Jak się piło na zakładzie, czyli alfabet PRL-u

Prawdziwa historia polskiego pijaństwa, fot. Forum
Prawdziwa historia polskiego pijaństwa, fot. Forum
Już niedługo, dzięki nowelizacji Kodeksu pracy, szef będzie mógł samodzielnie sprawdzić, czy pracownik nie jest pod wpływem alkoholu. Dziś musi wezwać w tym celu policję. Problem nadużywania alkoholu w godzinach pracy ciągle występuje, ale wydaje się marginalny w porównaniu z tym, co się działo w okresie Polski Ludowej. Z tej okazji publikujemy słownik przypominający, jak się piło w PRL-owskich zakładach pracy.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2022 (84)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Absencja    

Nieusprawiedliwiona urlopem czy zwolnieniem lekarskim nieobecność w pracy. W czasach PRL liczono ją w „robotniko-godzinach”. Według statystyk w niektórych zakładach pracy wynosiła nawet 25 proc., przy czym prawie w 100 proc. wiązała się z nadużywaniem alkoholu. W rzeczywistości skala zjawiska była większa – zdarzały się dni, że do pracy nie przychodziła większość zatrudnionych. W 1953 r. robotnik z Zakładów Górniczych „Lena” w Wilkowie skarżył się w liście wysłanym do KC PZPR: „W dziale górniczym zupełnie nie ma dyscypliny, absencja na niektórych oddziałach wynosi 50 proc., gdyż sztygarzy piją, a górnicy idą za ich przykładem. Plan spada każdego dnia.”.

Szczególnie wysoką absencję odnotowywano w poniedziałki („szewski poniedziałek”) oraz w dniu po wypłacie (Matki Boskiej Pieniężnej).

Bumelanctwo

Używane w propagandzie PRL określenie oznaczające uchylanie się od obowiązków pracowniczych. Jak pisze historyk Krzysztof Kosiński, pod tym słowem bardzo często kryło się pijaństwo w państwowych zakładach, ale też opór wobec nowej rzeczywistości czy łamanie dyscypliny pracy. 

Czesław Kiszczak

Generał, szef MSW, w latach 80. osoba numer dwa w państwie, po gen. Wojciechu Jaruzelskim. Na polecenie tego ostatniego w drugiej połowie lat 80. stanął na czele Komitetu Rady Ministrów ds. Przestrzegania Prawa, Porządku Publicznego i Dyscypliny Społecznej. Do najważniejszych zadań tego gremium należała walka z pijaństwem w zakładach pracy. 

Gen. Jaruzelski był ostrym przeciwnikiem alkoholu, to on wprowadził zakaz sprzedaży wódki przed godz. 13.00 (Trzynasta). Komitet Kiszczaka, delikatnie rzecz mówiąc, nie odniósł sukcesu. Z wyjątkiem okresu stanu wojennego w latach 80. pito w Polsce jeszcze więcej niż we wcześniejszych dekadach. W sprawozdaniu za lata 1986–1987 Kiszczak raportował: „Odnotowano 120 795 przypadków usiłowania wniesienia na teren zakładów pracy alkoholu, usiłowania podjęcia pracy w stanie po spożyciu lub spożywania alkoholu na terenie zakładu”.

Dyscyplina pracy 

W 1950 r. Sejm przyjął przepisy o socjalistycznej dyscyplinie pracy. Przewidywała ona drakońskie kary m.in. za absencję czy pracę po pijanemu. Na nic się to zdało. – Rozkład dyscypliny pracy w państwowych zakładach, którego pijaństwo było szczególnie wyraźnym symptomem, był jednym z czynników motywujących kierownictwo partyjno-rządowe do podzielenia się władzą z solidarnościową opozycją – uważa Krzysztof Kosiński, historyk PAN, autor książki „Historia pijaństwa w czasach PR”. 

Dzień Kobiet

Jedyne święto PRL, w czasie którego alkohol w pracy powszechnie piły także kobiety, nierzadko razem z mężczyznami. Charakterystyczne, że 8 marca obchodzony był w ten sposób także przez inteligencję. Publicysta Stefan Kisielewski zanotował w swym „Dzienniku”: „W Tygodniku Powszechnym z okazji Dnia Kobiet piliśmy koniak. Jerzy Turowicz mnie nawet pocałował, co było przyjemne”.

Fajrant

Pochodzące z niemieckiego określenie końca czasu pracy, często używane w PRL. W dużych fabrykach ogłaszany był wyciem syreny. W pierwszych dwóch dekadach PRL był to także sygnał, że można zacząć pić (często w miejscu pracy). W latach 70. i 80. masowo piło się alkohol nie tylko po fajrancie, ale także przed nim, często już od rana. Socjologowie badający problem alkoholizmu szacowali, że w epoce Jaruzelskiego pijani w pracy mogli stanowić nawet jedną czwartą załóg niektórych państwowych zakładów. 

Grzybobranie

Organizowane przez zakład pracy wyjazdy do lasu. Oficjalnie miały świadczyć o opiekuńczej roli państwa, w rzeczywistości były okazją do libacji, tyle że na wyjeździe i często za pieniądze firmy. Inną okazją była wycieczka zakładowa.

Hotele robotnicze

Miejsca zakwaterowania tysięcy robotników często pochodzących ze wsi i nie mających własnego mieszkania lub pracujących daleko od swojego domu. Były miejscem nieustannych libacji, z tego powodu uchodziły za siedliska patologii. „Zarzygane schody, powybijane szyby, połamane stoły, brudna, zalana tanim winem pościel. Cerber w portierce – stara, otyła baba – długo oglądał moją legitymację” – tak wizytę w hotelu robotniczym przy ul. Ogrodowej w Warszawie opisywał Jacek Kuroń, na początku lat 50. kierownik wydziału propagandy zarządu stołecznego Związku Młodzieży Polskiej. 

Imieniny

Jedno z prywatnych świąt obchodzonych w pracy od lat 50. Praktycznie zawsze stawały się okazją do libacji. Szczególnym rodzajem były imieniny przełożonego. W analizie Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej z listopada 1980 r. czytamy: „zakorzeniła się zła tradycja obchodzenia w miejscu pracy imienin i urodzin szefów, połączona z piciem alkoholu, przynoszeniem przez przedstawicieli zakładów i instytucji różnych podarków, a także organizowanie libacji w mniejszym gronie, po oficjalnym zakończeniu różnych akademii i innych uroczystości, w czym niejednokrotnie brali udział przedstawiciele władz administracyjnych i instancji partyjnych”. 

Jak takie świętowanie wyglądało? W anonimowej relacji zebranej na budowie w latach 80. przez socjologa czytamy: „Było Kazimierza. Popracowaliśmy do dwunastej. Potem umyliśmy się, przebrali i zaczęli obchodzić imieniny. Było nas pięciu, w tym dwóch solenizantów. Kazimierze zaprosili nas do pakamery. Wódka była przygotowana, Kazimierze przynieśli ją z domu, trzy i pół litra spirytusu z sokiem i litr czyściochy. Zakąska była przeciętna. Piliśmy około pięciu godzin. Około piętnastej Waldkowi film się urwał, wymiotował. Ja też poczułem się bardzo pijany. Opowiadaliśmy sobie kawały, rozmawialiśmy o kobietach. Potem wszyscy zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego”.

Kioski piwne

Nazywane też „budkami z piwem”. Koło kiosków już z rana kręciły się grupki robotników, w celu wypicia „klina”. Dopiero później szli do fabryki. Drewniane, zwykle pomalowane na zielono budki w krajobrazie miejskim pojawiły się tuż po wojnie, a szczytem ich popularności była dekada Gomułki (w czasach Gierka je likwidowano). Należały do państwa, ale były oddawane w prywatną ajencję. Przy kioskach z piwem po fajrancie wystawali przez wiele godzin bywalcy, w znacznej mierze robotnicy. Krążył o nich popularny wierszyk: „Najpierw na stojaka / Potem na kiwaka / wreszcie na leżaka”.

Libacja zakładowa

Picie alkoholu w pracy, zwykle z okazji jakiegoś święta. Szczególnie popularne były na budowach, gdzie picie zaczynało się już rano. W 1958 r. Władysław Kopaliński pisał w jednym ze swoich publikowanych na łamach „Stolicy” felietonów: „W Alejach Jerozolimskich przy Emilii Plater – rusztowanie. Murarz przy śniadaniu, otwierając butelkę, ochlapał wódką przechodzącą kobietę. Awantura. »Czego pani chce? Wódka dezynfekuje!«”. Siedem lat później ten sam autor narzekał: „Istnieją całe dziedziny przemysłu, w których picie w czasie pracy jest zjawiskiem przyjmowanym jako nieustanna tradycja”. 

Pisarz Kazimierz Orłoś, w latach 70. wyrzucony z pracy w magazynie literackim za kontakty z opozycją, zatrudnił się na jakiś czas na budowie, co później skrzętnie opisał. W jednej z książek wspominał: „Majster Krata potrafi sam wypić półtora litra wódki i jeszcze chodzi. Kiedyś założył się, że wypije skrzynkę wina – 20 butelek – i będzie popijał piwem. Wypił podobno, ale wtedy nie mógł chodzić”.

W zakładach robotniczych opanowanych przez mężczyzn istniał swoisty przymus picia. Osoby, które tego nie robiły albo odmawiały zrzucania się na alkohol, szykanowano. Uważano ich zresztą za potencjalnych donosicieli. „Od początku nie podobało mi się, że trzeba było stale pić wódkę od pierwszego dnia pracy i to w czasie godzin służbowych, choćby dla uniknięcia podejrzeń ze strony kolegów i przełożonych” – skarżył się w 1959 r. do KC jeden z robotników Wytwórni Sprzętu Górniczego w Nowych Tychach. 

Matki Boskiej Pieniężnej

 Zwyczajowa nazwa dnia wypłaty będącego okazją do masowego picia alkoholu w pracy. W latach 50. w te dni próbowano nawet zamykać sklepy monopolowe, ale szybko z tego zrezygnowano. W 1968 r. OBOP zbadał, że w  okresie tym alkohol spożywa 73,5 proc. pracujących fizycznie mężczyzn! (Wyników tych, oczywiście, nie podano do publicznej wiadomości). Kobiety oblewały wypłatę osiem razy rzadziej niż mężczyźni. – Robotnicy wpadają na piwko, a po wypłacie to już musowo, zawsze! – opowiadała w prasie w 1971 r. pracownica warszawskiej piwiarni.

Typowy dzień Matki Boskiej Pieniężnej opisuje reportaż zamieszczony w 1968 r. w zakładowej gazetce Kraśnickiej Fabryki Wyrobów Metalowych: 

„Godzina 14.55–15.30. Pod bramą fabryczną gromadzą się żony i matki, które liczą, że zdołają odciągnąć męża czy syna, zanim rozpocznie się libacja. Tylko niektórym się udaje. 

Godz. 15.00–16.00. W pobliżu kiosku piwnego gromadzi się coraz więcej robotników. Już widać pierwszych zaprawionych.

Godzina 16.00–17.00. Tłumy mężczyzn stoją w kolejce w sklepie cukierniczym prowadzącym także sprzedaż wina. Niektórzy coś tajemniczo szepczą ekspedientce do ucha. Ekspedientka wzbrania się, ale od czasu do czasu podaje coś w torbie. 

Godz. 22.30. Idą jak cienie, ledwo trzymając się na nogach. Słychać rozlegające się z różnych stron śpiewy. Z otwartych okien dochodzą aż tutaj słowa głośnej rozmowy, brzęk kieliszków i niemilknące toasty. 

Godz. 23.00. Z restauracji »Stylowa« wychodzą ostatni goście. Słychać podniesione głosy. Nagle krzyk. Jakieś ciało pada na chodnik”. 

Melina

Miejsce nielegalnej sprzedaży alkoholu, zwykle w mieszkaniu właściciela. W latach 80., gdy zakup alkoholu do godz. 13.00 był problemem (Trzynasta) , meliny weszły do zakładów pracy. „Pracownicy Stanisław Cz. I jego siostra Maria, a także Barbara S. na terenie fabryki zrobili sobie melinę. Dostarczają tyle wódki, na ile jest zapotrzebowanie. Handlem wódki zajmuje się też Mirosław A., wcześniej zwolniony z pracy za notoryczne pijaństwo” – pisała w 1983 r. do KC PZPR pracowniczka Huty Zawiercie.

Oblewanie

Jeden z pijackich rytuałów w PRL-owskich zakładach pracy, obok stawiania i wkupywania się. Zdaniem historyka Krzysztofa Kosińskiego, wywodziły się one z dawnej tradycji cechowej. – Przy czym dawne rytuały zatracały symboliczne znaczenie, ulegały uproszczeniu, wpisując się w powszechne pijaństwo – twierdzi naukowiec.

Prohibicja

Gdy w sierpniu 1980 r. wybuchły strajki na Wybrzeżu, Międzyzakładowy Komitet Strajkowy doskonale wiedział, jak ogromny jest problem alkoholizmu wśród robotników. Żeby nie dochodziło do gorszących scen, które władza zapewne chętnie by wykorzystała przeciwko protestującym, a także w obawie przed prowokacjami SB, władze strajkowe wezwały do pełnej prohibicji na terenie całego Trójmiasta. Przez cały strajk, mimo że był to środek sezonu wakacyjnego, zakaz sprzedaży i konsumpcji alkoholu objął wszystkie sklepy, lokale gastronomiczne, hotele i domy wczasowe. Choć prohibicja opierała się jedynie na apelu, właściwie nikt jej nie łamał.  

Zdaniem Krzysztofa Kosińskiego, mimo to alkohol… przyczynił się do upadku PRL. Po pierwsze, dlatego, że picie w pracy pogarszało wyniki gospodarcze państwa. Ale po drugie, zintegrował też na swój sposób załogi wielkich zakładów. Historyk zauważa, że w zakładach pracy, w których pod koniec lat 70. zgłaszano problem pijaństwa, w 1980 r. powstawały najsilniejsze ogniwa „Solidarności”. „Grupy te były spajane wspólnymi libacjami, biesiadami i bruderszeftami, a także odmienną od oficjalnej prywatną aksjologią. Mogły się w niej mieścić przywiązanie do katolicyzmu, duma z polskości, motywowana na przykład sukcesami polskich sportowców, jak i kombinowanie na lewo, postrzegane jako cenna umiejętność przystosowawcza” – pisze Kosiński.

Przestój

Częsta w PRL przerwa w pracy spowodowana złą organizacją lub brakiem materiałów potrzebnych do produkcji. Przestoje były okazją do nawiązywania nowych znajomości, co w częściowo autobiograficznej powieści „Cała jaskrawość” opisywał pracujący przez pewien czas fizycznie Edward Stachura. „W czasie przestoju zobaczyłem nieznanego mi w zasadzie pracownika, który wymachiwał do nas ćwiartką czerwonej czystej jak pierwszomajową chorągiewką. Przywitaliśmy się. No, chłopaki, niech se gówniarz podskoczy – powiedział, prztykając się w wielką grdykę i przełykając ślinę tak, że grdyka podskoczyła mu do góry. Introdukcji do picia znałem sporo, ale tej akurat nie znałem”.

Stawianie 

Jeden z rytuałów PRL-owskich zakładów pracy polegającym na fundowaniu alkoholu pozostałej części załogi. Mógł się wiązać z wkupywaniem się, ale okazją bywał też awans czy premia.

Straż Przemysłowa 

Formacja powołana w 1961 r. do ochrony zakładów pracy. Istniała do lat 90., kiedy zastąpiły ją prywatne firmy ochroniarskie. Jednym z jej zadań była walka z piciem alkoholu w pracy. W latach 70. i 80. zatrzymywała kilkanaście tysięcy pijanych robotników rocznie, ok. 20 tys. osób z tego samego powodu nie wpuszczała do fabryk, a 7 tys. konfiskowała alkohol. Dane te nie są jednak kompletne, gdyż pracownicy na ogół ukrywali pijanych kolegów, często przymykali też na nich oko sami strażnicy.

Święto 

Okazja do picia w zakładzie pracy. Zdaniem Kosińskiego były trzy rodzaje alkoholowych świąt: oficjalne święta socjalistyczne (1 Maja, Dzień Górnika, Energetyka), półoficjalne (np. jubileusz firmy, przejście na emeryturę, imieniny) oraz reprezentacyjne (np. wizyty gości z zagranicy, przybycie delegacji z innego zakładu). O ile oficjalne święta były okazją do libacji głównie w latach 70., to w epoce Jaruzelskiego wyparły je uroczystości półprywatne.

Zwolennikiem świętowania w zakładach pracy był Edward Gierek, na co miała zapewne wpływ bliska mu tradycja górniczych biesiad piwnych. Przeciwnikiem był natomiast Wojciech Jaruzelski. Warto jednak zaznaczyć, że w latach 70. i 80. alkohol na te uroczystości był kupowany oficjalnie przez działy socjalne zakładów pracy. Na przykład z okazji Dnia Hutnika w Hucie im. Nowotki w Ostrowcu Świętokrzyskim w 1985 r. zakupiono „650 butelek wódki i 20 brandy”. W 1985 r. szacowano, że przedsiębiorstwa państwowe oficjalnie kupiły alkohol za 13 mln zł, a urzędy i organizacje społeczne – za 9,8 mln. 

Trzynasta

Od października 1982 r. najbardziej wyczekiwana pora dnia w Polsce. Dopiero po godzinie 13.00 można było kupić wysokoprocentowy alkohol. Regulacja, obowiązująca prawie do końca 1990 r., miała zapobiegać piciu w pracy. W rzeczywistości stała się głównie źródłem rozkwitu melin oraz przedmiotem kpin. Na jej temat powstawały też skecze kabaretowe, a nawet piosenki. Najbardziej znana to utwór Shakin’ Dudi’ego „Za dziesięć minut trzynasta”. („Zapalam klubasa ręka lekko drży / Och nie lubię czekać słabo mi / Przyszli Staś i Maniek oni mają gest / Ćwiczymy alpagę fajnie jest / Już za pięć minut trzynasta!”).  

Wkupywanie się. 

Rodzaj libacji zakładowej związany z przyjęciem nowego pracownika lub włączenia go w społeczność starszych stażem. „W niektórych środowiskach robotniczych, zwłaszcza wśród budowlańców, adeptów poddawano »próbom picia«. W razie odznaczenia się mocną głową, kandydat mógł liczyć na pełnoprawne miejsce w grupie kolegów jako swój człowiek” – czytamy w książce „Historia pijaństwa w czasach PRL”. Z czasem „wkupywanie się” zaczęło rozszerzać swój charakter, dotyczyło bowiem nie tylko nowego pracownika, ale stało się też formą „potwierdzania koleżeństwa”. 

Wycieczka zakładowa

Rodzaj wyjazdowej imprezy integracyjnej fundowanej przez zakład pracy. Wycieczki pracownicze upowszechniły się w latach 70. Libacje zaczynały się już w firmowym autokarze. Gdy zapas alkoholu się kończył, kierowca zatrzymywał się przy sklepie i braki uzupełniano. „Stałem niedawno w ogonku w delikatesach. Dziesiąta rano. Zajechał autobus, wyskoczyło paru panów i od razy do sprzedającej: Pani pozwoli jarzębiaczek!. Dla mnie wyborową, dwie połóweczki etc. Ogonek zaczął protestować, ale ci panowie zakrzyknęli: Wycieczka!. Kupili kilkanaście butelek, popędzili do autobusu, odjechali” – notował w 1973 r. na łamach „Kultury” dziennikarz Andrzej Osęka. Z kolei „Express Wieczorny” alarmował, że na firmowych wycieczkach uczestnicy masowo przekupują przewodników, by ci zwolnili ich z „obowiązku” zwiedzania. Zdarzało się, że po przyjeździe na miejsce, nikt z wycieczkowiczów nie był w stanie wyjść z autokaru. „Plaga wycieczkowego pijaństwa zatacza coraz szersze kręgi” – podsumowywała dziennikarka. A w „Problemach Alkoholizmu” donoszono: „Grupa uczestników majowego turnusu wczasowego w Kołobrzegu przez połowę pobytu musiała korzystać z pomocy lekarskiej z powodu nadużycia alkoholu”. 

Wypadek przy pracy 

Częsty i najbardziej tragiczny skutek picia w pracy. W latach 70.  odnotowywano 30–40 tys. wypadków w pracy spowodowanych nietrzeźwością, przy czym aż 75 proc. z nich miało miejsce na budowach. Wiadomo jednak, że statystyki te są mocno zaniżone. Lekarze zakładowi często rezygnowali bowiem z badania krwi pracownika po to, by nie robić mu dodatkowych kłopotów lub ochronić kierownictwo zakładu.

My Company Polska wydanie 9/2022 (84)

Więcej możesz przeczytać w 9/2022 (84) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ