Kompleks polski

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe
Na czym polegała współpraca w ramach działającej w zamierzchłych komunistycznych czasach Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, czyli RWPG? To było finezyjne połączenie: polskiej pracowitości, mongolskiej myśli technicznej, rumuńskiego porządku, albańskiej uczciwości, czeskiej odwagi, niemieckiego poczucia humoru, węgierskiego języka oraz słynnej radzieckiej abstynencji!
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2021 (72)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Niepoprawny politycznie stary dowcip jest oczywiście oparty na powszechnych stereotypach. Z kolei w anegdocie z lat 70. ówczesny prezydent Francji Valéry Giscard d’Estaing odwiedza stocznię gdańską i zadaje proste pytanie: „Ile osób tutaj pracuje?”.  I otrzymuje dość precyzyjną odpowiedź: „Mniej więcej połowa”. Niestety według wskazań Eurostatu w ubiegłym roku przeciętny Polak wykazywał produktywność zaledwie na poziomie 66 proc. średniej europejskiej. Cóż, nasza przygoda z demokracją i wolnym rynkiem, to nie tylko „podciąganie” w takich statystykach, ale także walka ze stygmatyzującymi wyobrażeniami. Spór nie dotyczy tego, czy to robić, ale w jaki sposób?

W rankingu Country Index najsilniejszych marek-krajów, opracowanym przez firmę Future Brand, Polska w 2020 r., niestety, spadła aż o 11 pozycji i obecnie zajmuje dopiero 55. miejsce na świecie. W Europie w zeszłym roku w tym zestawieniu bardziej straciły tylko Węgry i Rumunia. Podstawą do sporządzenia tego zestawienia było 20 różnych kategorii makroekonomicznych oraz badania sondażowe. Przeprowadzono je wśród 75 tys. respondentów z całego świata. Ankietowani odpowiadali na pytania, czy widzieliby dany kraj dla siebie jako miejsce do zamieszkania, prowadzenia biznesu lub wakacji. Wyszło, że niekoniecznie Polska im się dobrze kojarzy. 

To zestawienie zbiega się z drugą już edycją „Czarnej księgi barier na rynku wewnętrznym” przygotowaną przez Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii. Upraszczając, chodzi tutaj o przeszkody, jakie przedsiębiorcy napotykają przy prowadzeniu interesów w UE. Najgorzej jest podobno we Francji, która utrudnia życie obcemu biznesowi. Są to drobiazgowe kontrole, wysokie kary i wyśrubowane wymagania administracyjne. Ale właśnie – uwaga! – problem w tym, że poszczególne państwa członkowskie UE rzeczywiście wprowadzają rozwiązania prowadzące do ograniczania europejskiej konkurencji. Oczywiście dotyka to także nas – Polaków. I nie chodzi tutaj o zwalczanie tylko polskiej, ale każdej konkurencji. Przekazy medialne dotyczące „Czarnej księgi” i budowana narracja wskazuje jednak na coś zupełnie innego. Chodzi o „kłody rzucane pod nogi polskich firm”. 

Czy należy z nimi walczyć? Oczywiście, bo zakłócają wolny rynek, który ze swobodnym przepływem osób i kapitału, jest fundamentem Unii Europejskiej. My Polacy – jako członkowie Unii Europejskiej – powinniśmy się przeciwstawiać takim działaniom, bo godzą w święte zasady, które przyjęliśmy, przystępując do „europejskiej rodziny dobrobytu”, a nie dlatego, że dyskryminują polskich przewoźników, sadowników, piekarzy i murarzy! To zasadnicza różnica. Tymczasem znowu przypomina się słynny okrzyk niedoszłego premiera z Krakowa, któremu w samolocie pognieciono kapelusz borsalino – „Niemcy mnie biją!”. No, w tym wypadku to raczej Francuzi, bo to oni najbardziej zwalczają u siebie dumping socjalny. Więc jesteśmy znowu ofiarą, a nie partnerem do ustalania reguł wspólnej gry. To wizerunkowa klapa. A przecież bohater „Spisu cudzołożnic” Jerzego Pilcha, stojąc w Krakowie w kolejce do punktu skupu butelek powtarzał sobie w duchu „Należę do kręgu cywilizacji europejskiej. Należę do... ”.   

Na nieco podobnym fałszywym założeniu funkcjonują akcje typu „Teraz Polska” czy „Dobre bo polskie”, które promują rodzime produkty tylko dlatego, że są polskie (ciekawe jak byłaby u nas postrzegana kampania „Dobre bo rumuńskie” – np. samochód Dacia). I znów – czy mamy je kupować tylko dlatego, że zostały wyprodukowane nad Wisłą czy dlatego, że są naprawdę dobre? Oczywiście znajdzie się grupka turbopatriotów, którzy powiedzą, że nasze kwaśne jabłka zawsze są słodkie, bo mają przecież fajną biało-czerwoną naklejkę. 

Na podobny, dosłownie, brak smaku nie można liczyć jednak za granicą. Tam nasi producenci powinni się chwalić naprawdę dobrymi produktami i wyłącznie dlatego, że one na to zasługują. Jak ktoś w Paryżu albo Berlinie zje sobie smaczne słodkie, jabłko, to – zwłaszcza przy dzisiejszej modzie sprawdzania miejsca pochodzenia produktów – jest spora szansa, że ustali, że wyrosło ono na jabłoni w sadzie gdzieś pod Grójcem. A to jest w Polsce, czyli także w Europie.  

My Company Polska wydanie 9/2021 (72)

Więcej możesz przeczytać w 9/2021 (72) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ