Szybkie randki rozkręcają biznes. Startupowy

© Adam Tuchliński
© Adam Tuchliński 6
O szybkich randkach prezesów dużych korporacji z małymi startupami, a także o tym, że dla Polski to już ostatni dzwonek, by wprowadzić rozwiązania przyciągające zagraniczne talenty technologiczne, z Elizą Kruczkowską, prezes Startup Poland, rozmawiają Dorota Goliszewska i Alicja Hendler.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2016 (10)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Czy istnieje coś takiego, jak polski ekosystem startupowy? A jeśli tak, to czym się różni, poza skalą, od np. brytyjskiego czy niemieckiego?

Z naszych badań wynika, że jest już w kraju kilka ciekawych, raczkujących ośrodków. Ale oczywiście w Londynie czy Berlinie startupy są dojrzalsze, większe, mają więcej pieniędzy od inwestorów, mogą działać w wielokulturowym, sprzyjającym innowacjom i produktywności środowisku. Nasza scena startupowa jest monokulturowa – 95 proc. projektów, które tu powstają, zakładają Polacy. 95 proc. ich pracowników to również Polacy. W Wielkiej Brytanii aż 40 proc. startupów zakładają obcokrajowcy. Dolina Krzemowa powstała właśnie za sprawą imigrantów, którzy nie czekali na pomoc publiczną, tylko wzięli los we własne ręce.

Pytanie, czy takich przedsiębiorczych ludzi możemy przyciągnąć również do Polski, żeby zakładali u nas firmy...

Dużo się dziś mówi o politykach wizowych. To bardzo ważny temat, bo w Unii Europejskiej w 2020 r. będzie brakowało już około miliona specjalistów z branży ICT. Nie tylko programistów, lecz także grafików, menedżerów projektu, doświadczonych specjalistów od marketingu internetowego. Inne kraje starają się poradzić sobie z tym problemem, wprowadzając np. specjalne polityki wizowe – zrobiło tak już 16 państw na świecie, a kolejne cztery, w tym Litwa czy Słowacja, wprowadzą szybką ścieżkę wizową dla innowacyjnych przedsiębiorców do 2017 r. W Polsce, z racji naszego położenia, mamy coraz więcej Ukraińców, którzy są zainteresowani naszym krajem, a przy tym są świetnymi programistami. Niestety, w rozwoju polityk wizowych nie pomaga sytuacja związana z falą imigracji z Syrii. Niedawno funkcjonował np. projekt „European Start-up Visa”, ale upadł.

Jednak chyba nie ma odwrotu, zwłaszcza że wewnątrz Unii zaczyna się już rywalizacja o technologiczne talenty pomiędzy poszczególnymi krajami...

Tak, i dlatego Polska powinna stworzyć strategię ich przyciągania. To ostatni dzwonek. We Francji działa np. projekt French Tech Ticket, w ramach którego zapraszani są specjaliści spoza Unii. Pokazują swój pomysł i jeśli zyska on aprobatę, rząd przez pół roku płaci im 25 tys. euro, aby mogli go rozwijać. Muszą stworzyć trzyosobowy zespół, w którym będzie pracował przynajmniej jeden Francuz. W zamian otrzymują darmowe biuro w paryskich inkubatorach i mentoring. Etap pilotażowy zakładał zrealizowanie w ten sposób 50 projektów. To się sprawdziło, powstają nowe miejsca pracy, dlatego program będzie rozszerzany.
Mogą oczywiście pojawiać się pytania: dlaczego ściągać do nas specjalistów z Ukrainy? Dlaczego ma nam zależeć na tym, żeby zakładali w Polsce swoje firmy? Jestem zdania, że jeśli te osoby są na tyle przedsiębiorcze, by tworzyć u nas miejsca pracy i będą płacić tu podatki, to powinniśmy witać je z otwartymi ramionami. Jako organizacja staramy się na to zwracać uwagę decydentów. Przygotowaliśmy publikację, w której analizujemy polityki wizowe w różnych krajach świata. Zaprosiliśmy też do Polski zwycięzcę pierwszej edycji programu we Francji, aby pokazać politykom, że to może działać. W Unii wszyscy szukają teraz tych najzdolniejszych.

Czy startup musi zawsze oznaczać nowe technologie?

By uznać przedsiębiorstwo za startup, musi ono spełniać kilka kryteriów, m.in. są to innowacyjność i zakładany szybki wzrost, a nowoczesne technologie, tak jak innowacyjne modele biznesowe, w tym pomagają. W startupie, gdy złapiesz już ten swój nowatorski pomysł, możesz go szybko skalować, nawet na cały świat. Tym właśnie różni się on od typowej małej i średniej firmy: jest bardzo dynamiczny...

Powstaje z myślą, by działać globalnie, nie lokalnie.

Dokładnie. W Polsce 54 proc. startupów eksportuje. W sektorze MSP ten odsetek jest znacznie niższy. A to dopiero początek. Weźmy Growbots, którego produkt został przygotowany od razu na eksport, zaczęli od Ameryki.

Bardzo dużo naszych startupów zaczyna jednak od Polski i na niej kończy...

To jest pułapka 38-milionowego kraju, czyli ze stosunkowo dużym rynkiem. Niektórzy robią produkt na Polskę i nie myślą o tym, by się dalej rozwijać. Mieszkając w kraju, który ma tylu mieszkańców, co Warszawa, musisz przygotować produkt na rynek zagraniczny, bo u siebie nie będziesz miał wystarczającego popytu.

Szybki rozwój wymaga pieniędzy, inwestorów. Jak jest z nimi w Polsce?

Mamy w kraju ok. 70 inwestorów, którzy działają w branży startupowej. Niestety, cykl życia funduszu inwestycyjnego jest specyficzny. Inwestycje zwracają się tu po 8–10 latach. A w Polsce rynek startupowy powstał raptem jakieś 10 lat temu i fundusze dopiero się uczą, jak na nim zarabiać. Jednocześnie nie mamy dużych podmiotów, znanych także poza granicami kraju. Nie ma również tutaj za wielu inwestorów globalnych. Dlatego lepsze projekty, które szukają większych pieniędzy, udają się za granicę. Lecz wolałabym, żeby polscy startupowcy szukali dofinansowania w rodzimych funduszach. Dobry projekt je znajdzie. Ale nie chodzi tylko o pieniądze. Startupy potrzebują, by inwestor służył swoją wiedzą merytoryczną, otwierał pewne drzwi, zabrał np. do Izraela, pokazał przykłady firm, którym się udało. Niestety, do tej pory inwestorzy zatrudniali głównie osoby, które nie miały odpowiedniego know-how, ale za to umiały wypełniać wnioski o fundusze unijne.

No właśnie, jak pani ocenia zapowiadane zmiany dotyczące funduszy publicznych?

Duże nadzieje wiązane są z Polskim Funduszem Rozwoju. Od 1 maja jego dyrektorem został Paweł Borys, wybitny finansista. Pracował w funduszach private equity, potem w PKO BP. Słyszałam o nim mnóstwo pozytywnych opinii. Miałam okazję go spotkać i potwierdzam, że ma wizję. W ogóle całe kierownictwo tego projektu ma inną postawę niż ta, która dominowała dotychczas. Nie angażuje się w politykę, skupiając się na swej misji i wizji. Według tego, co wiemy, ma powstać organizacja parasolowa, która weźmie pod swoje skrzydła ARP, PAIiIZ, BGK, PARP, czyli wszystkie instrumenty pomocy dla przedsiębiorców, które do tej pory były rozproszone. To chyba dobrze, bo niestety, agencje rządowe ze sobą rywalizowały. Ludzie z nich nie znali się nawzajem, nie było komunikacji, powstawały konkurencyjne programy. Nie analizowano, czy pieniądze dobrze wydano. Teraz ma być inaczej. Projekt już szuka ludzi z doświadczeniem biznesowym wyniesionym np. z rynku venture capital. Nie ma ich zbyt wielu, ale trwają poszukiwania w dużych firmach doradczych, bankach, funduszach inwestycyjnych czy nawet w podmiotach zagranicznych.

Niemniej nie powinniśmy rzucać kamieniami w tych, którzy dotychczas zarządzali funduszami publicznymi, bo przecież przecierali szlaki. W 2007 r. nikt właściwie nie wiedział, co to jest startup. Pierwsze konkursy były rozstrzygane na zasadzie, kto pierwszy w kolejce, ten pierwszy dostanie pieniądze. Z perspektywy 2016 r. to coś strasznego. Ale dzięki temu nauczyliśmy się czegoś ważnego.

Pani organizacja pokłada nadzieje we współpracy startupów z państwowymi przedsiębiorstwami?

Głównie z dużymi polskimi firmami, niekoniecznie państwowymi.

Czy powinny zasysać startupy? Często nie są innowacyjne.

I nie znają startupów. Na konferencji Młodzi Innowacyjni przeprowadziliśmy eksperyment. Zaprosiliśmy prezesów takich firm, jak Mokate, Fakro, Adamed, Atlas, Poczta Polska, Vivus. Zaprezentowaliśmy im grupę 15 wyselekcjonowanych startupów. Każdy z nich wybrał sześć z nich i mógł przez 20 min rozmawiać z ich przedstawicielami, po kolei. Takie „szybkie randki”. Po tych 120 min prezesi wyszli i mówili: „Nie byliśmy świadomi, że mamy w Polsce takich innowatorów!”. To pokazuje, że możemy robić programy, tworzyć portale, łączyć firmy na papierze, ale jeśli nie zaczniemy ze sobą rozmawiać, to bariery nie zostaną przełamane. Dzięki spotkaniom bez fleszy i nadmiernej „spinki”, obu stronom udało się porozumieć, mogą teraz robić wspólnie biznes. Bez takiego porozumienia jest to w zasadzie niemożliwe. Duzi patrzą na małych z lekceważeniem, często z poczuciem zagrożenia. Startupy z kolei nie widzą, z kim mają właściwie w tych firmach rozmawiać, boją się papierologii, traktowania z góry. Problemem okazały się działy marketingu w dużych przedsiębiorstwach, bo to głównie one zajmowały się wsparciem startupów. Tyle że działały na zasadzie „ocieplenia wizerunku marki przy młodych przedsiębiorcach”. A tu nie o to chodzi. Potrzebna jest konkretna współpraca.

Przykład?

Stworzyliśmy program Startup Connector, dzięki któremu duży biznes może zwiększyć zasięg potencjału produkcyjno-sprzedażowego, ma możliwość przyspieszenia własnych działań badawczo-rozwojowych czy pozyskania cennych informacji o nowych rozwiązaniach. Ten eksperyment się sprawdza. W pociągach Pendolino puszczany jest film, który pokazuje współpracę spółki Skarbu Państwa – PKP – ze startupem Migam, łączącym światy niesłyszących i słyszących. Albo firma Telemedi.co i jej konsultacje online z lekarzami. Jej oferta skierowana jest do firm ubezpieczeniowych i korporacji ubezpieczających grupowo swoich pracowników. Takie rozwiązanie za kilka lat będzie standardem. Ja też wolę zaoszczędzić czas, zamiast czekać na lekarza, i wydać 39 zł zamiast 150 zł.

W tej chwili dużą większą wartość, z punktu widzenia polskich startupów, mają u nas oddziały zagranicznych korporacji. One widzą, co się dzieje na Zachodzie, jak powinna wyglądać współpraca na linii startup–firma. Tu łatwiej o wspólne projekty.

Generalnie, przed nami ważne wyzwanie – poszukiwanie innowacji, które mogą trafić do przemysłu. Chcemy, by innowatorzy skupili się na projektach, z którymi mogą wkroczyć do gabinetu prezesa dużej polskiej firmy z branży przemysłowej i przekonać go do wejścia w ten innowacyjny proces. Musimy ich jednak wszystkich najpierw ze sobą zetknąć. Dlatego rozszerzamy nasze „szybkie randki”. Na najbliższym spotkaniu w Krakowie będziemy mieli już 70 zaproszonych firm i 200 startupów.

Przez ostatnie miesiące staracie się pobudzić scenę startupową. Jak postrzegacie siebie na tle innych organizacji zrzeszających przedsiębiorców?

Jesteśmy Lewiatanem dla startupów. Poza tym jest coś takiego, jak European Start-up Network, zrzeszająca wszystkie tego typu organizacje z UE. Jesteśmy jej polskim reprezentantem. Obecnie wszyscy czekają na to, by deklaracje padające ze strony rządu były realizowane. Politycy muszą mieć świadomość, że jest organizacja, która stoi po stronie startupów i jest otwarta na konsultacje. Chcemy być niezależnym i liczącym się głosem przedsiębiorców technologicznych w Polsce.


Eliza Kruczkowska

Prezes Startup Poland, największej organizacji startupów z Polski.
Pracowała zarówno dla sektora IT (m.in. z Huawei i Mozillą), jak i dla organizacji pozarządowych (Fundacja ePaństwo i projekt Koduj dla Polski).
Dzięki pracy dla Jana Rokity poznała realia rządzące polską sceną polityczną.
Mieszkała kilka lat w Madrycie, Londynie i Monachium.

My Company Polska wydanie 7/2016 (10)

Więcej możesz przeczytać w 7/2016 (10) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ