W zdrowym ciele chory duch
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2024 (105)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Zasiadłem przy stoliku ze współpracownikami: małym desantem z Warszawy oraz miejscowymi. Wszystko młodzi ludzie, mniej więcej w połowie studiów. Kelnerka odbierała od nas zamówienia na napitki. Wszyscy zgodnie zamówili wino i tylko ja na koniec poprosiłem o whisky. Wstyd się przyznać – podwójną. Kiedy otrzymaliśmy drinki wznieśliśmy toast za spotkanie i udane eliminacje, nagle jeden ze współpracowników zauważył moją szklanicę i autentycznie wzburzony zakrzyknął: „I ty po tym chcesz jutro jechać samochodem do Warszawy?!”.
Głupio mi się zrobiło. Owszem, chłopak kończył właśnie prawo, co mogło skutkować pewną fiksacją, ale lekkie oznaki potępienia ujrzałem w oczach reszty kompanii. Czy było coś niewłaściwego w zamówieniu szklaneczki whisky jakieś 18 godzin i przespaną noc przed wyruszeniem w trasę? Gorączkowo roztrząsałem te kwestię i w duchu doszedłem do wniosku, że brak odpowiedniego wyczulenia na kwestie dystansu czasowego między spożyciem alkoholu a prowadzeniem samochodu to efekt wychowana w barbarzyńskich latach 70. ubiegłego wieku. Moja rodzina nie była patologiczna, była całkiem porządna, ale ówczesne standardy… Cóż, niezbyt przystają do obecnych czasów. Ciotka jarała na potęgę Carmeny i robiła to chyba także w mojej obecności. Dziadek zaczął palić podczas pierwszej wojny światowej jako nastolatek i miał palce pożółkłe od tytoniu. Zaś wujkowie, kiedy przyjeżdżali do nas w odwiedziny do Otwocka, spożywali po kielichu do obiadu. Po czym szli się kimnąć i wieczorem zasiadali za kierownicą. Nikt nie widział w tym nic zdrożnego. Po prostu wszyscy tak robili.
W moim pokoleniu owe standardy się zmieniły. Nikt normalny nie kopci przy dziecku i nikt nie uważa, że drzemka czarodziejsko likwiduje promile. Ja także. Jestem ostatnią osobą, która wcięta poprowadziłaby samochód. A jednak ten okrzyk zaniepokojenia, który wyrwał się z młodzieńczej gardzieli, kazał mi się zastanowić, czy wszystko jest na pewno ze mną w porządku.
Zastanawiałem się i zastanawiałem, i doszedłem do wniosku, że ci młodzi są mniej rozpici niż starsze pokolenia. I mniej nastawieni na używki. Bardziej o siebie dbają. Owszem, słyszę czasem w „Żabce” kombatanckie opowieści licealistów, jak to się upili, rzygali i mieli kaca, ale kiedy patrzę potem w ich koszyki to uśmiecham się pobłażliwie. Na dowód osobisty najstarszego kolegi kupują jakieś kolorowe drinki, jakieś piwo, czasem małpkę. Widać można się bawić bez litrowej Wyborowej.
Nie inaczej jest z fajkami. Ostatnio widziałem na warszawskiej Woli 10-latka, który przy zjeżdżalni zaciągał się klasycznym papierosem, takim jakie palił mój dziadek i jakie jarano po kryjomu w toaletach wszystkich szkół do jaki chodziłem. Byłem autentycznie zszokowany. Zszokowany, bo od lat nie widziałem takiego widoku. Owszem, po liceach wciąż się popala tu i ówdzie, żeby nabrać nieco dorosłości. Ale normalne papierochy są w odwrocie. Teraz nawet papierosy są elektroniczne i pewnie niedługo staną się jedną z funkcji smartfonów. Ale to oznacza jednak mniej smrodu i – chyba – zdrowsze płuca. Oznacza także mniejsze towarzystwo dla mojej żony, która od zawsze w robocie wychodzi na fajkę, żeby poplotkować i obgadać sprawy. Odkąd pracujemy z młodym zespołem, czyni to w smętnej samotności. Z młodziaków nikt nie pali.
Nie inaczej jest z narkotykami. Amfetamina i heroina zbierały straszliwe żniwo w Warszawie lat 90. Pewnie specjaliści od uzależnień popukają się w głowę, bo każdy ich pacjent to osobna tragedia, ale dziś chyba największe zagrożenie dla młodych ludzi czai się gdzie indziej. Depresje, problemy psychiczne, samookaleczenia się, brak pewności co do swej płci – mnóstwo tego widać z mojego punktu orientacyjnego, który zapewne nie jest doskonały, ale innego nie mam. Inne są też dzisiejsze uzależnienia: smartfony, media społecznościowe czy gry komputerowe. Znam dzieciaki, które kupowały na zapas napoje energetyczne przed wprowadzeniem limitu wiekowego, ale umówmy się – opioidy są jednak gorsze. We wspomnianych latach 90. wielu licealistów umierało po heroinie. Dziś z kolei zdarzają się samobójstwa. Młodzi bardziej dbają o ciała niż my kiedyś. Ale z duszami mają spory problem.
Więcej możesz przeczytać w 6/2024 (105) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.