Reklama

Nie bójcie się

Rafał Modrzewski
Rafał Modrzewski / Fot. materiały prasowe
Chciałbym pokazywać osobom podobnym do mnie sprzed 10 lat, że można wystartować ze spółką kosmiczną w Polsce z pomysłem i celem, że tworzy się produkt równie dobry – a często lepszy – niż na zagranicznych rynkach – mówi Rafał Modrzewski, CEO i współzałożyciel ICEYE.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2025 (123)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Reklama

Kiedy patrzysz na branżę kosmiczną w Polsce, to co widzisz?

Branża kosmiczna w naszym kraju ma bardzo specyficzną historię, jednak wydaje mi się, że mniej więcej od dwóch lat space’u w Polsce jest całkiem dużo, zwłaszcza jak na kraj z niewielkim rynkiem wewnętrznym. Jeśli porównasz lokalny rynek kosmiczny w Polsce i np. w Hiszpanii, to sama składka do ESA jest dziesięciokrotnie większa, o mierzeniu się z takimi krajami jak Francja czy Niemcy już nie wspominając. Świetnie, że mamy ogromne ambicje, niestety jednak sektor space wciąż działa w naszym kraju dosyć chaotycznie, jest słabo zorganizowany, skupia się na konkurowaniu o rynek wewnętrzny zamiast współpracy w celu podbicia rynków zewnętrznych.

Zbyt dużo czasu poświęcamy na walkę o małe kontrakty wewnątrz kraju?

Tak, wciąż brakuje przekonania, że opłaca się tworzyć produkt konkurencyjny globalnie, a nie tylko lokalnie. Polskie firmy kosmiczne twierdzą, że jest inaczej, lecz spotkania branżowe pokazują co innego – zamiast jednomyślności widać raczej napięte relacje.

Zatem Polska stoi przed epokową szansą stania się lokalnym liderem, tymczasem krajowe spółki niepotrzebnie skupiają się na wewnętrznej rywalizacji?

Uważam, że myślenie w stylu „Polska może stać się lokalnym liderem sektora kosmicznego” z założenia nie jest do końca właściwe. Fascynuje mnie, że gdy w Polsce rozmawia się o biznesie – nie tylko kosmicznym – ludzie z jakichś przyczyn rzadko wymieniają nazwy firm, lecz powtarzają nazwy krajów. Mówi się: „Amerykanie to i tamto, Francuzi to i tamto, Niemcy to i tamto”. Nie słyszy się: „Airbus zrobił to”, „Mitsubishi zrobiło tamto”. To sprawia wrażenie, jakby działania największych firm były tylko narzędziem realizacji agend rządowych poszczególnych państw – a przecież tak nie jest.

Powinniśmy przestać się upierać, że Polska może zostać liderem?

Powinniśmy zadać sobie pytanie: „Czy możliwe jest, żeby w Polsce powstały firmy skutecznie konkurujące na rynkach międzynarodowych?”. Moim zdaniem odpowiedź brzmi „tak”, ponieważ zaszły epokowe zmiany dotyczące tego, jak buduje się kosmiczny biznes i jak się w nim sprzedaje. Obecnie rozwinięcie spółki kosmicznej jest znacznie łatwiejsze niż jeszcze 10 lat temu.

Pod jakim kątem łatwiejsze?

Do skutecznej konkurencji potrzeba dziś mniej środków, a państwa są też mniej skłonne do nacjonalizowania przemysłu kosmicznego. ICEYE sprzedał satelitę do Japonii, ale nie jesteśmy firmą japońską. Uważam, że młode, ambitne projekty mają teraz realną szansę dogonić międzynarodowych liderów w wybranych obszarach – jeśli jednak nie zaczną przyspieszać już dziś, taka okazja może się długo nie powtórzyć. „Produkt” jest tu słowem kluczem; w Polsce z myśleniem produktowym bywa niestety różnie – sytuacja oczywiście się zmienia, ale firmy wciąż częściej wolą „realizować zamówienia”, niż „mieć plan”.

Polski space potrzebuje mentalnej zmiany?

Trochę tak. Pamiętajmy jednak, że nie będzie to możliwe bez ściślejszej koordynacji z rządem – rywalizacja międzynarodowa jest łatwiejsza, gdy stoi za nią wsparcie państwa. W sektorze kosmicznym kluczowe są wiedza na temat strategicznych kierunków obieranych przez instytucje państwowe oraz ścisła współpraca z nimi. To oznacza, że w pewnym momencie rząd – poprzez zawierane kontrakty – wskaże obszary sektora kosmicznego, które chce wspierać w pierwszej kolejności. To istotne, bo nasze firmy nie staną się liderami we wszystkich technologiach kosmicznych – część przedsięwzięć jest po prostu zbyt kosztowna.

Na jakie obszary powinniśmy stawiać?

Zdecydowana większość polskich firm to projekty związane z obserwacją Ziemi – tu zresztą są już widoczne zalążki międzynarodowych kontraktów. Oczywiście nikt nie powinien rynkiem sterować odgórnie, natomiast w pewnym momencie ktoś będzie musiał na niego zerknąć i stwierdzić: „Oho, ta część naturalnie się rozwinęła, warto się do tego przyłożyć”. W Niemczech największe obecnie startupy new space’owe to startupy rakietowe, w naszym kraju – związane właśnie z obserwacją Ziemi.

Jak obecnie oceniasz działania rządowe? Polscy politycy lubią się ogrzewać spotkaniami z tobą, ale czy za tym idą jakieś konkretne decyzje?

Wsparcie rządu wciąż jest na wczesnym etapie. Cieszę się, że politycy zaczęli dostrzegać, że kosmos jest biznesem, na którym też można robić pieniądze. To branża ekonomii przyszłości. Jednak w kontekście świadomości społecznej nadal musimy działać edukacyjnie, ponieważ ludzie często nie wiedzą, dlaczego rozwój sektora kosmicznego jest tak ważny dla ich codziennego życia – to też ogromna rola spółek space, by prowadziły właściwe działania uświadamiające. My zrobiliśmy coś takiego – w związku z wyniesieniem pierwszego satelity dla polskiego wojska otworzyliśmy wystawę edukacyjną w Muzeum Wojska Polskiego. Jest spory apetyt na wiedzę o kosmosie i o branży.

Jak wspomniałem wcześniej, w niektórych obszarach sektora kosmicznego właśnie formują się grupy liderów, więc to najlepszy moment, by włączyć się do wyścigu – jeśli polskie spółki go prześpią, za kilka lat niektórych barier praktycznie nie da się już przełamać. Wracamy do wątku przełomu w budowaniu i sprzedawaniu w tej branży. Firmy takie jak Airbus są dziś znacznie bardziej narażone na to, by zostać wyprzedzone. Spójrz na segment rakietowy – w ostatnim dziesięcioleciu United Launch Alliance miał w USA pozycję de facto monopolisty. Potem pojawił się Elon Musk – uznał, że da się robić to szybciej, i to zrealizował. W wielu innych obszarach jest podobnie, swoje osiągnięcia ma też ICEYE – w tym roku nikt nie sprzedał tylu radarów SAR, co my, a wcześniej monopolistą był ktoś inny. Najwięksi gracze są w panice.

Jaką rolę widzisz dla siebie i dla ICEYE w rozwoju sektora kosmicznego w Polsce?

ICEYE powstał w dość wyjątkowy – jak na polskie warunki – sposób. Od początku pozyskaliśmy zróżnicowany, międzynarodowy kapitał i uniknęliśmy typowych lokalnych schematów myślenia, dzięki czemu możemy wskazać konkretną ścieżkę rozwoju. Tak się składa, że działamy w segmencie obserwacji Ziemi – podobnie jak zdecydowana większość krajowych spółek. Moglibyśmy zbudować spójny, współpracujący ekosystem w tym obszarze.

Pod twoją wodzą?

Niekoniecznie, nie upieram się, że ICEYE musiałby być liderem takiego ekosystemu. Najpierw powinniśmy podjąć decyzję, że chcemy razem działać, wciągnąć w nasze plany rząd i ruszyć.

Natomiast jaką rolę widzę dla siebie? Chciałbym pokazywać osobom podobnym do mnie sprzed 10 lat, że można wystartować ze spółką kosmiczną w Polsce z pomysłem i celem, że tworzy się produkt równie dobry – a często lepszy – niż na zagranicznych rynkach. Naprawdę wierzę w to, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby grupa studentów z Polski budowała produkt technologicznie konkurencyjny na arenie międzynarodowej.

Czyli twoje przesłanie dla młodych founderów jest takie, że nie należy się bać.

Nie bójcie się, próbujcie – nawet jeśli się nie uda, porażki także są istotnym doświadczeniem. Jeśli już startujecie, to na serio, bez półśrodków, bez kompleksów.

A co tobie się szczególnie przydało na początku drogi?

Wyjście poza wąskie, krajowe grono. Każdy kraj, każdy rynek posiada jakieś ograniczenie, ma własną kulturę biznesu. Moje doświadczenie jest takie, że najlepsze rzeczy powstają wtedy, kiedy jest różnorodnie. ICEYE ma inwestorów z różnych rynków, w tym z Polski, i każdy z nich na spotkaniach rady nadzorczej wskazuje inny, ciekawy kierunek rozwoju. Gdybym dzisiaj otwierał firmę w Polsce, bezsprzecznie szukałbym kapitału i tutaj, i za granicą.

My Company Polska wydanie 12/2025 (123)

Więcej możesz przeczytać w 12/2025 (123) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

Reklama

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Reklama
Reklama