziwym odkrywcą.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 11/2016 (14)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Przez media co jakiś czas przebiega sensacyjna wiadomość. Ktoś opowiada na przykład, że wie na pewno, gdzie jest Złoty Pociąg i co jest w nim ukryte. Z tym obrosłym legendą skarbem od lat konkurują inne, zwłaszcza Bursztynowa Komnata czy sto kilogramów złotych rubli zakopanych w mazurskich lasach, latem 1914 r., przez wycofującą się 2. Armię gen. Aleksandra Samsonowa. Doświadczeni odkrywcy studzą rozpalone głowy turystów i początkujących poszukiwaczy. Mówią, żeby mieć dystans do „rewelacji sezonu letniego”. 

Zastępy kolegów „po łopacie”

Armia pasjonatów, którzy regularnie przekopują ziemię, penetrują dna zbiorników wodnych, odważnie wchodzą do pieczar, ruin i wszędzie tam, gdzie oddycha historia, może liczyć w Polsce nawet ok. 100 tys. ochotników. Zaczęła się formować jakieś dwie dekady temu. Bardzo wielu jej członków zna się ze sobą, wymienia wiedzą, doświadczeniami, obserwacjami i opiniami. Nieocenione są fora internetowe. Tętnią życiem. Można się na nich pochwalić znaleziskiem, poprosić o jego identyfikację czy porozmawiać o sprzęcie. 

Odkrywcy tworzą zwykle kilkuosobowe stowarzyszenia i grupy nieformalne „detektorystów” (od sprzętu do poszukiwań, czyli detektora) lub kolegów „po łopacie”. Umawiają się na wspólne wyprawy. Organizują zloty i pikniki historyczno-eksploracyjne. Czytają specjalistyczne czasopisma (m.in. miesięcznik „Odkrywca”), mają własne sklepy. Oglądają programy historyczne na czele z „Było... nie minęło” w TVP. 

Są armią, która jednak jeszcze nie wykształciła własnego przedstawicielstwa. To jeden z powodów, dla których w Polsce trudno być prawdziwym poszukiwaczem. – Nie jesteśmy partnerem w rozmowach z instytucjami, które odpowiadają za ochronę dziedzictwa. Także środowiska naukowe z wielu względów traktują nas z przymrużeniem oka – mówi Michał Młotek, popularyzator historii i odkrywca, szczególnie zainteresowany dziejami Prus Wschodnich. Jest członkiem Iławskiej Grupy Poszukiwawczej, przewodnikiem po Iławie, autorem książek i serwisu „Z dziennika odkrywcy” poświęconego poszukiwaniu skarbów – najpopularniejszego o tej tematyce w polskim internecie. Odwiedza go miesięcznie 20 tys. użytkowników, którzy generują 50 tys. odsłon. 

Oficjalnie i incognito

Ale drugim i – jak podkreślają sami poszukiwacze – znacznie poważniejszym powodem trudności, jakie napotykają, jest anachronizm polskiego prawa. Podlegają ustawie o ochronie zabytków. Przez to muszą pokonywać dosłownie zasieki formalności. Warunki, jakie się im stawia, są rygorystyczne i drobiazgowe. Dodatkowo ciąży na nich stereotyp tych, co tylko nieporadnie rozkopią, zniszczą, zagrabią. Bo i tacy pseudoodkrywcy się zdarzają, a w dodatku nie zachowują środków bezpieczeństwa, niezbędnych zwłaszcza na terenach, które mogą kryć ślady II wojny światowej. 

Do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków odkrywcy muszą składać wnioski o zgodę na poszukiwania (m.in. z mapą terenu czy zezwoleniem na penetrację od jego właściciela, np. rolnika), muszą też wnieść opłatę administracyjną. O pozwolenie na używanie wykrywaczy metali mają obowiązek zwrócić się do Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. A kiedy znajdą jakikolwiek skarb, muszą go oddać do muzeum, bo – zgodnie z ustawą – jest własnością Skarbu Państwa. Nie dostaną za niego wynagrodzenia, a często nawet nie zobaczą go w muzealnej gablocie. Utkwi na wieki w magazynie. Tymczasem dla prawdziwego poszukiwacza nie ma większej satysfakcji  niż ta, że odkrywa historię, także dla innych. 

Mało tego. Brakuje jasnej definicji „zabytku”: co nim jest, a co nie. Czy guzik od XVIII-wiecznego munduru to już zabytek? A moneta z czasów II RP? Część poszukiwaczy, zrażonych formalnościami, stara się je omijać albo schodzi do szarej strefy, co nie oznacza, że łamią prawo. Po cichu biorą wykrywacz i idą w teren. Dla osób z zewnątrz wolą pozostać anonimowi. Właściciel pola czy lasku często idzie im na rękę i za małą opłatą godzi się na poszukiwania. Jeśli trafi się coś cennego, odkrywcy mogą oddać znalezisko do muzeum i powiedzieć, że stało się to przypadkiem, np. podczas grzybobrania. Wtedy, paradoksalnie, jest szansa na nagrodę. 

W tym obrazie są też jasne punkty. To przykłady współpracy środowisk naukowych i poszukiwaczy, często nie tylko z Polski (prace na terenie Stalagu  Luft 3 w okolicach Żagania, cykliczne badania na polach Grunwaldu). Archeolodzy i poszukiwacze od dawna dzielą się wiedzą i znajomością sprzętu podczas wykopalisk archeologicznych prowadzonych przez Fundację Dajna im. Jerzego Okulicza-Kozaryna. 

Sobie równi

Odkrywcy pochodzą z najróżniejszych środowisk, przy czym zdecydowana ich większość to mężczyźni. Pasję rozwijają od dziecka. Wspominają pierwszą książkę o ukrytych skarbach, pierwszą opowieść dziadka o zakopanym dzbanie z monetami, pierwszą samodzielnie wygrzebaną łuskę z pozostałości po okopach. Okrycia są dla nich mieszanką przygody z dreszczykiem, tajemnicy, niezwykłości. – Od czasu do czasu uczestniczę w zlotach i spotkaniach poszukiwaczy skarbów – mówi Michał Młotek. – Tam są prawnicy, lekarze, policjanci, politycy, menedżerowie, prezesi i dyrektorzy firm. Każdy robi w życiu coś innego, ale w tej pasji nie ma to żadnego znaczenia. Tu liczy się wiedza i doświadczenie, intuicja terenowa i wytrzymałość. 

Do Michała Młotka pisze bardzo wiele osób, także znanych z pierwszych stron gazet. Pytają o radę, jak rozpocząć przygodę z odkrywaniem skarbów, jak pozostawać w zgodzie z obowiązującym prawem i jaki kupować sprzęt. 

W tym środowisku istnieje przekonanie, że jeśli ktokolwiek z kolegów „od łopaty” ma szansę zarobić, to właśnie dystrybutorzy sprzętu. Dużą ofertę, systematycznie uzupełnianą nowościami, ma sklep internetowy Mocny Sygnał prowadzony przez Marcina Bartnika. – Dystrybutorów jest kilkunastu. Głównie zajmują się zachodnimi markami. Rodzimych konstruktorów mamy kilku. Rynek jest dosyć mocno nasycony. Wystarczy wejść na Allegro do działu „wykrywacze metalu”. Wiele osób sprzedaje nowe wykrywacze po miesiącu czy dwóch użytkowania – opowiada Bartnik. 

Jego sklep powstał niedawno, ale już zaznaczył swoją obecność. Dzięki ofercie, gwarancji napraw sprzętu, niestandardowym reklamom. Jego kanał na YouTube ma kilkaset tysięcy wyświetleń. Bartnik stworzył też pole testowe. – Każdy może sprawdzić, jak działają sprzedawane przeze mnie wykrywacze, a także porównać ze swoim – mówi. Jest aktywny na zlotach poszukiwaczy, gdzie prezentuje asortyment, nawiązuje kontakty i bierze udział w oficjalnych poszukiwaniach. 

Pieniądze mogą leżeć też gdzie indziej. Michał Młotek od ponad roku regularnie jest pytany o możliwość przygotowania poszukiwań dla zorganizowanych grup. – Odmawiam, bo to nie safari, choć zgadzam się, że mógłby być to znakomity pomysł na biznes. Nie da się jednak być weekendowym poszukiwaczem skarbów. Nim się jest albo nie. 

Udany eksperyment

Polacy znani są z pomysłowości, co potwierdza także historia wynalezienia przez Piotra Lipskiego, poszukiwacza z Bydgoszczy, płynu do czyszczenia monet Conservo. Michał Młotek nie zna nikogo w środowisku, kto nie miałby butelki z tym specyfikiem. 

Wynalazek stał się też początkiem działalności biznesowej Lipskiego. – Kiedy zdobyłem pewną bazę teoretyczną, zacząłem na własną rękę eksperymentować z różnymi specyfikami, szukając najodpowiedniejszych składników i proporcji. Celem było stworzenie płynu w miarę uniwersalnego, a przy tym skutecznego i bezpiecznego dla monet. Początkowo nie planowałem sprzedaży, ale pewnego dnia postanowiłem spróbować i zobaczyć reakcję środowiska poszukiwaczy – wspomina. Reakcja była entuzjastyczna. Projekt rozrósł się do sklepu internetowego o nazwie Poszukiwacz. Jest to pierwsze miejsce w sieci stworzone specjalnie z myślą o konserwatorskich potrzebach eksploratorów. 

Najczęściej wykopywane są z ziemi monety, łuski i guziki. Istnieje nawet portal tylko o guzikach – Buttonarium. Czasem trafią się sztućce, kawałki naczyń, biżuteria, kule ołowiane. Wysokiej jakości sprzęt pozwala dokładnie namierzać obiekty. Emituje sygnał, który wskazuje, gdzie należy kopać. Można do wykrywacza zainstalować słuchawki. Efekt odsłuchu będzie wtedy lepszy niż przez głośnik. Można też dołożyć latarkę, żeby pracować nocą. Do penetracji zbiorników wodnych stosuje się magnesy neodymowe. 

Dumna elita

Niemal każdy poszukiwacz liczy na „odkrycie wszech czasów”. – To, co wciąga, to nieprzewidywalność. Nie wiadomo, czy kopiąc w miejscu, które wskazał wykrywacz, znajdziemy monetę sprzed wojny, czy staniemy się odkrywcami wielkiego skarbu. A może znalezisko odpowie na pytanie, na które nikt wcześniej nie odpowiedział? Każde odkrycie wciąga w historię. To naprowadza na nowe ślady i znów ruszamy na badania, dokonujemy kolejnych odkryć... To mocno działa na wyobraźnię – mówi Michał Młotek. 

Któż nie chciałby zapisać się w annałach odkrywców, jak np. Olaf Popkiewicz, który w 1999 r., przeszukując teren Mierzei Wiślanej, wykopał kompletny motocykl BMW ukryty w 1945 r. przez niemieckich żandarmów. Wkrótce potem poszedł na studia archeologiczne. Od tego czasu brał udział w wielu ważnych badaniach wzbogacających wiedzę historyczną. 

Na stronie internetowej „Odkrywcy” zamieszczono Kodeks Poszukiwacza. Dziesiąty, ostatni punkt, brzmi: „Pamiętaj, że reprezentujesz elitę wśród pasjonatów historii. Pokaż więc, że jesteś dumnym odkrywcą szanującym prawo”. Choć niestety, poszukiwaczom, mimo dobrej woli, trudno nieraz być z nim w pełni w zgodzie. 


Podstawy wyposażenia

Marcin Bartnik, sklep Mocny Sygnał: – Sprzęt? Tutaj nie potrzeba wiele. Wystarczy wykrywacz i saperka. Dlatego nie istnieją firmy zajmujące się w Polsce produkcją np. specjalnej odzieży. Zbyt wąska nisza. Jednak niektórzy dealerzy (w tym i ja) produkują np. koszulki czy czapeczki, bardziej jako gadżety. Wielu poszukiwaczy zaopatruje się w odzież w sklepach militarnych czy w demobilu. Resztę rzeczy typu słuchawki, pinpointer (podręczny wykrywacz) czy kamerkę sportową można kupić przez internet. 

Michał Młotek, Iławska Grupa Poszukiwawcza: – W tej pasji sprzęt to nie wszystko. To mniej niż połowa sukcesu. Dobry wykrywacz metali kosztuje ok. 3 tys. zł. Na ekwipunek należy wydać ok. 1 tys. zł. O wiele większe pieniądze przeznacza się na literaturę czy dostęp do materiałów archiwalnych. Same poszukiwania terenowe to ostatni etap działań. Wcześniej trzeba się do nich odpowiednio przygotować. 


Legendarne skarby w Polsce

• Bursztynowa Komnata – miała być ukryta przez Niemców w czasie II wojny światowej w Królewcu. Potem przepadła bez wieści. Poszukiwana m.in. na terenie bunkrów w Mamerkach (Mazury) i na Zamku Książ koło Wałbrzycha. 

• Złoty Pociąg – pociąg z czasów III Rzeszy pełen kosztowności i archiwów. Według przekazów ukryty „gdzieś” na trasie kolejowej Wrocław–Wałbrzych. 

• Skarby klasztoru Lubiąż  (Dolny Śląsk). 

• Złote ruble Samsonowa (Mazury). 

• Skarb Zygmunta Augusta (Knyszyn, woj. podlaskie). 

My Company Polska wydanie 11/2016 (14)

Więcej możesz przeczytać w 11/2016 (14) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ