Auto z Amazona lub Apple’a? Już wkrótce!
fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 2/2021 (65)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Nic nie jest dane raz na zawsze. Przekonali się o tym choćby twórcy Yahoo, Lycos czy Altavisty, wyszukiwarek internetowych, które dominowały na rynku jeszcze kilkanaście lat temu. Kto dziś – w czasach królowania Google’a – o nich pamięta? Google’owi udało się pokonać przeciwników, bo zaproponował naprawdę nowatorski produkt, do tego przyjazny użytkownikom.
Podobnie było z Amazonem. Wszak sprzedaż przez internet nie była niczym nowym nawet w czasach, gdy powstawała firma, która dziś wyceniana jest na 1,6 bln dol. Po prostu Amazon działał szybciej, oferował lepsze ceny. I pokonał konkurencję. Identycznie postąpił też koncern Apple, teraz wart 2,2 bln dol. Nie odkrył przecież telefonu, lecz zdefiniował go na nowo, podczas gdy tak doświadczone firmy, jak Nokia, próbowały reanimować produkt poprzedniej generacji.
Wygląda na to, że podobnie może być z Teslą. Akcje firmy Elona Muska tylko w tym roku zyskały 748 proc. (!), co zresztą sprawiło, że na początku stycznia 2021 r. Musk został najbogatszym człowiekiem na świecie, nieznacznie wyprzedzając Jeffa Bezosa, właściciela Amazona.
Co takiego zrobiła Tesla, że inwestorzy uwierzyli w jej przyszłość? Otóż, wkraczając na – zdawałoby się – od lat ustabilizowany rynek motoryzacyjny, zdołała zdefiniować samochód na nowo. Trochę tak, jak Apple uczynił w przypadku telefonów komórkowych.
Tesla po pierwsze od początku budowała samochody wyłącznie elektryczne. Bezkompromisowe. Nawet w momencie, gdy nie było jeszcze odpowiedniej infrastruktury, by je naładować na trasie. Dziś w USA (a także w części europejskich państw) przy głównych drogach, nie ma problemu z połączeniem Tesli do szybkiej ładowarki, a oprócz tego są przecież do dyspozycji urządzenia o mniejszej mocy, np. przy hotelach lub centrach handlowych. Tesla budowała bowiem nie tylko samochód, ale też wszystko, co wokół niego: komplet usług. Tak, by nabywca Tesli, jak użytkownik iPhone’a, zanurzył się w jej ekosystemie, a nie pozostawał jedynie kierowcą wybranego samochodu. To jedna z cech, jaka odróżnia Teslę od wielkich, motoryzacyjnych koncernów, które dopiero uczą się takiego podejścia do klienta. Trzeba jednak przyznać, że od niedawna robią to dość szybko.
Nowa rewolucja
Przykład? Jim Farley, obecny szef Forda (zajmujący to stanowisku od połowy 2020 r.), podkreśla, że choć jego rywalami nadal pozostają Toyota bądź General Motors, to jednak z jeszcze większą uwagą spogląda na poczynania firm branży technologicznej, jak Apple i Amazon. Na celowników CEO Forda jest też oczywiście Tesla.
Jim Farley jasno powiedział, że kierowana przez niego firma potrzebuje takiej rewolucji, jaką w motoryzacji wprowadził Henry Ford, rozpoczynając produkcję słynnego Modelu T. Tak jak wtedy wdrożono produkcję przy taśmie montażowej, tak teraz potrzebny jest bardzo szybki rozwój nowych technologii: silników elektrycznych, pojemnych i lekkich baterii, oprogramowania i sprzętu pozwalających na autonomiczną jazdę czy też nowoczesnych systemów multimedialnych połączonych z internetem. Pierwszą wprawką na drodze do wejścia Forda do świata nowej motoryzacji jest model Mustang Mach-E, który ma spory zasięg po pełnym naładowaniu baterii, na pokładzie zaś nowy system Sync4, który m.in. pozwala aktualizować oprogramowanie auta przez internet.
Farley podkreśla też, że Ford będzie inwestować w usługi związane z transportem. To nie dziwi, bowiem w ostatnich latach coraz głośniej jest w branży o pojęciu „TaaS”, analogicznym do znanego ze świata IT określenia „SaaS”, które oznacza oprogramowanie jako usługę (software as a service). W przypadku motoryzacji chodzi o transport w postaci usługi (transport as a service).
Samo-chód, czyli jazda bez kierowcy
A gdy mowa o usługach transportowych, natychmiast pojawia się kwestia autonomicznych samochodów. Na takie samochody od lat czekają choćby Uber lub Lyft, a wiele firm stara się sprostać ich oczekiwaniom. Pomysł na stworzenie autonomicznej taksówki miał m.in. startup Zoox, który właśnie – za 1,2 mld dol. – trafił w ręce Amazona. Dokładne warunki sprzedaży nie są znane, ale szef firmy, Jesse Levinson, twierdzi, że rozmowy o tym przejęciu trwały od lat. A Amazon zapewnia, że badania nadal będą szły w kierunku stworzenia autonomicznego środka transportu, nie zaś urządzeń do rozwożenia paczek. Inna rzecz, że technologię opracowywaną przez inżynierów Zooxa można wykorzystać także w tym celu, o czym na pewno dobrze wiedzą menedżerowie Amazona.
Zoox ma zresztą już prototypy, które – przed transakcją – testowano na ulicach San Francisco. Najwyraźniej z dobrym skutkiem. Jesse Levinson uczciwie przyznaje jednak, że zbudowanie gotowej, autonomicznej taksówki w 2021 r. nie jest realne, a do sfinalizowania projektu potrzeba jeszcze ogromnych nakładów finansowych. Cóż, w tej branży koszty są duże: to pensje wykwalifikowanych inżynierów, ale też drogi sprzęt i kosztowna logistyka. Amazon jest jednak firmą, która bez problemu udźwignie takie wydatki. Niewykluczone zatem, że za kilka lub kilkanaście lat, zamawiając taksówkę, będziemy oczekiwać na elektryczny samochód marki Amazon. Co ważne – tak twierdzą przedstawiciele firmy Zoox – nie będzie to już, jak pierwotnie projektowano, pojazd o wyglądzie przerośniętego wózka do golfa, ale pełnoprawne auto z wygodnymi miejscami to siedzenia.
Oczywiście na realizację wizji w pełni autonomicznych pojazdów trzeba jeszcze poczekać, choć nawet menedżerowie motoryzacyjnych koncernów przyznają, że nie jest to już pytanie „czy”, ale „kiedy”. Jednak wcześniejsze optymistyczne zapowiedzi wdrożenia odpowiednich technologii przed końcem drugiego dziesięciolecia były mocno przesadzone. Warto choćby przypomnieć, że choć akcje Tesli biją rekordy, to jednak w USA na podium najpopularniejszych samochodów nadal stoją pickupy z dużymi, spalinowymi silnikami i nikt nie oczekuje, że będą one jeździć bez udziału kierowcy.
Jabłko na czterech kółkach
Być może dlatego Apple nie spieszyło się z produkcją swojego samochodu, o którym mówiono już przecież w połowie minionej dekady. Projekt został na jakiś czas odłożony na półkę. Teraz koncern założony przez Steve’a Jobsa i Steve’a Wozniaka, wraca jednak do gry, a odpowiedzialnym za projekt ponownie będzie Doug Field, który wrócił do Apple’a po kilku latach pracy dla Tesli. Nowy menedżer ma więc doświadczenie w projektowaniu i produkcji samochodów na prąd, a takie właśnie auto chce stworzyć Apple.
Co ważne, firma z Cupertino już teraz chwali się, że jej auto będzie przełomem na miarę premiery iPhone’a. Eksperci twierdzą jednak zgodnie, że premiera ta raczej nie nastąpi szybciej niż w okolicach 2024 r.
A co ma być unikalną cechą samochodu spod znaku nadgryzionego jabłuszka? Na razie wiadomo niewiele, ale jedną z istotnych zalet ma być bateria. Apple nie chce używać obecnie popularnych akumulatorów litowo-jonowych, lecz postawić na nowe baterie z fosforanem litowo-żelazowym. To ponoć rozwiązanie tańsze, ale takie baterie mają też mniej ważyć, wydzielać mniejsze ilości ciepła, a przy tym przechować więcej energii. To oznacza większy zasięg przy mniejszej masie aut. Tylko czy to wystarczy, by dokonać motoryzacyjnej rewolucji na miarę iPhone’a?
Zdania giełdowych inwestorów są podzielone. Jedni podeszli entuzjastycznie do zapowiedzi Apple’a, inni wskazują jednak, że produkcja samochodu to nie jest prosta sprawa, co zresztą pokazuje przykład Tesli, która dopiero po 17 latach zaczęła zarabiać, a jeszcze kilka lat temu miała tak potężne problemy finansowe, że Elon Musk poważnie myślał o sprzedaży swojej firmy... Apple’owi. Tyle że spotkał się z odmową. Tim Cook, obecny szef Apple’a, być może teraz żałuje swojej decyzji, ale najwyraźniej nie zasypia gruszek w popiele.
Poza tym, Apple – jeśli już wyprodukuje auto – to na pewno stworzy wokół niego cały ekosystem przeróżnych usług, łącząc go z innymi produktami, jak iPhone, MacBooki, czy też urządzenia tzw. inteligentnego domu. Bez wątpienia taki samochód da firmie mnóstwo sposobów na dodatkowy zarobek, tak jak teraz dzieje się w przypadku smartfonów.
Pieniądze na ulicy
Pierwsze kroki w dziedzinie samochodowej reklamy stawiają zresztą także tradycyjni producenci, wykorzystując fakt, że w coraz większej liczbie nowych modeli standardem jest duży, kolorowy ekran. Przykładowo Škoda, już teraz rusza z pokazywanymi na tym wyświetlaczu reklamami, które zależne są od miejsca, gdzie się znajdujemy.
To będą informacje o noclegach, myjniach, zakupach w supermarkecie, czy też stacjach benzynowych. Będą się one pojawiać za zgodą użytkownika, który w zamian będzie mógł otrzymać np. tańsze paliwo albo rabat na codzienne zakupy. Škoda przyznaje, że – aby dobrze trafiać z tym przekazem – monitoruje trasy przejazdów, rejestruje miejsca, w których samochód się zatrzymuje i na tej podstawie prezentuje reklamy. Zapewne niedługo podobne rozwiązania wprowadzą wszyscy producenci aut. Kto by nie sięgnął po pieniądze, które leżą na ulicy?
Wszak takie firmy jak Google od dawna wyświetlają takie reklamy, choćby użytkownikom nawigacji, z której korzysta mnóstwo kierowców na całym świecie. Dlaczego zatem producenci samochodów mieli by oddawać pieniądze amerykańskiemu koncernowi? Oczywiście Google nie odda łatwo swojej pozycji. Po pierwsze, sam też pracuje nad własnym autem na prąd – poprzez firmę Waymo, która należy do spółki Alphabet będącej właścicielem Google. Po drugie, Google nie tylko stworzył interfejs łączący „komórkę” z samochodem, czyli Android Auto, ale zbudował także własny samochodowy system operacyjny nazwany Android Automotive OS. Jednym z producentów, który rozwiązanie to wykorzystuje jest Volvo. Można z niego korzystać w elektrycznym XC40 Recharge. Tylko czy inne marki zdecydują się aż tak uzależnić od amerykańskiego potentata?
Auto jak smartfon
Jakkolwiek by było, motoryzację i tak czekają ogromne zmiany. I to nie tylko przejście na elektryczny napęd, co potrwa na pewno jeszcze długie lata, ale raczej wprowadzenie do samochodów coraz większej porcji elektroniki. Na tyle że auta pod tym względem będą nam przypominać smartfony. Zmieni się też sposób sprzedaży aut, a przyspieszenie tego procesu nastąpiło za sprawą pandemii. To nie jest kwestia długiego czasu, kiedy znikną tradycyjni dilerzy – większość spraw załatwimy w wirtualnej przestrzeni. Zresztą coraz mniej osób decyduje się na zakup samochodu, wybierając raczej usługę. Cóż, zdaje się, że jesteśmy świadkami motoryzacyjnej rewolucji.
Więcej możesz przeczytać w 2/2021 (65) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.