Must have, mimo wszystko. Felieton Igora Zalewskiego
fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2020 (54)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Niedawno uświadomiłem sobie, że wiem coraz mniej o kobietach. To znaczy o konkretnych kobietach wiem to i owo. Z żoną jeszcze ze sobą gadamy, choć spędzamy ze sobą sporo czasu już od 20 lat. Mam też kilka koleżanek, z którymi umawiamy się na plotki, które niekiedy kończą się łzawymi zwierzeniami (obu stron, żeby było jasne). Natomiast o kobietach jako grupie wiem coraz mniej, bo przestałem obcować z kobiecymi mediami. A raczej żona przestała, a kiedyś zawsze jakiś ekskluzywny magazyn walał się w toalecie. Niestety, luksusowe pisma zostały u nas w domu wyparte przez mniej luksusowe, ale bardziej poręczne na muszli klozetowej, smartfony.
Postanowiłem zbadać, co się dzieje w kobiecym świecie. Na pierwszy rzut oka zmieniło się niewiele. Na okładkach królują wciąż te same panie, które kiedyś ogłaszały, że czterdziestka to nowa trzydziestka, z tym że dzisiaj zapewniają, iż nową czterdziestką jest pięćdziesiątka. Ale to jedynie wierzchołek góry lodowej. Wewnątrz prasa kobieca zmieniała się znacznie bardziej i – co ciekawe – znalazła się w bardzo dziwnym rozdarciu.
Zacząć trzeba od tego, że kobiety – przynajmniej te z pięknych magazynów – trzymają rękę na pulsie i żyją w zgodzie z duchem czasu. Przede wszystkim bardzo dbają o Ziemię, którą chronią przed postępującymi zmianami klimatycznymi. Oczywiście mogą mniej niż Chiny, ale one przynajmniej – w przeciwieństwie do Chin – się starają. To znaczy są eko. Ograniczają spożycie mięsa oraz swój ślad węglowy. Dbają o zwierzęta. Bojkotują samoloty. Jeżdżą na rowerach, albo po prostu biegają. Podziwiają i wspierają Gretę. Tępią plastik. Brzydzą się jednorazówek.
Wszystko to układa się w krzepiący obraz walki o lepszy świat, w której wziąć udział może każdy z nas, ograniczając nieco swój rozpasany konsumpcjonizm. Kobiety z okładek dają dobry przykład.
I tutaj pojawia się owo rozdarcie. Darujmy sobie złośliwe uwagi, że walczące z konsumpcją bohaterki mogłyby paradować w nieco tańszych ciuchach i dzierżyć lniane torby. Zostawmy te małostkowe uwagi wynikające z braku gustu i zawiści. Ciekawsze jest to, że większość magazynów kobiecych tkwi po uszy w przeszłości. W tej okropnej przeszłości, w której nie liczył się efekt cieplarniany i ginące gatunki, a ważne było tylko to, co jest modne, co jest na czasie, co jest hot i co koniecznie trzeba kupić.
Głupia sprawa, ale to wygląda trochę, jakby pisma kobiece ignorowały przekaz swych okładkowych idolek i po staremu nawoływały czytelniczki do gargantuicznej konsumpcji. Owszem, może mięso i jest passe, więc jego kupować nie należy. Ale kremy, filtry, maseczki, skórzane torebki, paski, dodatki, szminki i mascary, iPhone’y i Samsungi oraz plastikowe akcesoria do smartfonów, a także zupełnie nowe depilatory wyrywające bezboleśnie cebulki włosów dalej warto posiadać.
Oprócz nich markowe buty do biegania, markowe gadżety do ćwiczenia, markowe land rovery. To wszystko wypada nabyć i posiadać. Niby celebrytki wołają „być!!!”, ale pisma trwają przy twardym, acz nieco schowanym na dalszych stronach, „mieć!!!”.
Można tu załamywać ręce nad obłudą mediów, ale to jedno z najbardziej jałowych zajęć na świecie. Lepiej przypomnieć na koniec jeden z najlepszych bon motów w historii ludzkości, autorstwa Arthura Schopenhauera. Powiedział on mianowicie, że drogowskaz nie idzie w stronę, którą pokazuje. Ta sentencja się nie starzeje.
Więcej możesz przeczytać w 3/2020 (54) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.