Jak zdradziłem gotówkę
fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2019 (48)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Kiedyś bez kilku banknotów w portfelu nie ruszałem się z domu, chyba że do najbliższego bankomatu. Teraz często łapię się na tym, że po prostu nie mam przy sobie – mówiąc bardzo formalnie – biletów Narodowego Banku Polskiego. Kiedy dzielę się tą obserwacją z kelnerem, tłumacząc dlaczego nie zostawiam mu napiwku, zazwyczaj uśmiecha się kwaśno.
Zdecydowanie gotówka jest w odwrocie, a ja uczestniczę w tym trendzie. Choć może nie tak gorliwie jak Szwecja, która zapowiedziała, że zamierza w ogóle zlikwidować papierowe pieniądze. Tak przynajmniej gdzieś przeczytałem, co oczywiście wcale nie musi być prawdą, bo nie można wykluczyć, że tę informację spreparował jakiś wariat, wpuścił ją do sieci, a wszystkie poważne i szanujące się media rozpowszechniły ją po całym świecie bez najmniejszej weryfikacji. Tak to niestety teraz działa. Ale dla wygody tego wywodu, załóżmy, że informacja o Szwecji jest prawdziwa.
Ja nie powziąłem żadnych strategicznych planów. Jakoś tak samo przyszło. Po prostu wszystko, czy prawie wszystko można już załatwić bez banknotów. Oraz bilonu, który kiedyś wypadał mi z kieszeni w najbardziej idiotycznych sytuacjach. Pamiętam, że uwodziłem właśnie miłość mojego życia, gdy garść drobniaków wyturlała się na podłogę, a ja przez chwilę rozważałem, czy nurkować w ich poszukiwaniu, czy kontynuować uwodzenie. Cóż, wybrałem to pierwsze, ale z drugim też się udało.
W mojej prywatnej historii życia bezgotówkowego bez wątpienia punktem przełomowym było wprowadzenie transakcji zbliżeniowych. Takich, podczas których nie trzeba wpisywać PIN-u. Wcześniej zdarzało mi się sarkać na miłość mojego życia (która w tak zwanym międzyczasie została moją żoną), że płaci kartą za jakieś pierdoły, marnując bezcenne sekundy naszego życia na wstukiwanie cyferek w terminalu. Zbliżeniowość (można tak powiedzieć?) spowodowała, że wyzbyłem się oporów i zdradziłem gotówkę.
Drobną karą za tę zdradę jest sprzedawca w mojej piekarni, który zawsze, gdy płacę zbliżeniowo za kilka bułek, podsuwa mi terminal pod nos i zachęca już to chichotliwie, już to obleśnie: możemy się zbliżyć!
Bezgotówkowość ułatwia życie, także w jego całkiem niespodziewanych aspektach. Bo oto nagle okazało się, że brak gotówki to fantastyczny – i prawdziwy! – argument wobec żebraków. Ten trend musiał uderzyć w nich dość mocno, bo gdy wspominam o braku gotówki i bezradnie rozkładam ręce, natychmiast kończą rozmowę ze mną i rozglądają się za finansowymi tradycjonalistami.
Nie chcę uchodzić za osobę nieczułą, ale z badań socjologicznych, a także z historii wynika, że przygniatająca większość ludzi proszących o wsparcie na ulicy nie znajduje się w prawdziwej potrzebie, lecz w ten sposób po prostu zarabia na życie.
Według polskich badań sprzed kilku lat, jedynie 10 proc. proszących o jałmużnę to życiowi rozbitkowie. Reszta to profesjonaliści, często pracujący w swego rodzaju korporacjach. Jeśli ktoś oglądał „Slumdoga. Milionera z ulicy” wie, że w Indiach z premedytacją okalecza się dzieci, gdy wyrastając tracą słodycz brzdąca, by kalectwem wzbudzać w przechodniach współczucie i chęć głębszego sięgania do portfeli.
No właśnie. Z punktu widzenia profesjonalnych żebraków odwrót gotówki to prawdziwe nieszczęście, które może zachwiać całą profesją. Całkiem dochodową profesją, bo w takiej Wenecji cech naciągaczy zgarniał – według wyliczeń władz – 10 mln euro rocznie. Widać w Wenecji nawet naciągacze liczą sobie drożej niż gdzie indziej.
Ciekawe, czy nasze dzieci będą nadal mówiły „wyglądasz jak milion dolarów?”. Czy może raczej: „niezły z ciebie kawałek plastiku”? Pod tym względem gotówka jest jednak znacznie bardziej sexy.
Więcej możesz przeczytać w 9/2019 (48) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.