Kawiarnia dla starców. Ostatnie słowo Zalewskiego

Igor Zalewski
Igor Zalewski, fot. materiały prasowe / Fot. mat. pras.
Rzecz dzieje się w Wiedniu, ale nie jest to tekst podróżniczy. Pojechałem tam z dorosłą córką (kiedy to się stało?) i nastoletnim synem. Zwiedzaliśmy muzea, chodziliśmy po jarmarkach świątecznych, jedliśmy sznycletak naprawdę nie wiedzieć czemu dwa razy byliśmy w greckich knajpach i odwiedzaliśmy kawiarnie.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2023 (88)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jak wiadomo Wiedeń kawiarniami stoi. Jakież było jednak nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że do dobrej kawiarni trudno się dostać. Brak miejsc – nawet poza ścisłym centrum – to częste zjawisko. Do najsłynniejszej Cafe Central stała kolejka licząca jakieś 80 osób – widziałem to na własne oczy. My też odbiliśmy się pewnego ranka od dwóch miejsc, by zjeść śniadanie dopiero w trzecim. Było miło, tylko córka wylała na mnie pół szklanki espresso tonic, a ja w akcie zemsty obwieszczam to właśnie całemu światu.

Następnego dnia poszliśmy na śniadanie do tej samej kawiarni. Ale niestety. O wolnym stoliku można było jedynie pomarzyć. Ponieważ spieszyliśmy się już trochę na samolot, poszliśmy do lokalu położonego nieopodal, który z zewnątrz nie wyglądał zbyt zachęcająco. Ale ogłaszał, że serwuje śniadania.

Weszliśmy i… Cóż, to było dziwne miejsce. Może nie zapuszczone, ale wyglądające trochę jak mieszkania starych małżeństw, które ostatnie wydatki na wystrój poczyniły wiele dekad temu. Sprzęty były mocno zużyte. Pierwszą osobą, którą zobaczyliśmy, była wychudzona starowinka, lat ok. 90., która drżącymi rękami wkładała do ust kawałek ciasta. Nie wyglądała na osobę, która będzie w stanie o własnych siłach wrócić do domu. Z kolei przy drzwiach wejściowych siedział staruszek, który powitał nas potokiem słów. Sygnał z mojej strony, że go nie rozumiemy, wcale mu nie przeszkodził i mówił dalej. 

Okazało się, że faktycznie dają tu śniadania, a nawet mają menu po angielsku. Dostaliśmy je od najstarszej kelnerki, jaką w życiu widziałem. Czekając na jajko na miękko, rozglądałem się po tym specyficznym miejscu, do którego pasowałby zapach naftaliny. Moją uwagę zwrócił włączony telewizor. Włączony na… telegazecie.

Wreszcie pojąłem, że to była kawiarnia dla starców. Myślę, że jako 52-latek byłem tam jednym z najmłodszych klientów w historii. A moje dzieciaki po prostu były niespotykanym ewenementem. Podczas gdy śniadaliśmy, przyszło jeszcze kilka osób. Wszyscy wyglądali na pensjonariuszy domów opieki. To nie były starsze panie umawiające się na ploteczki w kawiarni. To byli starcy. 

Kawiarnia nie była wcale tania. Bo też klientela nie była biedna, choć trochę tak wyglądała, z racji swego zaniedbania. Wiedeński emeryt nawet dobiegający dziewięćdziesiątki jest całkiem dobrze sytuowany i stać go na kultywowanie nawyków, a wizyta w kawiarni to coś z czego, jak widać, trudno zrezygnować. Jeśli wypijesz filiżankę Franziskanera to znaczy, że jeszcze żyjesz.

W ostatnich dekadach nowoczesnej medycynie znacznie udało się wydłużyć ludzkie życie. To oczywiście świetna wiadomość, ale wszystko ma swoje konsekwencje. Wielorakie. Pojawiła się nowa, masowa grupa klientów – to ludzie bardzo starzy, którzy będą wymagali specjalistycznych usług, ale też własnych miejsc – tak ja ta kawiarnia w Wiedniu. Kiedy z niej wychodziliśmy, minęliśmy się w drzwiach z parą: 70-letni syn podtrzymywał 90-letniego ojca, chociaż sam wyglądał na człowieka, który potrzebuje pomocy. Ale to już temat na inny tekst.

My Company Polska wydanie 1/2023 (88)

Więcej możesz przeczytać w 1/2023 (88) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ