Pułapki networkingu

Igor Zalewski
Igor Zalewski / fot. mat. pras.
Od czasu do czasu rzucam okiem na porady rozmaitych guru biznesu. Większość sugestii odrzucam od razu, bowiem nie uśmiecha mi się wstawanie o 5 rano, żeby rzucić się w wir pracy, gdy inni jeszcze słodko śpią. Na szczęście w obronie mego lenistwa stają nie byle jakie autorytety.

Śp. Władysław Bartoszewski, gdy zapraszano go do radiowego poranka, odmawiał, zauważając, że o tej porze nie musiał wstawać nawet w Auschwitz. Z kolei Andrzej Olechowski, kiedy złożono mu podobna propozycję, zauważył że gdyby chciał się budzić o tak wczesnej porze to zostałby mleczarzem.

No cóż, wczesne wstawanie i produktywne zaczynanie dnia zdecydowanie odpadło. Ale na szczęście pośród innych złotych rad zauważyłem taką, która znacznie bardziej pasowała do mojej osobowości. Otóż wielu mądrych bogaczy zaleca, żeby korzystać z wszelkich zaproszeń i chodzić wszędzie, gdzie można: na każdą konferencję, raut, uroczystość czy kongres. Nie tylko można się tam najeść, ale przede wszystkim spotkać ludzi, którzy – może nie teraz, nie w tej chwili – ale kiedyś okażą się wartościowym kontaktem. A może i od razu będą bezcenną znajomością.

Uznałem, że rada ma sens (im jestem starszy, tym bardziej rozumiem dość oczywistą prawdę, że świat opiera się na znajomościach), a że akurat ostatnio zdziwaczałem i pogrążyłem się w nieco depresyjnym izolacjonizmie, postanowiłem rzucić się w wir życia biznesowo-towarzyskiego. Czy też, jak to się teraz ładnie mówi, przystąpiłem do budowania sieci kontaktów.

Nie ukrywam, szło mi całkiem dobrze. Wykrzesałem w sobie resztki wyłysiałego już uroku osobistego i ruszyłem w tłum. Na kilku konferencjach i jubileuszach zużyłem zapas błyskotliwości z paru lat, ale dowcipne gry słowne, celne pointy i riposty spowodowały, że znacznie poszerzyłem grono znajomych z różnych branż, profesji i dziedzin. To był networking, że ho, ho!

Tym bardziej udany, że nowi znajomi – było ich chyba z tuzin – zapragnęli szybko pogłębiać świeżo zadzierzgnięte relacje. Nie mogłem uwierzyć, że znowu, jak za dawnych czasów jestem tak atrakcyjny towarzysko, ale z radością odbyłem istny slalom między kolejnymi kawami, lunchami, kolacjami, a nawet – a co! – wódkami. Owszem, pewną niedogodnością było to, że jakoś tak nazbyt często i chętnie chwytałem za portfel, żeby regulować wszystkie rachunki. Ale bez inwestycji nie ma przecież zysków.

Po kilku miesiącach intensywnego networkingu i pogłębiania relacji zauważyłem jednak pewną przykrą rzecz. Jak bardzo bym się nie próbował entuzjazmować, nowi znajomi, z którym wypiłem już hektolitry kaw i innych płynów, okazywali się – przy bliższym poznaniu – koszmarnymi nudziarzami, z którymi konwersacja była przerażająco nudna, a wspólne łojenie alkoholu zakrawało wręcz na jakąś autotorturę, o co szczególną pretensję miała do mnie moja wątroba. Która owszem, gotowa jest na pewne poświęcenia, ale wtedy, gdy widzi w tym głębszy sens, albo przynajmniej frajdę. Tutaj nie było ani jednego, ani drugiego.

Bo...

Artykuł dostępny tylko dla prenumeratorów

Masz już prenumeratę? Zaloguj się

Kup prenumeratę cyfrową, aby mieć dostęp
do wszystkich tekstów MyCompanyPolska.pl

Wykup dostęp

Co otrzymasz w ramach prenumeraty cyfrowej?

  • Nielimitowany dostęp do wszystkich treści serwisu MyCompanyPolska.pl
  •   Dostęp do treści miesięcznika My Company Polska
  •   Dostęp do cyfrowych wydań miesięcznika w aplikacji mobilnej (iOs, Android)
  •   Dostęp do archiwalnych treści My Company Polska

Dowiedz się więcej o subskrybcji

Więcej możesz przeczytać w 2/2025 (113) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ