Dyplomatycznie mówiąc. Felieton Zalewskiego
fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 4/2024 (103)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Ponieważ głupio mi się trochę zrobiło, że go rugałem za słuchanie wartościowych podcastów (ale z drugiej strony przez to nie słyszy, co się do niego mówi!), postanowiłem zorganizować mu spotkania ze znajomymi ambasadorami (obecnymi lub byłymi), żeby mu trochę opowiedzieli o tym zawodzie. A co – ma się te znajomości.
Ale zanim się spotkał z tym i owym, to opowiedziałem mu historyjkę o jeszcze innym moim znajomym. Spotkaliśmy go, kiedy młody był jeszcze młodszy i chodziłem z nim na rozmaite festyny dla dzieci. No i właśnie na takim festynie wpadłem na kolegę z dzieckiem w podobnym wieku. Chłopcy brykali na jakichś trampolinach, a znajomy podzielił się ze mną swą historią. Otóż zaproponowano mu pracę konsula w pewnej skandynawskiej stolicy. Bardzo się ucieszył i – tak jak od niego oczekiwano – czym prędzej rzucił pracę. Ale okazało się, że w MSZ nic nie dzieje się szybko. Nastąpiła wielomiesięczna sekwencja przechodzenia rozmaitych formalności ze szczególnym uwzględnieniem obwąchania go przez służby specjalne. W tym czasie chłopinie skończyły się oszczędności i musiał się wprowadzić do rodziców. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że rozwiódł się z żoną i stracił dotychczasowe lokum. A na żadne inne nie było go już stać, gdyż nie miał pracy, a nowej nie szukał, bo już za momencik, już a chwileczkę miał wyjechać na placówkę. – I już ponad pół roku tak czekam. Gdyby nie rodzice, przymierałbym głodem – oznajmił ponuro. I dodał: nawet jak się spotykam z dzieckiem, wyszukuję bezpłatne atrakcje, bo na nic mnie nie stać. Dlatego tu jesteśmy.
Po tej historii mogliśmy już spotkać się z ambasadorami, którzy – jak oczekiwałem – chlusną bardziej radosnymi barwami, co mogło dzieciakowi nieco zamieszać w głowie. Ale nie chlusnęli. Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie. Każdy zaczynał opowieść radośnie, od szans i niesamowitych perspektyw, jakie daje praca w dyplomacji, ale potem coś w nich przeskakiwało, dawne traumy wypełzały na powierzchnie i już sami się nakręcali.
– Polska dyplomacja to królestwo lizusostwa – oznajmił jeden. – Podwładny wpatruje się w przełożonego z uwielbieniem i wyłącznie mu przytakuje. Wyrażenie własnego zdania nie jest mile widziane.
Wrażenia drugiego nie były inne. – Jest taki jeden. Zawsze na fali. Za Kwaśniewskiego mawiał: „My czerwoni musimy trzymać się razem”. Kiedy wygrała Platforma huknął gromko w towarzystwie: „Wreszcie wygrali ci na których głosuję!”. Gdy zaś doszedł do władzy PiS ogłosił: „Polska jest wreszcie wolna”.
Trzeci z kolei podkreślał, że ilekroć próbował robić coś sensownego i wykazywać się inicjatywą, natychmiast go stopowano. Centrala nie była zainteresowana żadnymi pomysłami, natomiast domagała się szczegółowych sprawozdań, gdy zepsuł się przelewowy ekspres do kawy w ambasadzie i trzeba było kupić nowy. – Wyprodukowałem tyle papierów, jakbym kupował F-16 – wspominał z wyraźnym bólem.
Z dyplomacją na razie mamy w domu spokój. Ale następnym razem jak młody zamarzy o jakiejś profesji, to chyba z nikim nie będę go poznawał.
Więcej możesz przeczytać w 4/2024 (103) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.