Coach za pół godziny bierze nawet kilkadziesiąt tysięcy. Co daje w zamian?

Dr Ewa Jarczewska-Gerc
Dr Ewa Jarczewska-Gerc, fot. materiały prasowe
Za półgodzinny power speech mogą wziąć kilkadziesiąt tysięcy. Co dają w zamian? Pytamy dr Ewę Jarczewską-Gerc, psycholożkę społeczną i trenerkę biznesu.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2023 (90)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Czy jest sens zatrudniać mówców motywacyjnych dla swoich pracowników?

Głównie wizerunkowo-marketingowy, ponieważ to tworzy wrażenie troski o pracowników i dania im narzędzi, dzięki którym osiągną sukces.

Bardziej chodzi o wizerunek wewnętrzny czy zewnętrzny?

O jeden i o drugi. Mówcy motywacyjni to osoby bardzo charyzmatyczne, pełne energii, budzące zainteresowanie innych, absolutnie przekonane o prawdziwości swoich słów, potrafiące przekonać widzów, że sami stosują to, co radzą innym. To często znane osoby, czasem celebryci, którzy napisali książkę o tym, jak być szczęśliwym, zdrowym, pięknym i osiągać swoje cele. Firma więc pewnie pochwali się spotkaniem z nimi na LinkedInie czy w innych serwisach społecznościowych. Ktoś, kto akurat lubi tę osobę i przeczyta tę informację, pomyśli: „Fajnie, że pracodawca daje możliwość uczyć się od takiego człowieka”. Pracownicy też mogą być zadowoleni z takiego spotkania. Natomiast jest ryzyko, że jeśli mówcą będzie ktoś, kto jest znany tylko z tego, że jest znany i ludzie z branży już wiedzą, że zatrudnia się go wyłącznie z powodu nazwiska, bo merytorycznie nic nie wnosi, a jedynie powtarza frazesy typu: „Nie poddawaj się” czy „Uwierz w siebie”, to wizerunek firmy może na tym ucierpieć. Co innego, jeśli ktoś naprawdę coś osiągnął, obiektywnie doświadczył czegoś trudnego, co wymagało od niego rezyliencji i nie tylko sobie z tym poradził, ale nawet rozkwitnął. Dzięki niemu pracownicy rzeczywiście mogą przez krótki czas poczuć się zmotywowani, dlatego, że jednym ze źródeł naszego poczucia skuteczności są doświadczenia zastępcze. Chociaż oczywiście najbardziej to poczucie buduje własne działanie.

Czym są doświadczenia zastępcze?

Jeśli ktoś opowiada o swoich osiągnięciach i w jakiś sposób jest podobny do nas – bo to jest warunek – to buduje też nasze poczucie skuteczności. Myślimy: „Skoro on może, to ja też”. Natomiast jeśli on bardzo się od nas różni, a pewnie właśnie z taką sytuacją mamy zazwyczaj do czynienia, słuchając mówców motywacyjnych, to możemy się zdemotywować. Stwierdzić: „Ona to zrobiła, ale ja nie mogę, bo jestem inna – nie mam tyle pieniędzy, nie mam tej urody, tego wzrostu…”. Mówca motywacyjny daje wprawdzie energię do działania, ale ona jest krótkotrwała. Myślimy: „Wspaniale! Jak tylko wyjdę stąd, zmienię swoje życie! Od jutra będę robić inaczej!”, „Ma rację. Po prostu muszę zmienić sposób myślenia o sobie”. Ale ten entuzjazm wystarcza na krótko. Kiedyś siedziałam w przedziale w pociągu z ludźmi, którzy wracali z wystąpienia znanego mówcy motywacyjnego Anthony’ego Robbinsa – jego wystąpienia kosztują grube tysiące – i opowiadali m.in. o tym, jak szedł po sali i pytał kobiety: „Która z was czuje się sexy?”. Żadna nie podniosła ręki. Podszedł więc do jednej z nich i zapytał: „A ty czujesz się sexy?”. Zaprzeczyła, a on zawołał: „A jesteś! Jesteś sexy! Podnieś rękę!”. Zawstydzona kobieta podniosła, ale przecież wiadomo, że w ten sposób nie buduje się poczucia własnej atrakcyjności.

Widziałam fragment jego show na YouTubie. Zaniepokoił mnie, bo Robbins rozmawiał z mężczyzną siedzącym na widowni, który zgłosił się jako osoba w głębokiej depresji. Robbins najpierw kazał mu wyobrazić sobie, że jego depresja pogłębia się z 9/10 na 9,5/10. Pytał go o czym myśli, zwrócił uwagę, jak się skurczył. Potem kazał mu przypomnieć sobie chwilę, kiedy przeżywał najwspanialszy orgazm, co wtedy czuł i mówił. Robbins zauważył, jak to wspomnienie zmieniło jego postawę i sposób mówienia. Ostatecznie po kilku minutach rozmowy obaj zgodzili się z tym, że widz nie jest już w depresji.

Ciężko mi przyjąć, że ktokolwiek wierzy w to, że ta metoda może działać, ale być może są ludzie, którzy tak pomyślą albo nawet stwierdzą, że są beznadziejni, skoro im dzięki takiemu ćwiczeniu nie udaje się wyjść z depresji. Wiem oczywiście na czym Robbins się oparł – chodzi o hipotezę emocjonalnego sprzężenia zwrotnego, która zakłada, że jeśli sztucznie wprowadzimy się w stan pozytywny lub negatywny, to poczujemy emocje, które mu towarzyszą. To rzeczywiście działa i może pomóc, ale tylko w sytuacji, kiedy ktoś jest ogólnie w dobrej formie, a ma po prostu gorszy dzień czy trudniejszy moment. Wtedy może poprawić sobie nastrój – oglądając komedię czy czytając dowcipy – sztucznie wprawiając się w radosny stan. Natomiast taka metoda nic nie da komuś, kto choruje na kliniczną depresję. Przekonywanie tej osoby, że w tak prosty sposób może uzdrowić swoje życie, jest po prostu niebezpieczne.

Coach może zaszkodzić

Jakie jeszcze rady mówców motywacyjnych uważa pani za szczególnie szkodliwe?

Przekonywanie ludzi, że zmiana i osiągnięcie celu są łatwe, wystarczy tylko uwierzyć w siebie. Często towarzyszy temu rada, by skupić się na wyniku np. komuś, kto chce dostać awans, poleca się wyobrażać sobie, że już awansował, siedzi w nowym gabinecie, ma mnóstwo pieniędzy i czuje radość z tego powodu. Ta metoda nie przybliża nas jednak do celu. Obalono ją naukowo. Osoby, które ją promują, są nieprofesjonalne, de facto brakuje im wiedzy na temat procesów motywacyjnych, emocjonalnych i poznawczych. Nie wiedzą albo nie mówią o tym słuchaczom, że proces stawiania sobie celu i proces dążenia do celu to procesy, którymi rządzą dwa zupełnie różne mechanizmy psychologiczne. Ten pierwszy jest zdominowany przez pozytywne, a drugi przez negatywne emocje. Gdyby tak nie było, nie mielibyśmy problemu z realizacją celów. Lubię to porównywać do remontu. Chcemy żyć w pięknych odnowionych mieszkaniach, mieć gładkie czyściutkie ściany, ładne meble, estetyczne otoczenie. Ale żeby się tym cieszyć, musimy najpierw zdrapać starą farbę, wymienić instalację, zrobić dziury w ścianach. Przez pewien czas żyć w tym nieatrakcyjnym otoczeniu, współpracować z ekipą remontową, wykonać jakiś wysiłek fizyczny.

Mówcy motywacyjni milczą na temat remontu?

Tak, oni mówią o tym, jak cudownie będziesz się czuć w nowym pomieszczeniu. A jeśli chcą być skuteczni, powinni przeprowadzić nas przez remont. Paradoksalnie spotkanie z mówcami motywacyjnymi może sprawić, że tydzień później pracownicy będą jeszcze mniej zmotywowani niż wcześniej. Odkryją, że rady, które usłyszeli, nie działają. Będą rozczarowani, także sobą, bo uznają, że są zbyt słabi, aby zrozumieć i wcielić w życie sekrety usłyszane od mówcy.

Co jeszcze panią drażni w mowach motywacyjnych?

Na równi z radą „Uwierz w siebie, a osiągniesz sukces” śmieszy mnie hasło „Buduj pozytywną samoocenę”. Uważam, że lepiej koncentrować się na tym, by budować samoskuteczność. Samoocena jest dla mnie tekturową konstrukcją. Samoskuteczność – betonową. Oczywiście też można ją skruszyć, ale to trudniejsze. Jeśli ktoś przez ostatnie lata stawiał sobie cele i ich nie osiągał – mówił: „Będę sprzątać”, a wciąż ma bałagan w domu, „Bedę biegać i przejdę na dietę”, a cały czas siedzi na kanapie i je pączki, to jak ma uwierzyć w siebie? Najpierw zróbmy coś, przekonajmy się o swojej skuteczności. Wtedy nie będziemy musieli się wysilać, by w siebie uwierzyć. Wiara w swoją sprawczość będzie konsekwencją naszego działania. Kolejne hasło, którego nie lubię to: „Pokochaj siebie”. Ludzie zwykle siebie kochają. Czasem aż za bardzo.

Jak to?

Mówiąc o „kochaniu siebie za bardzo” mam na myśli dawanie sobie przyzwolenia na różne rzeczy, które de facto pogarszają naszą sytuację. Jest taka fajna technika radzenia sobie ze stresem, która nazywa się stress bucket. Ona porównuje nasze możliwości radzenia sobie ze stresem do wiadra pełnego problemów. Mamy określoną pojemność. Wiadro ma kraniki na górze i na dole. Kiedy wlewamy do wiadra kolejne problemy, to żeby się nie przelało, musimy odkręcić kran i trochę ich wypuścić. Tyle że dolny pozwala wylać zawartość na zewnątrz, a do górnego jest podłączony wąż, który odprowadza wodę z powrotem do wiadra. Korzystanie z niego tylko na chwilę zmniejszy liczbę problemów w wiadrze. Ćwiczenie polega na zastanowieniu się, jakie nasze działania odkręcają górny kran, a jakie dolny. Na przykład konfrontowanie się z problemami, rozwiązywanie ich to odkręcanie dolnego kranu. Tak samo jak techniki relaksacyjne i medytacja, uprawianie sportu, pójście do lekarza czy rozmowa z bliską wspierającą osobą. Natomiast uciekanie w używki, zakupy czy gry komputerowe odkręca górny kran. Tak samo jak prokrastynacja, odwracanie uwagi od tego, co trudne i zajęcie się tym, co wprawia w lepszy nastrój.

Co zrobić, by być lepszym

Siedzę i jem pączki, wyobrażając sobie, jak to będzie cudowne, gdy już schudnę.

Właśnie tak. Miłość do siebie jest czasami rozumiana jako robienie czegoś, co jest przyjemne, co poprawia nasz stan w danym momencie, mimo że w przyszłości przyniesie negatywne konsekwencje. Kochając siebie za mocno, jesteśmy wobec siebie zbyt pobłażliwi. Mówimy: „Daję sobie do tego prawo”, „Przecież zasługuję na to, żeby poleżeć i odpocząć”, ale kiedy jutro wstanę, spadnie na mnie tyle problemów, że będzie jeszcze gorzej. Czasem więc w imię miłości do siebie sobie szkodzimy.

Nie zdarza się, żeby mówcy motywacyjni powiedzieli coś, co rzeczywiście może zmotywować pracowników? Może ci, którym udało się coś osiągnąć, mogą podać jakąś technikę, którą sami wykorzystywali?

To się zdarza, ale rzadko. Kiedy Marcin Dorociński dostał rolę w jednej z amerykańskich produkcji, napisał przepiękny post na swoim profilu w mediach społecznościowych, w którym podał jakąś ogromną liczbę castingów, które wcześniej przeszedł bez sukcesu. Myślę, że to dla młodych aktorów mogło być bardzo motywujące. Gdyby powiedział to jako mówca motywacyjny, pewnie odniosłoby podobny skutek.

To znaczy, że jeśli już chcemy zatrudnić mówcę najlepiej, żeby mógł podzielić się z pracownikami konkretną wiedzą?

Myślę, że tak.

Co więc lepiej zafundować pracownikom zamiast power speechu, by poczuli się bardziej zmotywowani?

Można rozważyć warsztaty, na których pracownicy będą nie tylko słuchać historii czy teorii, ale też dostaną jakieś zadania, będą mieli możliwość wykorzystania nowej wiedzy w praktyce. Chętnym można zaproponować dodatkowo pracę jeden na jeden z coachem czy doradcą. Wiem, że to kosztuje, ale przecież niektórzy mówcy motywacyjni biorą za półgodzinny power speach nawet 40–50 tys. zł.

Jak wybrać coacha? Wiele jest różnych certyfikatów i trudno się w nich połapać.

Na certyfikaty nie patrzyłabym. Znam takich, którzy mają całe ściany w certyfikatach i dyplomach, a wiedzę merytoryczną słabą. Ważniejsze są studia psychologiczne. Dają niezbędną wiedzę z psychologii poznawczej, psychologii emocji i motywacji.

Niektórzy kierują się referencjami. Zachłystują się logotypami znanych korporacji, które coach powklejał na swojej stronie, zapewniając, że z tymi firmami współpracował. Czasem okazuje się, że ta praca to był tylko godzinny wykład dla małego działu, jednego z wielu w danej korporacji, który nie zaowocował dalszą współpracą.

Dlatego dział HR musi dowiedzieć się dokładnie, jak konkretnie pracuje dany coach, co ma do zaoferowania. Ważne jest też to, jak odnosi się do drugiego człowieka. Byłaby pani zaskoczona, jak wielu z nich ma ego, które ledwo mieści się w pokoju. Zachowują się tak, jakby chcieli udowodnić, że wszyscy są od nich gorsi. Pracownicy nie będą się czuli dobrze w ich towarzystwie. Oczywiście coach musi być pewny siebie – swoich metod i wiedzy, jaką ma do przekazania –  ale powinien mieć też trochę pokory i dystansu do siebie. Najpierw jednak trzeba się dowiedzieć, czego pracownicy naprawdę potrzebują. Czasem słyszę skargi, że zamiast dostać to, na czym im naprawdę zależy, czyli np. mniej zebrań, bo ciągną nosem po ziemi, dostają celebrytę, który ma ich uczyć zarządzać czasem, chociaż nigdy nie był w ich sytuacji. Czasem już lepiej zaprosić komika – ludzie się przynajmniej trochę pośmieją, dostaną rozrywkę i będą lepiej nastawieni do pracy niż po spotkaniu z kimś, kto im pogrozi paluszkiem: „Oj chyba za mało wierzysz w siebie, za mało chcesz”.

My Company Polska wydanie 3/2023 (90)

Więcej możesz przeczytać w 3/2023 (90) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ