Czekając na czarne łabędzie, czyli szokujące prognozy na 2024 rok

AI przejmie kontrolę nad światem? Fot. Shutterstock
AI przejmie kontrolę nad światem? Fot. Shutterstock
Jaki czarny łabędź jest, każdy widzi, ale dopiero po jego pojawieniu się – to określenie odnosi się do zdarzeń, których nikt się nie spodziewa. Ostatnie miesiące przyniosły tyle zaskakujących momentów, że postanowiliśmy wskazać sześć sytuacji, które w 2024 r. na pewno się nie wydarzą. Chociaż kto wie?
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2024 (100)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

1. Sztuczna inteligencja przejmuje kontrolę nad światem

Straszyli, straszyli, ale zamiast puszczenia zwieraczy mamy zupełnie nową rzeczywistość! Twój wniosek o 800+ od początku do końca proceduje sztuczna inteligencja, najważniejsze decyzje w państwach podejmują algorytmy, a prezent na 50. urodziny wujka Andrzeja wybiera za ciebie komputer. Po drogach jeżdżą już tylko samochody autonomiczne, na listach przebojów królują szlagiery skomponowane przez AI, a jadąc do Paryża, ustalasz plan wycieczki w taki sposób, żeby zobaczyć nie tylko „Mona Lisę”, ale także obraz namalowany przez robota. No i najgorsze… Twoja sąsiadka już nie pracuje w urzędzie, interesantów od niedawna przyjmuje tam AR-2 DI-2.

Natalia Domagała, ekspertka od etyki sztucznej inteligencji:

W świecie zdominowanym przez AI najważniejszymi instytucjami byłyby koncerny technologiczne. Władza polityczna i wpływ społeczny znalazłyby się w rękach firm, które budują sztuczną inteligencję, jak również ich niedemokratycznie obsadzonych zarządów. Głowy państw rywalizowałyby ze sobą o sympatię CEO’s i prowadziły swoją politykę w taki sposób, by ich kraje były jak najbardziej atrakcyjne dla nowych technologicznych inwestycji. Dobro obywateli zeszłoby na dalszy plan, a ochrona ich danych nie byłaby już priorytetem legislatorów.

Niektórzy ludzie zapewne ucieszyliby się ze zwiększenia roli sztucznej inteligencji na rynku pracy, gdyż automatyzacja wyręczyłaby ich w wykonywaniu powtarzalnych, monotonnych zadań i pozwoliłaby poświęcić więcej czasu na bardziej rozwijające zajęcia. Wiele osób szkoliłoby się w kierunku zmiany zawodu, jednak poziom bezrobocia mógłby początkowo wzrosnąć w trakcie tej przemiany. Ludzkość stanęłaby przed trudną kwestią zrozumienia i zdefiniowania tego, co to znaczy być człowiekiem w świecie zdominowanym przez algorytmy.

2. „Leki na otyłość” - a w rzeczywistości na inne schorzenia (np. Ozempic) - sprawiają, że ludzie przestają ćwiczyć

Media od kilku miesięcy informują o robiącym furorę wśród celeberytów leku na cukrzycę, który daje spektakularne efekty w procesie odchudzania u zdrowych ludzi. O używaniu Ozempicu – gdyż o nim mowa – mówi się w kontekście Elona Muska, Jeremy’ego Clarksona czy Mindy Kaling. Popularność środka doprowadziła do tego, że leku zaczęło brakować nie tylko w aptekach, ale również na czarnym rynku. Choć dominują głosy, że najwyższa pora, by bić na alarm – ewentualne efekty uboczne to jedno, ale trwały niedobór leku może doprowadzić do gigantycznego kryzysu – to zaczynają się pojawiać eksperci usilnie przekonujący także o dobrych stronach boomu.

Łatwość zażywania pigułek sprawia jednak, że ludzie przestają ćwiczyć i chętniej jedzą fast foody. Już teraz wiadomo, że podaż GLP-1 (grupa leków, w skład których wchodzi Ozempic) nie zaspokoi popytu w 2024 r., co może spowodować dalszy wzrost wskaźników otyłości oraz związanych z nią problemów zdrowotnych. Szacuje się, że rynek leków GLP-1 osiągnie wartość 71 mld dol. w 2032 r., a oczekiwania dotyczące szybkiego wzrostu i rentowności już sprawiły, że Novo Nordisk (producent Ozempicu) stał się najbardziej wartościową europejską spółką notowaną na giełdzie. Niedawno dwa badania wykazały, że lek GLP-1 zmniejsza również ryzyko chorób serca i ogranicza postęp zaburzeń czynności nerek u osób z przewlekłą chorobą nerek.

Piotr Liguziński, PioLigOn:

Myślę, że producenci sprzętu sportowego i butów do biegania nie mają się czego obawiać, ale producenci jedzenia jak najbardziej. Amerykański Walmart, mając dostęp do realizowanych w ich sklepach recept, widzi, że zażywanie nowych leków na odchudzanie zmniejsza ilość kupowanego jedzenia i jego kaloryczność. Najwyższy czas, aby producenci słodyczy opracowali własny lek, który nie zmniejsza apetytu, a zwiększa spalanie kalorii! Tylko niech tym razem będzie to coś innego niż cyjanek (pozdrowienia dla patoinfluencerów) lub amfetamina…

Na razie pozostaje nam mieć nadzieję, że Novo Nordisk nadąży z produkcją Ozempicu, a depczący im po piętach Eli Lilly i ich najnowszy lek Tirzepatyd wprowadzi na rynek zdrową konkurencję. Największymi wygranymi w tej sytuacji są pacjenci z cukrzycą, bo to dla nich pierwotnie powstały te leki.

3. Na skutek coraz powszechniejszej aktywności patostreamerów dostęp do YouTube’a w Polsce zostaje zablokowany

Pandora Gate pokazała ludziom, jak wielkim ściekiem stał się internet – afera pedofilska zatacza coraz szersze kręgi, a działania gwiazd internetu zostały wzięte pod lupę nawet przez rządzących. Nareszcie!

Patostreamerzy nie są niestety zjawiskiem nowym – opinią publiczną od dawna wstrząsają historie karygodnych działań tych postaci. Przez szacunek dla samych siebie nie będziemy wskazywać nikogo z nazwiska ani przytaczać przykładów, natomiast bardzo się cieszymy, że ich ha tfu!rczość spotyka się z coraz większym ostracyzmem.

W naszym kraju popularność zyskują wszelkie inicjatywy skupione wokół patocelebrytów, czego jednym z najbardziej żenujących przykładów jest rozkwit wszelkich gal freakfightowych, które nie dość, że nie mają już niczego wspólnego z prawdziwymi sportami walki, to jeszcze promują wątpliwe persony. Nawet wcześniej zdeklarowani przeciwnicy patogal dają się ponieść tej niezdrowej fascynacji (halo, pani Marianno Schreiber, liczymy, że pójdzie pani po rozum do głowy i więcej walk nie będzie!), a kolejni celebryci robią z siebie pośmiewisko na cały kraj. Ciekawostka: przeczytanie poprzedniego zdania prawdopodobnie zajęło ci więcej czasu niż obejrzenie wszystkich walk (?) Sebastiana Fabijańskiego.

Olivia Drost, ekspertka od influencer marketingu:

Koniec YouTube’a byłby dla wielu osób równoznaczny z apokalipsą, ponieważ ziściłaby się przepowiednia Krzysztofa Stanowskiego, że Mateusz Borek wróci do komentowania Ligi Europy. Sam Stanowski, który uruchamia Kanał Zero, czyli kolejny kanał internetowy, mógłby mówić, że w tradycyjnej telewizji dostępny jest na paśmie 0 MHz. Inni youtuberzy, zarabiający głównie z AdSense’em, musieliby iść do zwykłej pracy - po pierwszej wypłacie zorientowaliby się, że ich zarobki to stawka miesięczna, a nie dzienna. To może jeszcze częściej próbowaliby zostać muzykami? Raczej nie, bo bez ładnych klipów już nic nie odwracałoby uwagi od tego, że ich twórczość jest asłuchalna.

Co dalej? Wardęga i kanały commentary dostałyby swoje rubryki i zaczęły pisać felietony. Akcje Ekipa Holding poszłyby jeszcze bardziej w dół niż wtedy, gdy Ekipa przestała istnieć. Ludzie zaczęliby grać w gry, zamiast oglądać, jak inni w nie grają. A wieczorem w telewizji zamiast „M jak miłość” oglądalibyśmy Abstrachujów. Prawdziwy kryzys nastąpiłby jednak dopiero za rok. Święta straciłyby sens bez vlogmasów Andziaks.

4. Europejski Bank Centralny wprowadza do obiegu cyfrowy pieniądz

CBDC jest skrótem opisującym cyfrową walutę banku centralnego – to nowe narzędzie polityki pieniężnej, mogące zmniejszyć wagę tracących na znaczeniu starych instrumentów, tj. gotówki. Według danych Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BIS) w kwietniu 2021 r. już ponad 60 banków centralnych pracowało nad projektami powszechnie dostępnego cyfrowego pieniądza. Za światowych liderów wprowadzania CBDC uznaje się m.in. Bahamy, gdzie ruszenie z cyfrowym pieniądzem pozwoliło włączyć się w obrót gospodarczy tysiącom ubogich obywateli, niekorzystających wcześniej z systemu bankowego, oraz Nigerię, która uruchomiła CBDC jako pierwszy afrykański kraj – władze państwa przewidują, że innowacyjne rozwiązanie może zwiększyć PKB Nigerii nawet o kilkadziesiąt miliardów dolarów w perspektywie najbliższych 10 lat.

Obserwatorzy rynków finansowych dokładnie przyglądają się działaniom Chin, które z racji autorytarnego modelu władzy mogą szybko wprowadzać nawet poważne reformy monetarne bez oglądania się na nastroje społeczne. Jeśli wierzyć natomiast unijnym oficjelom, UE od kilku lat pracuje nad CBDC, a w listopadzie 2023 r. Europa wkroczyła w kolejną fazę – nazwaną przygotowawczo-doświadczalną – której głównym celem będzie przygotowanie fundamentów dla cyfrowej waluty. Jak przekonują najważniejsi politycy na Starym Kontynencie, ostateczna decyzja o wprowadzeniu cyfrowego euro będzie mogła zostać podjęta dopiero po przyjęciu właściwych ram prawnych przez Radę oraz Parlament Unii Europejskiej.

Jakub Żurawiński, Bitfold:

Dawne wyścigi zbrojeń zostały zastąpione wyścigami w adaptacji technologii. EBC walczy o miano lidera w obszarze cyfrowych walut, co jest informacją o tyle znaczącą, że prace nad CBDC są przecież obecnie prowadzone - choć w różnym stadium zaawansowania - w 130 bankach centralnych. W mojej ocenie na proces wdrażania cyfrowego euro należy patrzeć szerzej, w kontekście planów cyfryzacji usług w całej Unii Europejskiej. Pamiętajmy, że zgodnie z założeniami KE do 2030 r. min. 80 proc. obywateli UE ma mieć możliwość korzystania z tożsamości cyfrowej na terenie wszystkich państw członkowskich. W tym kontekście jednym z najważniejszych wyzwań - zarówno dla instytucji publicznych, jak i uczestników rynku takich jak banki i instytucje finansowe - będzie zapewnienie bezpieczeństwa danych użytkowników oraz cyfrowych aktywów.

Ponadto kluczowe będą dwa procesy: walidacja oraz testy infrastruktury i produktów przed ich - choćby pilotażowym - wypuszczeniem na rynek, a także edukacja przyszłych użytkowników w celu płynnej, a jednocześnie szerokiej adaptacji. Cyfrowa waluta niejako wymusi korzystanie z cyfrowych portfeli, na co muszą być gotowe nie tylko instytucje i firmy, ale również konsumenci. Słynne stwierdzenie z branży IT „dziwne, u mnie działa” nie może być nieodłącznym elementem korzystania z cyfrowego portfela, zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia życia lub zdrowia.

5. Ministrem cyfryzacji w Polsce zostaje młody przedsiębiorca, który na biznesie technologicznym zbił fortunę

Co prawda w expose Donalda Tuska temat digitalizacji ograniczył się w zasadzie do zdania „nie muszę nikogo przekonywać, co znaczy cyfryzacja”, ale heloł – idzie nowe! Na czele resortu stanął skory do działania Krzysztof Gawkowski, jednak nie od dziś wiadomo, że ministerialne stołki są równie gorące, co stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią w Hogwarcie.

Wśród pierwszych priorytetów określonych przez nowy rząd w zakresie cyfryzacji znalazło się m.in. zwiększanie szans młodego pokolenia na edukację i rozwój w przyszłości. – Chcemy, żeby Polska była liderem cyfryzacji w Europie, obszarem, z którego nasi rodacy będą dumni – deklarował w połowie grudnia Gawkowski.

Padły nawet konkrety, czyli światłowód dla wszystkich oraz prace nad ustawą o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa. Obecna władza przekonuje, że ma dużo do sprzątania, ale kto będzie odpowiedzialny za nadchodzący porządek? Niezbadane są wyroki digitalnych bożków.

Jan Oleszczuk-Zygmuntowski, Polska Sieć Ekonomii:

Przed Ministerstwem Cyfryzacji stoją zadania odbudowy państwa podmiotowego czy też suwerennego cyfrowo. Kontynuacja likwidacji białych plam dostępu do internetu czy rozwój e-administracji są potrzebne, ale wyzwaniem jest pełnokrwista polityka cyfrowa – wdrażanie unijnych regulacji i kształtowanie polskiej ścieżki dbania o interes obywateli i krajowych innowatorów. Tutaj doświadczenie menedżerskie może się przydać, bo budowa instytucji i infrastruktury dla wspólnicy danych czy służącej nadzorowi nad platformowymi gigantami wymaga innych kompetencji niż ustawodawstwo.

Jednak przedsiębiorca przedsiębiorcy nierówny – praktyka wdrażania technologii to przewaga, ale bez społecznej perspektywy mogłoby nas czekać klepanie paciorków do Doliny Krzemowej. Czy ktoś, kto zrobił raz fortunę „na startupach”, byłby gotów szukać alternatywnych modeli cyfryzacji, opartych na spółdzielczości i społecznym nadzorze nad algorytmami? Przy otwartości na badaczy i NGO mogłoby się to udać!

6. Polska wygrywa EURO 2024

Na sam koniec najmniej prawdopodobna prognoza, właściwie już science fiction. Na najważniejszą imprezę piłkarską na Starym Kontynencie jedziemy w świetnych nastrojach po spektakularnym przejściu baraży – Robert Lewandowski wraca na tron króla Polski, a cały kraj, jak długi i szeroki, ponownie nuci „Przez twe oczy zielone”. W fazie grupowej Patryk Peda zatrzymuje Kyliana Mbappé, a Michał Probierz rozpracowuje taktycznie Ronalda Koemana (o potyczce z Austrią nawet nie wspominamy, David Alaba jest wkręcany w murawę, aż źdźbła trawy latają!). Na późniejszym etapie turnieju nie mamy problemów z pokonaniem Belgów, a także – po zaciętej walce – bierzemy rewanż za mistrzostwa Europy w 2016 r. i kończymy przygodę Cristiano Ronaldo z EURO. Finał to popis Biało-Czerwonych, po wzniesieniu pucharu łez nie brakuje, a euforię rodzimych piłkarzy z dumą obserwuje Cezary Kulesza. Piłkarze wracają do ojczyzny ze statusem bohaterów, tłum fanów wyczekuje na Okęciu od dwóch dni, by tylko zobaczyć swoich idoli. Zaczynają się śniadanka z prezydentem, przez najbliższych kilka miesięcy z telewizji nie znikają reklamy, w których nasi kopacze zachwycają się smakiem hot-dogów i jakością paliwa. Ole ole ole!

Przemysław Langier, dziennikarz Goal.pl:

Mówienie o reprezentacji Polski jako o zwycięzcy EURO 2024 to mówienie o czymś, co się nie wydarzy. Pomówmy więc o rzeczach, które nie nastąpią. Choć, gdyby to się stało, to… nie, to się nie stanie.

Nie stanie się odbudowa wizerunku PZPN, bo jedyną rzeczą, jaka może dziś pomóc federacji, to mocny wynik reprezentacji Polski. Związkowe bagno by się nie zmieniło, może nawet w ramach autoamnestii tamtejszej wierchuszki jedynie by się rozrosło, ale kogo by to interesowało, gdyby można było z dumą mówić, że jesteśmy mistrzami Europy. Nie będzie zatem okazji do opicia sukcesu, choć ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że ta i tak się znajdzie.

Mistrzostwo Europy, które nie nastąpi, a za które i tak dałbym się pokroić, byłoby i radością, i ryzykiem pozostania na stanowiskach osób, które nigdy nie powinny się na nich znaleźć. W sumie to świetnie mieć świadomość, że de facto mamy sytuację win-win, bo albo będziemy się cieszyć z wyniku (raczej nie), albo z doprowadzenia obecnych władz PZPN do niewybieralności (raczej tak).

My Company Polska wydanie 1/2024 (100)

Więcej możesz przeczytać w 1/2024 (100) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ