Jesteśmy tu pierwsi

© Shutterstock
© Shutterstock 25
Jeśli dobrze trafimy z niszą rynkową, będziemy mieć klientów tylko dla siebie, a do tego, co jest równie ważne, od razu dobrze rozpoznanych. Zanim zaś dołączy do nas konkurencja (o ile w ogóle), mamy czas, by stać się trudnymi do wygryzienia. I może jeszcze zdążymy poszukać kolejnych nisz.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2016 (15)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jedni twierdzą, że nisza rynkowa to po prostu luka: niezagospodarowana czy nieodkryta część rynku. Taka, gdzie rośnie popyt, pojawia się wyraźne zapotrzebowanie albo popyt ten można zbudować, zaspokajając potrzeby, których wcześniej klienci niezbyt sobie uświadamiali. Tego rodzaju niszę znalazł choćby bohater jednego z naszych artykułów. Odpowiedział na rodzące się właśnie w Polsce zapotrzebowanie na gotowe drewniane kliny, które dotąd każdy, np. robotnik na budowie, robił sobie sam. 

Według innych nisza to wąska grupa odbiorców ze ściśle określonymi potrzebami, czasem bardzo nietypowymi, którzy gotowi są za odpowiedni produkt czy usługę zapłacić wyższą cenę. Wąska, nie znaczy jednak mała, bo może chodzić o klientów na całym świecie. I znów, bohaterki kolejnego z naszych artykułów taką właśnie niszę znalazły: produkują wysokiej jakości szczotki ze szczeciny dzika do włosów i bród, które zarazem są oryginalnie zdobione i żadna nie jest taka sama. 

Mamy jeszcze „błękitne oceany”, nowo utworzone rynkowe przestrzenie, często mylone z niezajętymi niszami, bo przecież nie ma się w nich jeszcze konkurencji. Jednak w przypadku „błękitnego oceanu” nie chodzi o niszę, tylko o masową, wręcz „mainstreamową” klientelę, tyle że uformowaną w nowy sposób. Np. europejska sieć kin Kinepolis wybiła się swego czasu dlatego, że, po pierwsze, zrezygnowała z koneserów ambitnych filmów i nastawiła na tłumy spragnione łatwej rozrywki, a po drugie, skoncentrowała się na zaspokojeniu potrzeby, której nie uwzględniała reszta branży: widzom-rodzicom zaoferowała opiekę nad dziećmi podczas seansu. Fakt, że nie muszą oni wynajmować niańki, żeby wyjść do kina, bardzo pozytywnie wpływał na ich decyzję o wizycie w Kinepolis. Podobnie wpływał też na decyzje tych rodziców, którzy brali pod uwagę inne możliwości na wieczór: restaurację, teatr czy klub. Zresztą, to właśnie tacy pozorni „nie-klienci” są oczkiem w głowie twórców błękitnych oceanów. Chętnie ich podbierają branżom innym niż ich własna, choć z nimi spokrewnionym. 

Klientom ugną się kolana

Niszę można również znaleźć na bardzo, wydawałoby się, zapełnionym rynku. Wystarczy jeden element, ale taki, przez który klientom ugną się kolana, spełni np. ich wyobrażenia o dobrym życiu. To zresztą wcale nie taka rzadka sytuacja, weźmy choćby gastronomię. My opisujemy jednak w naszym artykule kogoś z zupełnie innej bajki, a mianowicie producentów wysmakowanych estetycznie, podświetlanych łazienkowych luster, które można „wyjąć ze ściany” i przyciągnąć do siebie. 

Zwycięscy twórcy „błękitnych oceanów” zazwyczaj nie kierują się sercem, tylko chłodną logiką i badaniami marketingowymi. W przypadku tych, którzy znaleźli swoje nisze, często jest inaczej: najpierw jest pasja czy wręcz ukochany zawód. A potem olśnienie: dlaczego w tym moim świecie nikt jeszcze nie zaoferował tego czy tamtego? Właściciele niszowych biznesów, których opisujemy, przeżyli taki moment. Niszy można też oczywiście szukać inaczej: zrobić choćby regularny rekonesans – przyjrzeć się jakiejś branży, miastu, społeczności i znaleźć coś, czego brakuje lub co można zrobić lepiej, co nieraz jest drobiazgiem, ale mogłoby „zrobić różnicę”. Albo np. śledzić zmieniające się przepisy i chwycić okazję, tworząc nową, potrzebną usługę. Wtedy też bywa, że przeżywa się olśnienie. Pasja jednak i tak się przyda, bo później trzeba przecież uruchomić firmę i znaleźć w sobie do tego determinację. A pasjonatom przyda się chłodny rozsądek, by najpierw przetestowali, czy jest rynek na ich pomysł. 

Bez względu jednak na to, jak wpadliśmy na dochodową niszę, i tak najważniejsze jest to, że byliśmy w niej pierwsi. A jeśli mamy ofertę czy model biznesowy, które trudno skopiować, to tym lepiej. 

My Company Polska wydanie 12/2016 (15)

Więcej możesz przeczytać w 12/2016 (15) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ