Wszędzie, czyli nigdzie. Felieton Igora Zalewskiego
z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2020 (52)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
To powiedzonko przyszło mi do głowy, kiedy niedawno umówiłem się z kimś na spotkanie w Costa Coffee. Przy Świętokrzyskiej w centrum Warszawy. Siedzę, czekam, niecierpliwie się, bębnie palcami po blacie stolika. Kawa, która miała towarzyszyć naszej rozmowie już prawie wypita, a jej resztki smętnie stygną, bo łobuz się haniebnie spóźnia.
Nagle dzwoni telefon. – Jak już się spóźniasz, to mógłbyś chociaż SMS-a puścić – słyszę w słuchawce bezczelny tekst. – Ja się spóźniam? To ty się spóźniasz! Czekam na ciebie od 20 minut! – warczę. – To ja czekam – warczy on. – Poczekaj, to może tu jesteśmy razem – mówię i rozglądam się na boki, on pewnie też. Ale nie, wcale go nie ma. – Ty, a w której Coście ty jesteś? – pytam, bo coś mi świta. – No… tej blisko Nowego Światu – on mówi. – To już wszystko jasne, bo ja jestem w tej przy Rondzie ONZ – mówię ja. A potem kłócimy się przez pięć minut o to, kto ma przyjść do kogo.
Tak właśnie się dowiedziałem, że przy Świętokrzyskiej otwarto kolejną sieciową kawiarnię. Ale Costa to pikuś w porównaniu z Żabką. Przez kilka lat o Żabce tylko słyszałem, widziałem z daleka, a następnie oglądałem w reklamach. A potem nagle pętla Żabek zaczęła się wokół mnie zacieśniać. Poczułem się jak Izabela Łęcka osaczana przez Wokulskiego. Pierwsza Żabka pojawiła się jakieś 300 m od mojego bloku. Ale że sporo się u nas w okolicy buduje, więc błyskawicznie pojawiły się następne. 200 m, 150 m, 100 m, 50… Wszędzie dookoła Żabki. W pewnym momencie spodziewałem się, że otworzą mi Żabkę na półpiętrze w mojej klatce. Albo otworzą Żabkę w Żabce. Ale nie. Nawet bardzo się zdziwiłem, że w moim bloku powstał sklepik, który nie był Żabką – wygląda trochę jak albinos. Dziwoląg jakiś.
Żabka to bliski krewny Seven-Eleven, więc też ją lubię. Nie zdziwiłbym się nawet, gdy twórca tej sieci inspirował się amerykańską marką (Seven-Eleven rządzi w Tajlandii, ale kapitał pochodzi z USA). Jak wiadomo Żabka, żeby funkcjonować w niedzielę, oferuje także usługi pocztowe. I tu znowu zaczynają się schody…
Już kilka razy spotkałem w moim najbliższym sklepie nieszczęśników błąkających się w poszukiwaniu swoich przesyłek. Przy naszej ulicy są już w tej chwili trzy Żabki, a trzy kolejne kumkają w okolicy. Nic dziwnego, że jak ludzie dostają powiadomienie, że paczka czeka na nich w Żabce, to idą do tej swojej, która często nie okazuje się Żabką właściwą. Brałem już udział w konsyliach, radzącym poszukiwaczom, do której Żabki powinni się udać, a raz wspierałem człowieka, który twierdził, że był we wszystkich i nigdzie nie mają jego przesyłki. Dopiero pewien niepozorny pan oświecił nas, że niedaleko otwarto jeszcze jedna Żabkę, ukrytą w podwórku i dlatego nie wszyscy wiedzieli o jej istnieniu. I że może to tam czeka paczuszka. Człowiek podziękował nam za pomoc i ruszył na poszukiwania.
A ja się zadumałem i zrozumiałem, że oto mam przed sobą próbkę tego, jak będzie wyglądał świat zdominowany przez sieciówki. Otóż będzie podobny do starożytnej Kartaginy. Mianowicie w Kartaginie prawie wszyscy znaczący mężowie nazywali się albo Hazdrubal syn Hannibala, albo Hannibal syn Hazdrubala. W rezultacie historycy lustrujący nieliczne pisane źródła mają straszliwe problemy, by rozeznać się w galimatiasie Hannibali i Hazdrubali. I nigdy nie mają pewności, czy dany Hazdrubal syn Hannibala, to właśnie ten osobnik, o którego im akurat chodzi, czy może zupełnie inny Hazdrubal syn Hannibala, którego akurat mają w nosie.
I to jest właśnie wielkie zagrożenie, jakie niesie globalizacja. Wchodząc do Starbucksa położonego miedzy McDonaldem a Carrefourem, nigdy nie będziemy mieli pewności, czy to na pewno ten Starbucks, w którym się umówiliśmy, czy może chodzi o tego drugiego lub trzeciego Starbucksa położonego między drugim a trzecim McDonaldem oraz drugim a trzecim Carrefourem.
Więcej możesz przeczytać w 1/2020 (52) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.