Wierzę, że Nordstream 2 nie powstanie [WYWIAD]

Paweł Majewski, prezes PGNiG
Paweł Majewski, prezes PGNiG, fot. Filip Miller
Rosyjski Gazprom próbuje wzmocnić swą dominującą pozycję na europejskim rynku gazowym, a Niemcy mogą pomóc w realizacji tego projektu. To nie służy bezpieczeństwu energetycznemu – mówi Paweł Majewski, prezes PGNiG.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2021 (69)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Właśnie ogłoszono, że w ramach planu budowy koncernu multi- energetycznego oraz konsolidacji państwowych firm paliwowych dojdzie do połączenia kierowanej przez pana firmy z Orlenem i grupą Lotos. To dobra wiadomość?

Budowę takiego koncernu z jednej strony warunkuje transformacja energetyczna, z którą mamy do czynienia, z drugiej konieczność wzmocnienia energetycznej niezależności Polski. Największe szanse na rozwój będą miały podmioty, które się zdywersyfikują i lepiej dostosują do zmieniającej się rzeczywistości. A zatem będą czerpać paliwa z różnych źródeł i kierunków. Dużo się mówi o tym, że Europejski Zielony Ład to dla Polski wielkie wyzwanie. Tak oczywiście jest. Ale trzeba też pamiętać, że to gigantyczna szansa. W stosunkowo krótkim czasie będziemy przecież musieli zainwestować ogromne pieniądze w przestawienie się z energetyki „czarnej” przez „błękitną” na „zieloną”. Taka skala inwestycji ma szansę znacząco pobudzić PKB i gospodarkę, napędzić rozwój i budować dobrobyt. Chcemy w tym procesie wziąć udział. Nie mam wątpliwości, że fuzja z Orlenem zwiększy możliwość finansowania niezbędnych inwestycji. Jeden duży podmiot będzie też mógł skuteczniej konkurować z największymi graczami na międzynarodowych rynkach.

Na proces zielonej transformacji nałożyła się pandemia. Jak wpłynęła ona na PGNiG?

W branży energetycznej nastąpiły, oczywiście, pewne zmiany w strukturze popytu i podaży, co się wiązało choćby z ograniczeniami w przemieszczaniu się, a także z czasowym spadkiem produkcji przemysłowej. Równolegle w tle toczyły się procesy gospodarcze na Bliskim Wschodzie oraz paliwowa wojna cenowa krajów OPEC z Rosją dotycząca rynku paliw. Te wahania nie zmieniły jednak faktu, że pod względem wyników finansowych ubiegły rok był dla PGNiG rekordowo dobry. 

Także dlatego, że dostaliście zwrot pieniędzy z Gazpromu.

To prawda. Ale nie był to jedyny czynnik, dzięki któremu odnotowaliśmy tak dobry wynik. Z pewnością nie najważniejszy. Istotny wpływ na nasze wyniki miała zmiana formuły cenowej w rozliczeniach z Gazpromem w wyniku wygranego arbitrażu. Wypracowaliśmy stabilne zyski i równie stabilnych spodziewamy się w tym roku. Dane za I kwartał potwierdzają, że jesteśmy na dobrej drodze. Naturalnie ważne jest całe otoczenie biznesowe. Nie tylko Grupa Kapitałowa PGNiG, ale cała polska gospodarka przeszła przez ten trudny okres dosyć dobrze. Oczywiście od razu po wprowadzeniu lockdownu powołaliśmy w spółce sztab kryzysowy, który zresztą działa do dziś. To m.in. dzięki niemu wprowadziliśmy w firmie niezbędne rozwiązania organizacyjne. Na utrzymanie produkcji i zapewnienie ochrony pracownikom przeznaczyliśmy niemałe środki, dlatego, że od ciągłości naszej pracy zależy bezpieczeństwo dostaw energii do firm i gospodarstw domowych. Trzeba też było np. pozamykać na pewnym etapie Biura Obsługi Klienta, które mamy przecież w terenie w całej Polsce. Musieliśmy świadczyć te usługi online.

Klienci to zaakceptowali?

Jak najbardziej. Nie mam wątpliwości, że elektroniczne biura obsługi już z nami zostaną, zwłaszcza że bardzo udoskonaliliśmy to narzędzie.

Dla wielu firm okres pandemii stał się też okazją do zademonstrowania swojej solidarności w obszarze społecznej odpowiedzialności biznesu. Jak to było w waszym przypadku?

Na walkę z pandemią przeznaczyliśmy ponad 26 mln zł, głównie było to wsparcie rzeczowe i finansowe dla służb medycznych, ratowniczych i pomocy społecznej. Jesteśmy z tego dumni.

Czy po pandemii czeka nas zielona rewolucja?

Już przed pandemią rynek energii objęty był silnym trendem zielonego zwrotu. Ten trend zaczął się w Europie, ale dziś dotyczy też chociażby Stanów Zjednoczonych czy Australii, która jest przecież krajem mocno górniczym. Pandemia tych procesów nie zatrzymała, przeciwnie, pokazała, że pewne zmiany są nieuniknione. Czy to jest rewolucja? W pewnym sensie tak. Przejście na odnawialne zasoby natury właściwie we wszystkich dziedzinach gospodarki – energetyce, transporcie, przemyśle itp. – jest niewątpliwie zmianą dziejową.

Skoro to rewolucja, to będą ofiary, prawda?

Jak już mówiłem, staram się patrzeć na to zjawisko jako na trend, który pobudzi gospodarkę, gdyż powstaną całe nowe gałęzie przemysłu związane z zielonym zwrotem. A ofiary? Niewątpliwie mogą być. Dlatego istotne jest, żeby się w ten proces jak najszybciej włączyć. Nie ociągać się, realizować plany, wejść w środek trendu, realizować inwestycje i dostosowywać strategię do wyzwań przyszłości. Największe koszty poniosą ci, którzy zostaną w tyle.

Polska gospodarka jest oparta na węglu w największym stopniu spośród wszystkich państw Unii Europejskiej. Czy nie skazuje nas to na rolę maruderów rewolucji?

Absolutnie nie! W PGNiG traktujemy ten fakt jako swego rodzaju szansę. W najbliższych dekadach chcemy stać się jeszcze większym graczem na rynku energetycznym. Przecież zaplanowany na 30 lat proces dochodzenia do zeroemisyjności nie obejdzie się bez spalania gazu. A to oznacza, że mamy szanse, by ten czas stał się dla nas okresem prosperity. Co najmniej do połowy tego okresu będziemy mieli bowiem dynamiczny wzrost zapotrzebowania na gaz ziemny. Są szacunki, że nawet o 50 proc.!

Mimo wszystko, zgodnie z unijnymi założeniami, gaz ma być paliwem przejściowym…

Tyle że ta przejściowość będzie trwać co najmniej 30 lat. Z naszego punktu widzenia to jest długa perspektywa inwestycyjna. Standardowo inwestycje energetyczne podejmuje się właśnie na taki lub podobny okres. 

A co później?

Infrastrukturę gazową, którą posiadamy i rozwijamy, można wykorzystywać nie tylko do gazu ziemnego, ale też do pozostałych gazów, przede wszystkim biometanu. A w dalszej kolejności także do wodoru, którego mieszankę z gazem ziemnym już zamierzamy testować. Tak więc liczymy na to, że te nasze kompetencje gazowe będą przydatne również po 2050 r. 

A elektrownia jądrowa? Powstanie wreszcie w Polsce?

Zakładamy, że w perspektywie lat trzydziestych może powstać w Polsce elektrownia atomowa. Więc to też będzie ważne źródło mocy. 

Tyle że może się ona stać pewnym źródłem konfliktu z Niemcami, które wycofują się z energetyki jądrowej i przymuszają innych, żeby takich inwestycji nie robić.

To prawda. Natomiast w pewnym momencie trzeba powiedzieć „stop”. Na nasze plany energetyczne musimy patrzeć z perspektywy tego, co się dzieje w naszym kraju. Wszyscy mamy dojść do zeroemisyjności, ale różne kraje będą przechodzić tę drogę w różny sposób i z różnych punktów startując. Na szczęście energetyka oparta o gaz cechuje się dużo większą elastycznością niż chociażby węglowa.  

Tymczasem jeszcze dwa lata temu chcieliśmy budować największy blok węglowy w Europie. To był błąd?

Pewne decyzje trzeba dostosowywać do szybko zmieniającej się rzeczywistości. Trzeba pamiętać, że dwa lata temu Niemcy oddali do użytku największy blok na węgiel brunatny.

To nie usprawiedliwia naszych złych decyzji.

Decyzje zawsze wynikają z określonych przesłanek. W ciągu ostatnich dwóch lat podejście Unii Europejskiej do węgla zmieniało się dynamicznie. Trudno trwać przy decyzjach, które z przyczyn obiektywnych straciły racjonalne podstawy. Jedno musimy sobie powiedzieć wyraźnie: żeby w Polsce utrzymać system energetyczny i zapewnić bezpieczeństwo ciepłownicze, samych odnawialnych źródeł nie wystarczy. Na miks energetyczny kraju wpływa przecież chociażby położenie geograficzne, które pod tym względem niekoniecznie nam sprzyja. W krajach południa Europy nie trzeba ogrzewać mieszkań przez tyle miesięcy, co w Polsce. W dodatku mają tam więcej światła słonecznego, które jest jednym z odnawialnych źródeł energii. U nas, gdzie zimy są długie i mroźne, także tego słońca jest mniej. To nie dotyczy zresztą tylko Polski. Doskonałym przykładem jest Szwecja. Kraj, który jest prekursorem trendów ekologicznych w ubiegłą zimę musiał kupować tzw. brudną energię węglową z innych krajów, bo nie byłby w stanie ogrzać budynków. 

Czyli ideały sobie, a życie sobie?

Takie stwierdzenie byłoby, oczywiście, przesadą. Nie tylko w Unii Europejskiej, ale też w wielu innych miejscach na świecie podjęto decyzję, że trzeba ograniczyć emisję dwutlenku węgla, bo grozi nam katastrofa klimatyczna. I teraz tę decyzję wszyscy musimy wykonać.

Jak będzie wyglądała droga PGNiG w kierunku niskoemisyjności?

Założenie jest takie, że unijna gospodarka ma być zeroemisyjna w 2050 r. My musimy to założenie wykonać, a jednocześnie zapewnić bezpieczeństwo energetyczne kraju w sytuacji, w której mamy energetykę w znacznym stopniu opartą o spalanie paliw kopalnych. Musimy więc postawić na dalsze zwiększanie i dywersyfikowanie dostaw gazu ziemnego. 

Konkretnie jak to będzie wyglądało?

To skomplikowany proces. Oczywiście, chcielibyśmy, aby jak największa część gazu pochodziła z wydobycia własnego w kraju czy za granicą. Niezbędny będzie też import, w tym gazu w postaci skroplonej, czyli LNG. Nie zapominamy też o tym, że musimy nasz gaz „zazieleniać”. Polityka energetyczna Polski zakłada, że w ciągu najbliższej dekady mamy mieć w naszym miksie energetycznym nawet 10 proc. „zielonych gazów”. 

Wyjaśnijmy, o co chodzi…

Zielony gaz to gaz pochodzący z ekologicznych, odnawialnych źródeł. W naszym przypadku głównie biometan, w dalszej kolejności także wodór. W tym celu prowadzimy testowe projekty w  naszym oddziale w Odolanowie. Niezależnie od tego inwestujemy i w fotowoltaikę, i w energetykę wiatrową.  

Zatrzymajmy się przy biometanie, bo to ważny projekt. Na czym będzie on polegał?

Żeby jak najszybciej osiągnąć efekt skali, zakładamy uruchomienie programu franczyzowego. Chcemy naszym partnerom oferować koncepcję, projekt, wykonawców, optymalną lokalizację pod kątem podłączenia do sieci dystrybucyjnej gazu ziemnego. 

„Partnerom”, czyli…? 

Przedsiębiorcom, najchętniej rolnym, dysponującym wsadem do fermentacji i produkcji biogazu, który będzie oczyszczany do postaci biometanu. Wsadem mogą być odpady rolne, np. z ferm zwierzęcych czy produkcji roślinnej, chociażby kukurydza, dosyć popularna i coraz powszechniej w Polsce uprawiana. To doskonały materiał do produkcji biogazu. System franczyzowy zakłada, że będziemy oferować technologię, pomagać pozyskać finansowanie, lokalizację, ale to przedsiębiorca będzie inwestował pieniądze i dawał wsad produkcyjny. Będzie produkował biometan, a my będziemy go od niego kupować i zatłaczać do sieci dystrybucyjnej.

W efekcie powstanie bardzo wiele małych biogazowni. To dobrze?

Tak – w tym biznesie z przyczyn technologicznych i logistycznych potrzebne jest rozproszenie i dywersyfikacja. 

Taka sieć małych zakładów będzie miała realne znaczenie dla naszego bezpieczeństwa energetycznego?

Oczywiście, że tak! Potencjał jest naprawdę bardzo duży. Są analizy, które mówią, że polski biometan rolniczy to może stanowić nawet 8 mld m sześc. Nawet gdyby udało się uzyskać połowę tego, byłoby świetnie. To jednak wymaga budowy półtora do dwóch tysięcy biogazowni. Gigantyczne przedsięwzięcie, do którego potrzebna jest m.in. odpowiednia legislacja.

Ujawniające się tarcia w koalicji rządzącej, które dotyczą także polityki klimatycznej, nie będą przeszkodą?

Nie zajmujemy się polityką, lecz biznesem, więc trudno mi na tak zadane pytanie odpowiedzieć. 

Sam pan mówił jednak o niezbędnych rozwiązaniach legislacyjnych, a bez polityków ich nie będzie.

Nad odpowiednimi rozwiązaniami pracuje Ministerstwo Klimatu i Środowiska i to tam trzeba pytać o szczegóły. Jedno jest pewne: od zielonego zwrotu nie ma odwrotu. Trzeba, rzecz jasna, uwzględniać specyfikę poszczególnych krajów Unii. Jest oczywiste, że dla Polski dostosowanie się do zeroemisyjności jest znacznie większym wyzwaniem niż np. dla krajów, które mają rozwiniętą energetykę atomową czy wiatrową. Tę różnicę trzeba uwzględniać, ale trend jest nieubłagany i nieodwracalny.

Tak do końca od polityki jednak nie uciekniemy i mamy tu na myśli politykę międzynarodową. Niemcy upierają się przy budowie gazociągu Nordstream 2. Co to dla nas oznacza?

Nie chodzi tylko o nas. Nazwijmy rzecz po imieniu: rosyjski Gazprom próbuje wzmocnić swoją dominującą pozycję na europejskim rynku gazowym, a Niemcy mogą mu pomóc w realizacji tego projektu. To nie służy bezpieczeństwu energetycznemu nie tylko Polski czy Europy Środkowej, ale całej Unii. W dodatku zabiegano o to, żeby wyłączyć gazociąg Nordstream 2 spod regulacji europejskich, czyli tak naprawdę wyłamać się z zasad solidarności energetycznej.  To są działania, które oczywiście naszego poparcia nie mogą znaleźć. Mimo wszystko wierzę, że ten Nordstream 2 nie powstanie. 

Skoro nie powstanie, to czy jest sens inwestować w Baltic Pipe, strategiczny projekt, który ma zapewnić powstanie korytarza dostaw gazu ziemnego ze złóż norweskich na rynki duński i polski?

Oczywiście, że tak! Ta inwestycja jest niezależna od Nordstream 2. Jej znaczenie będzie ogromne, zwłaszcza w kontekście szybko zwiększającego się wydobycia przez nas gazu z własnych złóż na Norweskim Szelfie Kontynentalnym. W końcówce lat 20. to ma być nawet 4 mld m sześc. rocznie. Do tego dochodzą kontrakty zawarte z innymi producentami z tego obszaru, m.in. duńskim Ørsted, który nam zapewni ponad 1 mld m sześc. gazu rocznie. Tak więc dla nas Baltic Pipe jest inwestycją kluczową, jeśli chodzi o dywersyfikację źródeł energii. To nie tylko kwestia ekonomii, ale też bezpieczeństwa. Dziś już nikt nie ma przecież wątpliwości, że kapitał ma narodowość. I że należy dbać o to, by uniezależniać własny rynek od dostaw zewnętrznych.  

To w naszym przypadku możliwe?

W stu procentach nie. Ale liczymy, że w ciągu dekady z własnego wydobycia zabezpieczmy jedną trzecią naszego zapotrzebowania. Równolegle musimy dążyć do tego, by importować energię z jak największej liczby kierunków. Każda pozycja dominująca, zwłaszcza gracza, który chce kontrolować rynek w sposób radykalny, często z pominięciem regulacji unijnych, zapewniających transparentność i dostęp do sieci dla innych uczestników rynku, jest niekorzystna.

Łatwo zgadnąć, że mówi pan o Rosji. Z końcem 2022 r. kończy się kontrakt jamalski. Przewiduje pan dalsze rozmowy z naszym wschodnim sąsiadem na temat dalszych zakupów gazu?

Nie planujemy w tej chwili podejmowania rozmów o kolejnym kontrakcie. Musimy jednak pamiętać, że PGNiG jest podmiotem działającym na konkurencyjnym rynku. Dlatego nie mogę dziś wykluczyć, że po 2022 r. kupimy jakiś wolumen spotowy od Gazpromu. To jednak w żadnym wypadku nie zmienia naszego zasadniczego celu, jakim jest uniezależnienie się od jednego kierunku dostaw, bo dbamy o nasze bezpieczeństwo energetyczne. 

----------------------------------------------

Paweł Majewski 

– jest prezesem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz studiów podyplomowych Executive Master of Business Administration (MBA) na Wyższej Szkole Menadżerskiej w Warszawie. Menedżer z wieloletnim doświadczeniem w zarządzaniu spółkami kapitałowymi, w tym także z udziałem Skarbu Państwa. Pełnił funkcję prezesa zarządu Grupy LOTOS S.A., wiceprezesa zarządu Huty Stalowa Wola S.A., członka zarządu w DO & CO Poland Sp. z o.o. oraz prezesa zarządu Airport Cleaning Service Sp. z o.o.  

My Company Polska wydanie 6/2021 (69)

Więcej możesz przeczytać w 6/2021 (69) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ