Słuchawkowicze

Igor Zalewski
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.
Ostatnio denerwuje mnie coraz mniej rzeczy. Może to kwestia wieku i większej wyrozumiałości dla ludzkich słabości. Może efekt porzucenia przeze mnie mediów społecznościowych. Ale może – i raczej to bym obstawiał – jako społeczeństwo bardzo szybko się doskonalimy i coraz trudniej znaleźć coś, do czego można się przyczepić.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2024 (102)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Dla felietonisty to nie za dobrze. Szwajcaria to oczywiście fajny kraj, ale nad czym tam się wyzłośliwiać?

Niedawno ze znajomymi zrobiliśmy taki przegląd rzeczy irytujących. Nie było łatwo. Wybrałem stawanie po lewej stronie schodów ruchomych w metrze, co hamuje tych, którzy się spieszą. Zostałem zgromiony, że zmyślam. Próbowałem się wykłócać, że wcale nie, że ciągle ktoś blokuje mi przejście jak zbiegam na peron w pościgu za pociągiem, ale uznali, że widać jakoś przyciągam takie przypadki, bo im nikt nic nie blokuje.

Ktoś inny żalił się, że ludzie nie przechodzą już nawet na czerwonym świetle, kiedy po horyzont nie ma żadnych samochodów. – Ja wtedy przechodzę, a inni patrzą na mnie z potępieniem – oburzał się mój znajomy. Faktycznie, pod tym względem staliśmy się zdyscyplinowani w sposób wręcz germański. Mam niedaleko domu zajezdnię tramwajową, a przy niej przejście dla pieszych. O świcie wyjeżdżają stamtąd tramwaje, a potem absolutnie nic tam nie jeździ. Ale wszyscy zawsze karnie czekają na światłach. Z wyjątkiem mnie. I rzeczywiście – przechodnie łypią na mnie spode łba.

Wspólnymi siłami znaleźliśmy jeszcze jedno okropne zjawisko. Polacy piją w samolotach. Zawsze znajdzie się jakaś grupa wesołków, którzy walą po kryjomu wódę ze sklepu bezcłowego albo zamawiają u stewardesy drinka za drinkiem. A potem tubalnie rechoczą i w ramach demonstrowania, jak to świetnie się bawią, soczyście przeklinają. Takie grupy rekonstrukcyjne lat 90. rzeczywiście się zdarzają. Jednak są to dwie, góra trzy osoby na 180 pasażerów. To jednak margines. Hałaśliwy, ale margines.

Zawziąłem się i samotnie szukałem czegoś wkurzającego. Obserwowałem, dumałem, śledziłem. I wreszcie znalazłem. Ludzi w słuchawkach.

To taka nowa grupa społeczna. Głównie nastolatki, ale nie tylko. Przy czym nie chodzi mi po prostu o osoby słuchające muzyki czy podcastów za pomocą słuchawek. Bezprzewodowe słuchawki to świetny wynalazek. Może nie tak przełomowy, jak spłuczka klozetowa. Jednak obcowanie z „Wyspą skarbów” w interpretacji Jana Peszka z zatłoczonym autobusie bez dyndających przewodów, które oplątują innych ludzi, to jest ten element nowoczesności, który mi się podoba.

To co mi się nie podoba? To, że słuchawkowicze nie zdejmują słuchawek w momencie akcji interpersonalnych. Nieustanie doświadczam tego podczas spacerów z psem, kiedy spotykam innego spacerowicza z psem. Odgrywamy wtedy następującą, wciąż powtarzaną scenkę:

Nasze psy: obwąchują się

Ja: Dzień dobry!

On/ona: milczenie

Ja: Jaki miły pies. Jak się wabi?

On/ona: milczenie

Nasze psy: bawią się

Ja: Jak się fajnie bawią!

On/ona: milczenie

Nasze psy: rozchodzą się

Ja: Dziękujemy za miłe spotkanie. Do następnego razu.

On/ona: milczenia

Ja: To spadaj ćwoku!!!

On/ona: milczenie

Cóż, ostatni fragment to tylko moje marzenie. Ale może kiedyś je zrealizuję.C

My Company Polska wydanie 3/2024 (102)

Więcej możesz przeczytać w 3/2024 (102) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ