Głupiejąc od świateł
z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2025 (123)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Przyroda zacna, ale dom też. Nowiutki, z antresolą, na której umieszczono sypialnię. Z wielkim oknem na całej wysokości budynku. Świetnie wyposażony, pełen kuchennych sprzętów z hulającym Internetem. Za to bez telewizora. Nic tylko cieszyć się jesienią i świętym spokojem.
Ale… No bo zawsze jest jakieś ale. Malutkie ale, ale jednak ale. Otóż nasz nowoczesny, a zarazem przytulny dom miał jakaś niewyobrażalną liczbę opcji oświetlenia. Poza sklepem z lampami nie widziałem tylu świateł, różnych świateł, zgromadzonych na tak małej przestrzeni. Są takie mapy pokazujące, że w małym Bangladeszu mieszka więcej ludzi niż w gigantycznej Rosji. I ten dom był takim Bangladeszem dla żarówek. Bardzo różnych żarówek – dodajmy. Wyglądało to jakby całość projektował jakiś Michał Anioł lampownictwa, który chciał stworzyć luminalną Kaplicę Sykstyńską. Lampy zwisające, lampy podwieszane, lampy stojące, lampy w grupach, lampy single, ale i duety, lampy ze światłem punktowym, lampy z ciepłym światłem, lampy z zimnym. Gdzie nie spojrzeć – jakaś lampa. Czaiły się w każdym zakątku.
Ktoś powie, że się czepiam i będzie miał rację. Bo co to niby za problem? No faktycznie żaden. Ale że już starawy jestem, a w dodatku nigdy nie byłem szczególnie bystry, miałem pewien problem, żeby się w tych lampach połapać.
Znacie to, jak wchodzicie do pokoju hotelowego i w ciągu pierwszego dnia rozgryzacie system oświetlenia w nowym lokum? Aha, ten pstryczek jest do tego, a tym przy łóżku można zgasić także światło w przedpokoju. Już wiem. A nie, zaraz, jednak ten wyłącznik jest do czego innego. No i gdzie włącznik do lampy na balkonie? Musi chwila minąć zanim to wszystko ogarniemy i się zadomowimy.
W tym domku było podobnie tylko razy 100. Opcji oświetlenia było bez liku. Bez przesady – szło to w setki. Każda z lamp miała swój włącznik. Do tego dochodziło jeszcze kilka opcji oświetlenia zewnętrznego, które też oczywiście było sterowane z wewnątrz, co oznaczało kilka dodatkowych pstryczków. Było ich w sumie – jak Boga kocham – ze 30 w całym domostwie. I ogarnij to człowieku w trakcie dwudniowego pobytu!
Ja się ciągle myliłem. Jak chciałem drobnej lampki do czytania, to uruchamiałem całą orkiestrę nad stołem. Jak próbowałem stworzyć nastrój, to waliłem reflektorami w twarz mojej żonie. Jak planowałem oświetlić schody, to włączałem jakieś przeciwlotnicze ustrojstwo na zewnątrz, które miało nas chyba uchronić przed nalotami Latających Fortec.
Zdarzało się mi czytać o tym, że nadmiar może być zaskakująco uwierający. Podobno wybieranie lodów w lodziarni oferującej kilkadziesiąt smaków to udręka. Niepotrzebnie nas angażuje, a wybór staje się tak skomplikowany, że przyjemność przestaje być przyjemnością. W tym domku było trochę podobnie. Oczywiście oświetleniowa łamigłówka nie była żadną udręką, ale bez wątpienia komplikowała nieco coś, co mogło być bardzo proste.
Ale rzecz jasna jedziemy tam jeszcze raz. A przy trzecim pobycie już powinienem zapanować nad światłem. Co brzmi nieco bluźnierczo.
Więcej możesz przeczytać w 12/2025 (123) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.