Śpiewać nie każdy może

Igor Zalewski
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.
Jakiś czas temu współpracowałem z pewną zacną organizacją studencką. Jej przedstawiciel przyszedł do mnie i po kilku konwencjonalnych zdaniach zaproponował mi, żebym go zatrudnił w mojej fundacji.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2023 (93)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Nieco zaskoczony odparłem, że zobaczymy, jak potoczy się nasz wspólny projekt. – O to może być pan spokojny – rzekł nieco chełpliwie. Po czym dodał już bardzo chełpliwie: „Jestem mistrzem organizacji”.

Nie powiem, jego pewność siebie, zrobiła na mnie pewne wrażenie. Zazdroszczę ludziom pozbawionym kompleksów i świadomych własnej wartości. Sam mam ciągle wrażenie – znane pewnie wielu czytelnikom – że jestem oszustem, który w końcu zostanie przyłapany na niekompetencji i obnażony. Takie poczucie nie działa dobrze na pewność siebie.

Projekt, którym zarządzał mój młody znajomy zakończył się spektakularną klapą. Pierwotny termin został anulowany. Przy drugim podejściu impreza zaczęła się z półtoragodzinnym opóźnieniem. Nic nie działało. Wszystko zawodziło. Uczestnicy byli wściekli. Ja też byłbym, ale na szczęście porażki szły na konto owej organizacji studenckiej. W tej sytuacji raczej bawiły mnie kolejne wpadki „mistrza organizacji”. Jego nigdy już później nie spotkałem, ale dowiedziałem się, że nadal uważa się za speca od zarządzania.

I to jest problem wielu ludzi: uporczywie robią coś, do czego się nie nadają. Kwestię tę pięknie już dawno temu opisał Jan Brzechwa w wierszu o rybach, żabach i rakach, które chciały zarabiać śpiewem. 

Miałem dawno temu koleżankę, która była korektorką i była w tym świetna. Uważała jednak, że to zajęcie poniżej jej możliwości, rzuciła to zajęcie, wyjechała do Wielkiej Brytanii, by tam robić karierę. Przez kilka lat pracowała w wielu branżach od mediów po rynek nieruchomości. Za każdym razem po gromkich awanturach z wielkim hukiem wywalano ją z roboty. Przyczyna była dość prosta: moja znajoma miała zerowe umiejętności komunikacyjne. Trudno było zrozumieć, o co jej chodzi, ale mimo tego, a może właśnie z tego powodu, zawsze miała wiele do powiedzenia. Kolejni szefowie bardzo szybko mieli po dziurki w uszach jej bełkotów, które wzbudzały w nich sadystyczne wręcz skłonności. Długo obserwowałem tę szamotaninę i siedziałem cicho – co było bardzo rozsądne. Ale po kolejnej porażce koleżanka spytała mnie, co o tym sądzę, a ja głupi wyraziłem swoją opinię. Poradziłem, żeby szukała pracy, w której nie musi się kontaktować z ludźmi. Skoro nie chce być korektorką, to niech będzie np., florystką, bo z kwiatami się nie skłóci.

Dziewczyna przemyślała, co jej powiedziałem, stanowczo to odrzuciła i przedstawiła mi własny punkt widzenia: wywalają ją z pracy, bo jest świetna i stanowi zagrożenie dla kolejnych szefów. No cóż, po tej rozmowie nasze relacje nieco się rozluźniły (tak często kończą się rozmowy, które zaczynają się od frazy „powiedz szczerze co myślisz”).

Inna moja znajoma skończyła niestety jakieś studia marketingowe i uważa się za specjalistkę w tej dziedzinie. Nikt inny tak nie myśli, więc jej życie zawodowe nie jest usłane różami. Przyjaciele delikatnie sugerowali jej, że powinna rozważyć zmianę branży i nawet znaleźli coś, w czym jest dobra (zasadniczo spece od marketingu są dobrzy jedynie w narzekaniu na brak kasy na promocję i produkt, który mają promować). I w tym przypadku natrafili jednak na mur nie do przebicia. Kobieta identyfikuje się jako marketingowiec. I nic nie da się z tym zrobić.

Cóż, na koniec wypada wyznać, że ja też miałem podobny problem. Nawet większy, bo nie nadawałem się zupełnie do niczego. Dlatego zostałem dziennikarzem.

My Company Polska wydanie 6/2023 (93)

Więcej możesz przeczytać w 6/2023 (93) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ