As serwisowy
Serwisy streamingowe, fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2022 (85)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Serwisy streamingowe zmusiły partycypujących w rynku filmowym do bezpardonowej walki o widza – o jego pieniądze i uwagę. O dopasowujące się do kanapy ciało i umysł, które nie nadążają za kolejnymi serialami. Wpływ streamingu na nasze odbiorcze zwyczaje jest bezprecedensowy. Połączył się zresztą w organiczny sposób z rewolucją serialową. Zadawane wcześniej półserio pytanie, czy oglądając coś na małym ekranie, nie tracimy jakiejś cząstki doświadczenia, stało się podstawowym kryterium wyboru kolejnych produkcji. Binge-watching, spopularyzowany głównie przez modele dystrybucyjne Netflixa, sprawił, że zamieniliśmy kinowy fotel na kanapę – mówi Michał Walkiewicz, redaktor naczelny Filmweb.pl.
Według raportu Digital TV Research do końca 2027 r. w Europie Zachodniej serwisy streamingowe będą mieć 238 mln subskrypcji, co oznacza wzrost ze 165 mln notowanych na koniec ubiegłego roku. Obserwatorzy rynku podkreślają, że wkraczamy w zupełnie nowy okres streamingowej rywalizacji – dostępna oferta stała się na tyle szeroka, że ekskluzywne posiadanie jakiegoś filmu czy serialu może nie wystarczyć, by przyciągnąć widza.
Ciekawe badania w tym kontekście przeprowadzono w Wielkiej Brytanii – niemal dziewięć dzie siątych mieszkańców UK korzystało w 2021 r. z serwisów streamingowych. Jednocześnie Finder.com wyliczył, że 19 proc. Brytyjczyków planuje ograniczenie liczby używanych platform w związku z inflacją. Podobne trendy można dostrzec na całym świecie, co zwiastuje niezwykle interesującą walkę w branży.
Viaplay nie komentuje
W Polsce niekwestionowanym liderem popularności wciąż pozostaje Netflix, który w sierpniu 2022 r. zanotował ponad 12 mln użytkowników. Na drugim miejscu znalazł się HBO Max – niespełna 4,5 mln użytkowników – z kolei najniższy stopień podium przypadł platformie Disney+ z 3,8 mln użytkowników (dane pochodzą z badania liczby użytkowników Gemius/PBI i nie oznaczają liczby subskrybentów, lecz wszystkich osób, które przynajmniej raz odwiedziły dane serwisy VOD – poprzez przeglądarkę internetową bądź aplikację).
Jakie wnioski można wyciągnąć z powyższych danych? Netflix trzyma się w Polsce nad wyraz dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę spadkową tendencję platformy i krytykę dotyczącą zamieszczanego contentu (widzom, delikatnie rzecz ujmując, nie przypadły do gustu ostatnie produkcje oryginalne Netflix). Spory spadek względem poprzedniego badanego okresu zaliczył Disney+, ale to raczej nie powinno dziwić – serwis wszedł do naszego kraju niedawno i po początkowym boomie związanym z darmowym okresem próbnym część użytkowników po prostu zrezygnowała z subskrypcji.
Niektórych może zaskoczyć fakt, że największy przypływ użytkowników odnotował w ostatnim okresie Viaplay, czyli bodaj najbardziej krytykowany w mediach społecznościowych serwis streamingowy. Platforma przyciąga przede wszystkim miłośników sportu, gdyż w Viaplay można obejrzeć m.in. prestiżowe rozgrywki piłkarskie, na czele z angielską Premier League (a więc zdaniem wielu – najlepszą ligą świata) oraz niemiecką Bundesligą. Konsumpcję treści utrudniają jednak częste problemy techniczne, które nierzadko po prostu uniemożliwiają obejrzenie meczu ulubionej drużyny. Choć internauci zalewają Twittera screenami z błędami w działaniu aplikacji, przedstawiciele Viaplay niechętnie komentują sytuację. Jeszcze w marcu br. – pół roku po starcie platformy w Polsce – zwróciliśmy się do Viaplay z prośbą o wywiad podsumowujący dotychczasowe działania na rodzimym rynku, jak również komentujący głośne awarie. Odpowiedź, jaką otrzymaliśmy, brzmiała: „pan Paweł Wilkowicz (szef redakcji Viaplay – red.) nie udziela nigdy wywiadów i nie chciałby zmieniać tej tendencji”.
Ostatnich dwóch miesięcy do udanych nie może z pewnością zaliczyć Polsat Box Go, który w lipcu br. wypadł z pierwszej dziesiątki najpopularniejszych serwisów streamingowych w Polsce. Jak widać, rebranding z Ipli, delikatnie rzecz ujmując, nie wyszedł platformie na dobre.
Netflix wciąż kusi
Co oczywiste, nie wszystkie platformy eksplorują polski rynek równie aktywnie. Na pierwszy plan, ponownie, wysuwa się Netflix.
W marcu 2021 r. streamingowy potentat ogłosił, że zaprezentuje pięć nowych filmów i cztery seriale, które zostaną zrealizowane w Polsce i będą dostępne w ponad 190 krajach. – Tworzenie pasjonujących lokalnych treści wymaga doskonałego opanowania sztuki storytellingu, ale przede wszystkim wielkiej wyobraźni twórców. To dzięki nim nawet prosta, wielokroć opowiadana historia zyskuje zupełnie nowy kształt i przekaz. Zamierzamy zapewnić fanom Netflix pełny wachlarz emocji: chcemy wzruszać do łez, bawić i dostarczać tematów do dyskusji – zapowiadała wówczas Anna Nagler, dyrektor ds. lokalnych seriali oryginalnych w Netflix. – Wierzymy, że produkcje mocno zakorzenione w danej kulturze, jej historii i emocjonalności, mogą być interesujące nie tylko dla widzów lokalnie, ale mają szanse powodzenia na całym świecie. Polscy twórcy potrafią tak przenieść te opowieści na ekran, by były uniwersalne i zrozumiałe dla globalnej publiczności. Chcemy współpracować z polskimi reżyserami, scenarzystami, producentami i innymi utalentowanymi członkami ekip, dawać im pole do rozwoju ich kreatywnych wizji. Chcemy dalej inwestować w polski przemysł filmowy – widzimy tu ogromny potencjał – dodawał Łukasz Kłuskiewicz, dyrektor ds. filmów w Europie Środkowo-Wschodniej w Netflix.
Strategia przyniosła wymierne korzyści, a niektóre rodzime treści produkowane przez Netflix stawały się międzynarodowymi hitami (jak chociażby serial „Sexify”). Nowym polskim hitem eksportowym może okazać się „Broad Peak”, a więc film opowiadający o himalaiście Macieju Berbece (choć pierwsze recenzje nie są dla niego przychylne). Serwis chwali się, że zdjęcia zorganizowano na wysokości ponad 5 tys. m, a wąskiemu gronu ekipy – która liczyła niewiele ponad 20 osób – towarzyszyło 250 tragarzy, kucharzy i pomocników, ośmiu himalaistów i dwóch lekarzy GOPR. W główną rolę w „Broad Peak” wciela się Ireneusz Czop, na ekranie towarzyszą mu jeszcze m.in. Maja Ostaszewska, Łukasz Simlat czy Piotr Głowacki. – Cieszymy się z tego, jak się rozwijamy, i jednocześnie szykujemy się do realizacji kolejnych inspirujących projektów – mówi Anna Nagler.
Od września br. w Warszawie działa już biuro regionalne Netflixa, a pracujący w nim zespół odpowiada za działalność serwisu nie tylko w naszym kraju – wcześniej regionem Europy Środkowo-Wschodniej zarządzano z oddziału w Amsterdamie. Jak informuje portal Wirtualnemedia.pl, w latach 2020–2021 Netflix zainwestował w polskie produkcje 490 mln zł i stworzył w naszym kraju 2600 miejsc pracy przy tytułach własnych.
HBO nie idzie na maxa
Dyskusję o aktywności HBO Max w naszym kraju należy rozpocząć od nakreślenia szerszego kontekstu. Jak słusznie zauważył na łamach Antyweb.pl Patryk Koncewicz, HBO Max tonie w złym zarządzaniu i anulowanych projektach. Kilka miesięcy temu doszło do fuzji między Warner Media (do którego należał serwis) i Discovery, które po połączeniu w jeden podmiot miały stać się wielotematycznym agregatem treści. Z planów jednak niewiele wyszło, a włodarze HBO Max zdecydowali o zamknięciu platformy i zaprezentowaniu jej nowej odsłony w przyszłym roku (w Polsce – wedle spekulacji – serwis ma zadebiutować w 2024 r.). Grace Randolph – słynna amerykańska krytyk filmowa – poinformowała za pośrednictwem mediów społecznościowych, że kolejny projekt nie będzie miał w nazwie ani frazy Discovery, ani HBO.
Jednocześnie już w lipcu br. przedstawiciele HBO Max zapowiedzieli rezygnację z produkcji oryginalnych w Europie Środkowej, Skandynawii, Holandii i Turcji.
Decyzja może dziwić o tyle, że pierwszy polski serial HBO Max – „Odwilż” w reżyserii Xawerego Żuławskiego – stał się ogólnoeuropejskim hitem. Nim gruchnęła informacja o zmianie planów platformy, zapowiedziano m.in. serial „Warszawianka” opowiadający o blisko 40-letnim pisarzu, prowadzącym raczej hulaszczy tryb życia. W kontekście produkcji wymieniano takie nazwiska jak Borys Szyc, Krystyna Janda czy Jerzy Skolimowski. Z nieoficjalnych informacji, do jakich dotarła Wirtualna Polska wynika, że „Warszawianka” – podobnie jak inne nowe polskie produkcje HBO Max – może nie zostać ukończona, podzielając tym samym los filmu „Batgirl”, który mimo iż był już na etapie postprodukcji, nie trafi na ekrany z powodu cięcia kosztów.
Walka trwa
Nie każda platforma inwestuje w polski rynek równie duże fundusze, co nie zmienia faktu, że nad Wisłą pojawiają się kolejni gracze. Wszak rozrywka nie powinna mieć granic.
SkyShowtime to wspólne przedsięwzięcie Comcastu – spółki macierzystej NBCUniversal i Sky – oraz Paramount Global. Serwis wystartował już w Danii, Finlandii, Norwegii i Szwecji, a w IV kwartale br. rozszerzy działalność o Holandię. Ponadto SkyShowtime w nadchodzących miesiącach i do pierwszego kwartału 2023 r. będzie kontynuował swój rozwój, rozpoczynając działanie w Hiszpanii, Portugalii, Andorze i Europie Środkowo-Wschodniej (CEE). Rynki CEE obejmują m.in. Chorwację, Czechy, Węgry, Polskę, Rumunię i Słowację. Konkretne daty wprowadzenia i ceny na tych rynkach zostaną ogłoszone wkrótce.
Czy platforma będzie w stanie namieszać na okopanym, trudnym rynku? Niewykluczone, gdyż – według zapowiedzi – zaoferuje ekskluzywne premiery kinowe wyprodukowane przez Paramount Pictures i Universal Pictures, czyli dwóch najstarszych hollywoodzkich studiów filmowych, które razem stanowią niemal połowę całkowitego biznesu filmowego w Hollywood. Ponadto SkyShowtime ma zawierać nowe seriale premium, treści dla dzieci i rodziny oraz selekcję kultowych zbiorów i polecenia od takich podmiotów jak Nickelodeon, DreamWorks Animation, Paramount czy Peacock.
Wszyscy grają do jednej bramki
Choć eksperci są zgodni, że streaming to przyszłość (cóż za truizm...), z całą pewnością platformy będą musiały ewoluować i dostosowywać ofertę do użytkowników, a kluczem do sukcesu może być właśnie nastawienie na lokalność i ekskluzywność treści. Można zaryzykować tezę, że spośród wszystkich premier, jakimi w ostatnich miesiącach chwaliły się serwisy streamingowe i VOD, to właśnie rodzime produkcje najbardziej elektryzowały umysły Polaków.
Bo tu dochodzi jeszcze jedna kwestia. Choć byli tacy, którzy jakiś czas temu wieścili koniec kina, wszystko wskazuje na to, że po pandemicznym kryzysie branża kinowa się odbudowuje. I chociaż wielu fanów sztuki filmowej – doceniając komfort i wygodę, jakie przyniosły serwisy streamingowe – do kin nie wróci, to są i tacy, którzy nie wyobrażają sobie, by topowe premiery oglądać wyłącznie na małym ekranie. – Nic nie jest w stanie zastąpić wielkoekranowego doświadczenia, wspólnego przeżywania emocji. Może się natomiast zdarzyć tak, że wielomilionowe produkcje przestaną być opłacalne. Producenci będą musieli być przygotowani na to, że film nie zwróci się z dystrybucji kinowej, za to jego koszty pokryją się dzięki kolejnym polom eksploatacji – przewiduje krytyk filmowy Łukasz Muszyński.
Koniec końców – wszyscy grają do jednej bramki. Jako społeczeństwo, na szczęście, chyba już przeszliśmy drogę od ciągłego kombinowania i poszukiwania nielegalnych źródeł rozrywki do świadomego płacenia za interesujące nas filmy czy muzykę. To w gestii każdego z nas jest, by streaming dalej się rozwijał. Musi jednak robić to zdrowo.
W innym wypadku będzie to wyłącznie materiał na smutną historię filmową...
PS, którego nikt się nie spodziewał
Potencjał streamingu dostrzegają już w zasadzie wszyscy. Przemysław Czarnek zapowiedział powstanie serwisu streamingowego, który ma wspierać nauczanie nowego przedmiotu Historia i Teraźniejszość. – Zdaję sobie sprawę, że młodzi ludzie nie oglądają telewizji, są na platformach streamingowych. Dlatego zleciłem Narodowemu Centrum Badań i Rozwoju konkurs za 30 mln zł na produkcję kilkuset krótkich, czterominutowych filmów o tematyce historycznej, ekonomicznej i kulturowej, które będą zamieszczane i promowane na platformach streamingowych – mówił na łamach tygodnika „Sieci” minister edukacji.
Więcej możesz przeczytać w 10/2022 (85) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.