W skrajnych przypadkach zegarek może dać 500 proc. zysku już w dniu zakupu

Jakub Roskosz, fot. Hipolit Terpinski
Jakub Roskosz, fot. Hipolit Terpinski
– Przy małym budżecie raczej nie znajdziesz zegarka, którego wartość w krótkim okresie wzrośnie z 1000 zł do 2000 zł. Natomiast w przypadku droższych czasomierzy jest tak, że ich wartość drastycznie wzrasta już w momencie wyjścia z butiku, bo sam fakt, że udało ci się go kupić, jest ogromnym sukcesem – zdradza Jakub Roskosz, inwestor, kolekcjoner, popularyzator wiedzy o zegarkach.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2023 (93)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Ile masz zegarków i jaka jest wartość twojej kolekcji? 

Teraz 21 o szacowanej wartości między 4,4 mln a 5,1 mln zł. 

Od jakiej inwestycji zaczynałeś? 

Pierwszy zegarek inwestycyjny – ok. 40-letnią Omegę Genevę – kupiłem za niecałe 2500 zł. Był w idealnym stanie, ale w mojej ocenie miał brzydki pasek, więc wymieniłem go na nowy. Zrobiłem mu serwis u zegarmistrza – co kosztowało 150 zł – a po jakimś czasie odsprzedałem z niemal 100-proc. zyskiem. Jeśli umiesz poruszać się po rynku wtórnym, to jesteś w stanie znaleźć fantastyczne perełki, bo ludzie nie są świadomi, co ma wpływ na cenę, czego poszukują kolekcjonerzy. Warto odwiedzać zegarmistrzów czy butiki vintage, gdzie trafia offline’owo wiele osób chcących sprzedać różne zegarki. Od dawna bardzo interesuję się tą branżą, prowadziłem nawet bloga, kupowanie zegarków w celach inwestycyjnych przyszło samo. 

Da się sprawnie poruszać po tym rynku, jeśli nie pasjonujesz się zegarkami? 

Z całą pewnością pasja daje ci ogromną przewagę, ale tak jest przecież w każdej branży. Natomiast inwestować w zegarki zaczęło ostatnio coraz więcej osób, które niespecjalnie się nimi interesują, mają wyłącznie podstawową wiedzę. W przeciwieństwie do wielu pasjonatów w ogóle nie neguję podejścia, kiedy kupujesz zegarki inwestycyjne pomimo nieinteresowania się zegarmistrzostwem, zwłaszcza że po pierwszych skutecznych inwestycjach zwykle łapie się bakcyla. 

Nosisz zegarki, które kupujesz dla inwestycji? 

Tak, choć oczywiście jedne częściej, inne rzadziej. Na co dzień mam cztery, pięć zegarków – to inwestycje, ale nie z najwyższej półki; topowe modele lądują na moim nadgarstku niezwykle rzadko, choćby dlatego, że nie trzymam ich w mieszkaniu. Poza tym używanie ich może rodzić pewne problemy – nikomu nie życzę uderzenia w futrynę ręką, na której mamy akurat zegarek za milion złotych. 

Noszenie zegarków, zwłaszcza tych nowszych, nie obniża znacząco ich wartości. To jest świetne, jeśli chodzi o inwestowanie w zegarki – posiadasz coś w pełni namacalnego. Dodatkowo w tej branży nowe technologie raczej nie mają wielkiego znaczenia, więc to nie jest tak, że czasomierz kupiony dzisiaj za pięć lat stanie się „przestarzały”. Topowe marki nie lubią rewolucji w gamie modelowej. 

Kiedy BMW prezentuje nową „piątkę”, to poprzednia wersja z automatu traci na wartości. Rozumiem, że w przypadku zegarków tak nie jest? 

Jest zazwyczaj odwrotnie, bo prezentacja nowego modelu zwykle oznacza, że te starsze przestaną być produkowane, więc ich liczba po prostu – siłą rzeczy – będzie się zmniejszać. Również w designie niewiele się zmienia. Niedawno byłem w Londynie na wystawie, na której zaprezentowano m.in. nigdy nienoszony Patek z 1981 r. Gwarantuję ci, że laik nie zauważyłby, że to czasomierz sprzed 40 lat. 

Ile pieniędzy potrzebuję, by rozpocząć przygodę z inwestowaniem w zegarki? 

Pół żartem, pół serio powiem, że w dobie wysokiej inflacji nawet czajnik Smeg może być dobrą inwestycją, bo przecież producent regularnie podnosi jego cenę. Jeśli spojrzymy na zagadnienie szeroko, to możemy stwierdzić, iż prawie każdy zegarek w jakimś stopniu staje się inwestycyjny. Oczywiście przy małym budżecie raczej nie znajdziesz zegarka, którego wartość w krótkim okresie wzrośnie z 1000 zł do 2000 zł – w przypadku droższych czasomierzy jest tak, że ich wartość drastycznie wzrasta już w momencie wyjścia z butiku, bo sam fakt, że udało ci się go kupić, jest ogromnym sukcesem. Na przykład jeśli chodzi o Patek Philippe czy Audemars Piguet, to w zasadzie zdecydowana większość kupujących skazana jest na rynek wtórny. Tymczasem prawdziwe inwestycje są wtedy, gdy działasz na rynku pierwotnym, a nie wtórnym – budujesz relacje i historię zakupową u autoryzowanych dystrybutorów. W skrajnych przypadkach masz nawet 500 proc. zysku w dniu zakupu. 

Czyli to nie jest tak, że pójdę Krakowskim Przedmieściem, wstąpię do salonu Rolexa i od razu kupię wymarzony model? 

Nie – musisz być wiarygodny, a przy tym mieć zbudowaną historię zakupową. Oczywiście gdybyś dostał Nobla albo strzelił dwie bramki w finale Ligi Mistrzów, to pewnie byś kupił, bo luksusowe marki chcą sprzedawać kolekcjonerom, ludziom, którzy będą do nich wracać, budować wartościowy wizerunek wokół firmy. Niedawno olano mnie w czterech prestiżowych butikach w Londynie, dopiero w piątym trafiłem na listę oczekujących na bardzo fajny zegarek – akurat znalazłem osobę, którą do siebie przekonałem, która mi zaufała. Niektórzy czekają na wymarzone czasomierze po kilka lat, a zazwyczaj nawet nie da się zapisać, aby móc czekać. Jeśli chcesz np. kupić AP Royal Oak „Jumbo”, musisz wcześniej nabyć kilka innych modeli tej marki. Zaś biorąc pod uwagę fakt, że najtańsze modele kosztują w granicach 100 tys. zł, budowanie historii może trochę trwać. 

Jakich błędów unikać? 

Najpierw zaznaczę, że przede wszystkim musisz umieć na tyle korzystać z dostępnych narzędzi, żeby większość decyzji na rynku podejmować samodzielnie – analizować ceny, wyszukiwać modele, samemu zdobywać informacje w butikach i zapisywać się na zegarki. 

A co do błędów... Moim zdaniem sporym błędem jest skupianie się wyłącznie na rynku wtórnym, bo to po prostu kupno zegarka od kogoś, kto już na nim zarabia. Szczerze mówiąc, dla mnie to absolutna ostateczność. Jestem cierpliwy, wolę poczekać. Ponadto – oczywiście – na rynku wtórnym możesz nadziać się na oszustów. Generalnie każdą wyjątkowo dobrą okazję warto dokładnie sprawdzić i zweryfikować, zwłaszcza że ta branża w dużym stopniu opiera się na zaufaniu – jest wielu świetnych kolekcjonerów, którzy zawsze ci pomogą, ale niestety, jak wszędzie, zdarzają się także osoby o nieczystych intencjach. 

Bardzo ważną kwestią jest chyba właśnie bezpieczeństwo, rozumiane w szerszym kontekście. Nie ukrywasz, że wiedza o zegarkach w Polsce – mimo że rośnie – wciąż nie jest zbyt duża. Tymczasem w największych miastach – tj. Londyn, Nowy Jork czy Paryż – strach wyjść z droższym zegarkiem na ręku. 

Jest kilka zasad, których trzeba bezwzględnie przestrzegać. Przede wszystkim nie wolno trzymać swoich zegarków w domu. Zdecydowana większość mojej kolekcji jest schowana w bezpiecznych miejscach, chociażby w specjalnych sejfach i skrytkach w Szwajcarii. Tylko raz w życiu zgromadziłem w jednym miejscu wszystkie swoje modele – kiedy nagrywałem kurs learningowy o inwestycjach w zegarki. 

Po drugie, jeśli masz akurat na sobie naprawdę drogi zegarek, to nie możesz „na żywo” oznaczać się z nim w mediach społecznościowych. Wiesz, na zasadzie, że pijesz kawę w kawiarni z zegarkiem za kilkaset tysięcy złotych i wszyscy na twoim Facebooku o tym wiedzą. Jesteś na evencie, w restauracji i chcesz się oznaczyć? Wrzuć posta, ale z opóźnieniem. 

Powiem szczerze, że zwiedzając miasta typu Barcelona, Los Angeles czy San Francisco, spaceruję bez jakiegokolwiek zegarka na ręce. Czuję się goło, ale przynajmniej bezpiecznie. W Londynie jest kilka napadów dziennie właśnie na ludzi z zegarkami. Lepiej nie kusić losu, przede wszystkim ostrożność. Ostatnio słuchałem historii klientów nowojorskiego butiku Patek 

Philippe – ludzie kupowali czasomierze za kilkaset tysięcy złotych, po czym one były pakowane w zwykłe siatki z lokalnej sieci marketów. Kolekcjonerzy bywają śledzeni od momentu wyjścia z salonu. Trochę to smutne, ale niestety tak wygląda świat. 

Spada wartość pieniądza, ludzie szukają różnych okazji do lokowania własnego kapitału. Czy twoim zdaniem inwestycje alternatywne bądź w dobra luksusowe będą coraz popularniejsze?

Ten trend zdecydowanie będzie wzrastał, ponieważ ludzie szukają namacalnych inwestycji, ponadto spada zaufanie do pieniądza i systemu bankowego. Uważam wręcz, że w dzisiejszych czasach inwestycje alternatywne to inwestycje idealne. Nawet inwestycja w nieruchomość przestaje być atrakcyjna, bo jest przecież gigantyczny próg wejścia, poza tym istnieje spore ryzyko regulacji tego rynku. Historia Europy to dowód, że sytuacje skrajne zdarzają się, niestety, znacznie częściej, niż byśmy tego chcieli. Oczywiście nie chcę siać paniki, ale trzeba wiele czynników brać pod uwagę. W sytuacjach skrajnych liczy się to, co masz pod ręką lub... na niej. 

LVMH notuje rekordowe wyniki. Bogaci bogacą się jeszcze szybciej, natomiast biedni stale biednieją. Dodatkowo w kryzysie działa efekt Veblena. Korekty na rynku zapewne się wydarzą, myślę jednak, że odpowiednie dobra luksusowe to dobre inwestycje na te czasy.

My Company Polska wydanie 6/2023 (93)

Więcej możesz przeczytać w 6/2023 (93) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ