Nadopiekuńczość. Felieton Igora Zalewskiego

Nadopiekuńczość. Felieton Igora Zalewskiego
34
Czytam właśnie książkę Jean M. Twenge pod znaczącym tytułem „iGen”. Gdyby jednak sam tytuł wydawał się mimo wszystko enigmatyczny (w końcu zwolennicy Samsungów mogą nie załapać aluzji), to podtytuł już nie zostawia złudzeń. A brzmi on tak: „Dlaczego dzieciaki dorastające w sieci są mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, mniej szczęśliwe i zupełnie nieprzygotowane do dorosłości”.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2019 (51)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Autorka uświadamia nam rzecz, którą tak naprawdę wszyscy przeczuwamy. Że trwająca właśnie rewolucja technologiczna będzie miała dla nas bardzo poważne konsekwencje pozatechnologiczne. Jeszcze nie do końca wiadomo jakie, ale w Stanach Zjednoczonych już pewne wnioski się wyciąga. Zresztą i my je wyprowadzamy, rytualnie narzekając na to, ile czasu marnujemy na Facebooku, nawet podczas oddawania porannego stolca. A ci młodzi to dopiero są uzależnieni. Ciągle tylko z nosem w smartfonie.

Faktycznie, sam u siebie widzę jak bardzo smartfon mnie zdegenerował. Jak trudno mi się od niego oderwać i ile mniej książek przez niego czytam. I jeśli od nadmiaru wirtualnych bodźców mam problem, żeby się skoncentrować na czymś dłużej niż 7 sek., to co dopiero musi się dziać z dziećmi, istotami ukształtowanymi znacznie mniej niż taki stary koń jak ja.

„iGen” faktycznie alarmuje rosnącą liczbą nerwic i zaburzeń psychicznych u młodych i bardzo młodych ludzi. Pokazuje również jak uzależnionym od elektronicznych komunikatorów millenialsom trudno obcować z inną żywa istotą i jakim stresem jest dla nich zwykła rozmowa. Ale… jednak nie wszystko zrzucałbym na technologiczny przełom.Weźmy to „nieprzygotowanie do dorosłości” zawarte w podtytule. Smartfony na pewno sporo tu nabroiły. Ale myślę, że powinny podzielić się winą z rodzicami. Napisałbym „z matkami”, ale będę miał wtedy przechlapane u żony, więc zostańmy przy rodzicach. Jako jeden z nich obserwuję bowiem wszechogarniającą falę nadopiekuńczości. Wypływa ona bez wątpienia z zacnych intencji. W końcu my – dzisiejsi rodzice – byliśmy dziećmi rodziców patologicznych.  Z dzisiejszego punktu widzenia, oczywiście. Nasi starzy palili przy nas papierosy i pili alkohol, pozwalali buszować po podwórku do późnej nocy i samemu jeździć do babci na wieś, a w dodatku nie mówili nam ciągle, że nas kochają, wspierają i akceptują nasze ćwieki, glany czy kto tam czym epatował. No i my teraz chcemy być inni, lepsi i w efekcie często popadamy właśnie w tę nadopiekuńczość.

Jako rodzic nieletnich udzielam się na różnych forach klasowych. Jeny, to niesamowite, jak wiele rodzice robią za swoje dzieciaki. Zasuwają jak chłop folwarczny u jaśniepana. Tak bardzo te swoje dzieci wspierają, tak bardzo wyręczają, tak bardzo pomagają w przeprowadzaniu eksperymentów i odrabianiu lekcji oraz uzyskiwaniu wiadomości, co na tych lekcjach było, że dzieciaki po prostu muszą popadać w bierność. Ja je rozumiem. Jak ktoś coś robi za mnie, to ja przestaję to robić. Po co mam się męczyć? 

Pamiętam z przedszkolnych czasów mojego syna jego kolegę Jurka. W szatni stał zawsze nad nim tata i pilnował, żeby chłopak się ubierał. Sam. Zero pomocy, ale mnóstwo cierpliwości. My wszyscy pomagaliśmy naszym maluchom, zapinaliśmy im suwaczki, wkładaliśmy buciczki i szybko czmychaliśmy oraz uważaliśmy tatę Jurka za świra ewentualnie sadystę. Ale to oczywiście on miał rację. Nie my. Ja w pewnym momencie to zrozumiałem i czasem nawet udaje mi się do tego przekonać żonę. Jest jednak wielu rodziców, którzy wciąż zachowują się, jak w tej przedszkolnej szatni. I żeby było zabawniej, to często te same panie, które narzekają na to, jacy dzisiaj młodzi faceci są zniewieściali i nic nie potrafią zrobić.

Myślę sobie, że żeby być dobrym rodzicem, to trzeba być trochę leniem. Szczerze mówiąc, to chyba jestem dobrym ojcem z lenistwa. Nie chce mi się za młodego sprzątać i odrabiać lekcji. Nie chce mi się dowiadywać, co miał zadane i pamiętać z czego ma jutro klasówkę. Tym bardziej że oni mają swoje grupy klasowe, na których się komunikują znacznie sprawniej niż my stare pryki (patrz „iGen”). I nie chce mi się robić jeszcze wielu rzeczy za niego. A najwspanialsze jest to, że on już to i owo może zrobić za mnie. Ale ja przynajmniej nie palę, więc nie musi mi chodzić po „Klubowe” do kiosku. Ja musiałem.

My Company Polska wydanie 12/2019 (51)

Więcej możesz przeczytać w 12/2019 (51) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ