Joe Biden w Polsce. Make love, not war [RELACJA]

Joe Biden w Warszawie
Joe Biden w Warszawie
"Ukraina nigdy nie będzie zwycięstwem Rosji" - powiedział Joe Biden podczas przemówienia w warszawskich Arkadach Kubickiego. Ale każdy, kto spodziewał się wyłącznie podniosłej atmosfery i zatroskanych oficjeli mógł być zaskoczony, bo wydarzenie przypominało raczej koncert rockowy.

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Atmosferę typową dla największych gwiazd czuć było zresztą na długo przed samym wystąpieniem. Dość pokaźny tłum ludzi chcących wysłuchać na żywo przemówienia Joe Bidena formował się przed Arkadami Kubickiego już ok. 12. Na prezydenta oczekiwali zarówno nastolatkowie, jak i starsze osoby w mundurach. Jedna osoba trzymała różaniec, a przedstawiciele Klubów Gazety Polskiej zastanawiali się, czy będą mogli rozwinąć transparent.

Kilka minut po 14, kiedy rozpoczęto wpuszczanie na miejsce wydarzenia, przed wejściem panował już ogromny ścisk - każdy chciał zająć jak najlepsze miejsce i choć służby porządkowe uspokajały, że "wejdą wszyscy, więc proszę się cofnąć", nikt nie zamierzał odpuszczać. Motywacja widzów nie osłabła nawet po przejściu kontroli bezpieczeństwa, bo niektórzy wręcz biegli pod usytuowany w centralnym miejscu podest, z którego miał przemawiać prezydent Stanów Zjednoczonych. Ostatni raz takie obrazki widziałem przed koncertem Liama Gallaghera w jego rodzinnym Manchesterze. Natomiast ci, którym wystarczało mniej atrakcyjne miejsce, mogli napić się kawy, a także odebrać darmowe czapki i rękawiczki.

Na blisko trzy godziny przed planowanym rozpoczęciem wystąpienia Joe Bidena, strefa najbliżej podestu była już niemal całkowicie zapełniona. W tłumie dostrzegłem Polaków, Amerykanów oraz Ukraińców, którzy po prostu świetnie się bawili - z głośników dobiegały nie tylko rockowe klasyki w stylu Prince'a czy Boba Dylana, ale również skoczne przeboje Beyonce czy Earth, Wind & Fire. Może jedna osoba była zaskoczona tak rozrywkowym charakterem, jednak większość radośnie dreptała - być może również po to, żeby się rozgrzać, gdyż temperatura nie rozpieszczała, a przez Warszawę przechodziły przelotne deszcze. "Mają rozmach. Ale dobrze, że puszczają takie coś, a nie jakieś smutny" - stwierdził wprost mężczyzna stojący obok mnie.

Joe Biden w Polsce. "To Putin wybrał wojnę"

Woodstockowe "make love not war" w pełni wzięliśmy sobie do serca. Kiedy na VIP-owską strefę wchodzili partyjni oficjele, nie towarzyszło im nawet najcichsze buczenie, co przecież nie jest regułą podczas publicznych wydarzeń z udziałem obecnej władzy (niektórzy jedynie stawali na palcach, gdyż chcieli zobaczyć, jak wygląda "ten Kaczyński"). Wielki entuzjazm wywołało pojawienie się na scenie Marka Brzezińskiego, ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce, z przejęciem wysłuchano wystąpienia Andrzeja Dudy - w tłumie nikt nawet nie zażartował, kiedy prezydent przejęzyczł się i powiedział o "bohaterskich rosyjskich żołnierzach". Za to wszyscy zapewne zapamiętają jego słowa o istocie solidarności.

Kiedy przed mikrofonami pojawił się Joe Biden, telefony i aparaty od razu poszybowały w górę - każdy, kto nie nagrywał, musiał się nieźle nagimnastykować, żeby w gąszczu rąk dostrzec prezydenta USA. Choć podczas wystąpienia nie padły żadne przełomowe deklaracje (jakich niektórzy się spodziewali), nie sposób odmówić Bidenowi charyzmy. "W ogóle nie dziwię się Amerykanom, którzy na niego głosowali" - komentowała kobieta stojąca za mną.

Co powiedział prezydent USA? Na pewno nie brakowało emocjonalnych momentów. "Ukraina nigdy nie będzie zwycięstwem Rosji", "Nie ma lepszego, słodszego słowa niż wolność", "Nikt nie może odwracać oczu od zbrodni, jakie popełnia Rosja" - wystąpienia Joe Bidena regularnie było przerywane oklaskami oraz okrzykami. W pewnym momencie jeden ze słuchaczy podniósł do góry dużą ukraińską flagę. Największe oklaski wywołały natomiast zapewnienie o tym, że atak na jednego członka NATO jest atakiem na wszystkich oraz podziękowania dla Polaków, którzy wykazali się odwagą, m.in. przyjmując uchodźców.

Wystąpienie zakończył hit zespołu Coldplay - "A Sky Full Of Stars". Wybór tej akurat piosenki prawdopodobnie miał głębsze znaczenie. Wielkim fanem zespołu był syn Joe Bidena - Beau Biden - który w 2015 roku zmarł na nowotwór mózgu. USA Today poinformowało, że Chris Martin (lider Coldplay) wystąpił podczas pogrzebu Beau, a sam utwór towrzyszy prezydentowi USA w ważnym dla niego momentach (zagrano go m.in. po przemówieniu wygłoszonym po wygranych wyborach prezydenckich).

Że z ust Joe Bidena nie padło nic naprawdę przełomowego? Co z tego, Biden porwał tłum z werwą godną rockowych gwiazd. Skojarzenie z kultowym Woodstockiem nie jest bezasadne - tam przecież również dominował antywojenny przekaz i radość z bycia razem. Nawet błoto w Arakadach Kubickiego zrobiło się jak podczas historycznego festiwalu...

I chyba to było w tym wszystkim najważniejsze. Solidarność. Make love not war, pamiętajmy o tym nie tylko podczas wizyt amerykańskich prezydentów.

 

ZOBACZ RÓWNIEŻ