Polacy w Kosmosie 4.0

Fot. Materiały prasowe
Fot. Materiały prasowe 93
Oto trzy polskie firmy, które widzą swoją szansę w dwóch najważniejszych trendach rozwoju branży kosmicznej: w misjach badawczych i w tym, że związane z nią nowatorskie technologie rozpowszechniają się w całej gospodarce.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2017 (27)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jeszcze w 2012 r. nasz przemysł kosmiczny był właściwie w powijakach. Istnieli co prawda dostawcy produktów dla misji pozaziemskich czy twórców satelitów, lecz niewiele było firm, które specjalizowałyby się wyłącznie w tej dziedzinie. Jednak w ciągu ostatnich pięciu lat, zwłaszcza po dołączeniu Polski do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), rodzima branża okrzepła i zaczęła nawet rozwijać niektóre obszary. 

Pod rękę z badaczami

Firma Astronika z Warszawy stawia na eksplorację kosmosu, którą traktuje się dziś jako dziedzinę potencjalnie niezwykle dochodową i rozwojową. Dlatego polska spółka zamierza w najbliższych latach skupić się głównie na produkcji tzw. mechanizmów kosmicznych wykorzystywanych w urządzeniach, które biorą udział w misjach badawczych (jednocześnie nastawia się też na ofertę dla szerokiego rynku). – Robimy produkty dostosowane specjalnie do konkretnych misji, do potrzeb badawczych i ściśle określonych warunków – mówi Damian Szczerbaty, doradca zarządu Astroniki założonej w 2013 r. przez grupę inżynierów z cennym doświadczeniem w projektowaniu urządzeń planetarnych i satelitarnych. 

Firma ma już na swoim koncie m.in. specjalny mechanizm RWI do rozwijania anten w sondach, które będą uczestniczyć w misji JUICE organizowanej przez ESA w celu zbadania trzech księżyców Jowisza. Jej start zaplanowano na 2022 r. Stworzenie precyzyjnego mechanizmu, który musi być niezawodny w tak odmiennych od ziemskich i piekielnie trudnych warunkach, było ogromnym wyzwaniem wymagającym kilku lat badań i testów. 

Jednak najciekawszym projektem Astroniki wydaje się „kret”, który powstał w związku z misją marsjańską In­Sight realizowaną przez NASA i zostanie przymocowany do lądownika. Wbijając się w głębsze warstwy gruntu, będzie badał przepływy ciepła pod powierzchnią planety. 

To pierwszy z mechanizmów stworzonych przez Astronikę, który opuści Ziemię. Stanie się to w 2018 r. – jak na firmę kosmiczną, która istnieje dopiero od czterech lat, to świetny wynik. – W naszym przypadku okres projektowy to często rok lub trzy lata, ale z perspektywy misji kosmicznych zajmuje on od pięciu do 15 lat, od przedstawienia planu do momentu wysłania pojazdu w kosmos – wyjaśnia Szczerbaty. Dlatego zresztą w jego branży częste jest rozliczanie się z poszczególnych faz realizacji danego projektu, a nie po jego zakończeniu. Etapy te mogą np. obejmować przeprowadzenie analiz czy stworzenie prototypu. Gdyby klienci płacili dopiero po dostarczeniu gotowego mechanizmu, którego cena wynosi kilkaset tysięcy euro lub nawet kilka milionów, jego producent mógłby stracić płynność finansową. Zresztą w przemyśle kosmicznym zdobycie rzetelnej wiedzy o działaniu danego mechanizmu może być ważniejsze niż on sam. 

Hodowanie rynku

Świat wkracza w epokę Space 4.0, a Grzegorz Brona, prezes spółki Creotech Instruments z podwarszawskiego Piaseczna, widzi w tym ogromną biznesową szansę. – Pragniemy dostarczać narzędzia dla firm korzystających z tego trendu. Jesteśmy przedsiębiorstwem średniej wielkości i w tym tkwi nasza przewaga – mówi. 

Polska nie ma prawie żadnego doświadczenia w wysyłaniu w przestrzeń kosmiczną własnych obiektów. Dopiero w 2013 r. na orbitę trafił nasz satelita naukowy Lem. Creotech chce to zmienić. Firma ta, założona w 2008 r. przez trzech naukowców, zaczynała od projektowania autorskich systemów elektronicznych dla ośrodków badawczych, takich jak CERN (Europejska Organizacja Badań Jądrowych). Dziś jednak specjalizuje się w produkcji mikrosatelitów, ważących od 10 do 60 kg, i uważa, że są one przyszłością rynku. Wielkie satelity takich gigantów, jak Thales czy Boeing, są trudne w produkcji i dostępne tylko dla najbogatszych. Tymczasem pojawiają się już nowi klienci, w sam raz dla mniejszych producentów. – Celujemy w kraje rozwijające się, takie jak Indie czy Brazylia, z którą już prowadzimy negocjacje – mówi Brona. 

Zapotrzebowanie na satelity rośnie, bo kolejne państwa pragną mieć dostęp do szerokopasmowego internetu czy też wykorzystywać gromadzone przez nie dane, np. przy zarządzaniu miastami. Do 2020 r. piaseczyńska firma planuje stworzyć Hypersat, czyli standardową platformę, dzięki której nabywca zaoszczędzi na kosztach projektowania i testowania nowego modelu. Podczas gdy za wielkie maszyny trzeba płacić ponad 200 mln euro, cena urządzeń Creotechu wyniesie ok. 2 mln. Co prawda będą działać znacznie krócej i mają mniej funkcji, lecz sporej części klientów to absolutnie wystarczy. 

Nieco zaskakuje pomysł Polaków, by swoje projekty udostępniać za darmo szerokiej publiczności. – W tym szaleństwie jest metoda – tłumaczy Brona. – Jest to nowy rynek, wiele firm boi się z niego korzystać. Udostępniając nasze plany, upewniamy je, że mogą nam zaufać, a poza tym – napędzamy jego rozwój. Ponieważ zaś jako pierwsi będziemy mieli know-how i linie produkcyjne do wytwarzania mikrosatelitów, to do nas klienci będą się zgłaszać. 

Innymi słowy, Creotech pragnie wykorzystać zasadę „podaż tworzy popyt” i wykreować swoją konkurencję, by zwiększyć zainteresowanie mikrosatelitami. Jako pionier i tak spije całą śmietankę. Do kompletu oferuje  też narzędzia do wykrywania trajektorii kosmicznych śmieci, co jest niezbędne przy wyznaczaniu orbity, po której krążyć będą nowe maszyny. Firma planuje więc z rozmachem i dalekowzrocznie. Zakłada, że zarobi  nie tylko na zapełnieniu nieba rojami mikrosatelitów,  ale również na rozwiązywaniu towarzyszących temu problemów. 

Jej przychody wyniosły w minionym roku ok. 30 mln euro. Dysponuje już fabryką i tzw. cleanroomami (sterylnymi laboratoriami do wytwarzania precyzyjnych urządzeń). – Co roku pragniemy podwajać nasze obroty – mówi Brona i podkreśla, że koszt zbudowania fabryki (10–20 mln zł) to niewiele w porównaniu z wartością, jaką jest zdobycie doświadczenia i wyszkolenie ludzi. Podobnie jak w przypadku Astroniki, tu także eksperymentowanie i gromadzenie know-how okazują się kluczowym filarem biznesu. Najtrudniejszą barierą wejścia do branży kosmicznej nie są bowiem pieniądze, tylko wiedza. 

Korzyści z danych

Istniejąca od trzech lat Blue Dot Solutions (BDS) z Gdańska jest firmą zajmującą się głównie tzw. downstreamem – wykonuje dla klientów analizy danych satelitarnych, które kupuje od gromadzących je instytucji. Świadczy  też usługi konsultingowe (rynek i technologie kosmiczne) oraz prowadzi portal Kosmonauta.net. – W ostatnich  10 latach technologie satelitarne rozwijały się w błyskawicznym tempie. To już nie tylko telewizja, internet  czy GPS, ale ogromna liczba innych zastosowań – mówi  dr Krzysztof Kanawka, prezes Blue Dot Solutions. Ma  na myśli m.in. precyzyjne przewidywanie miejsc z zanieczyszczonym powietrzem, wysokimi temperaturami, a nawet organizację transportu miejskiego za pomocą geolokalizacji. BDS pracuje też nad projektem wykrywania nielegalnych zrzutów wody w krajach zagrożonych suszą, dzięki analizie zdjęć Ziemi w podczerwieni. 

Gdańska firma, w ramach polsko-niemieckiego konsorcjum POSITION, pozyskała w 2014 r. grant w ogólnounijnym programie Horyzont 2020. Pieniądze te były jej potrzebne na opracowanie udoskonalonych lub nowych zastosowań dla systemu Galileo nadzorowanego przez europejską agencję GSA, który ma stanowić konkurencję dla amerykańskiego GPS. A ponieważ, w przeciwieństwie do swego rywala, jest on administrowany przez instytucję cywilną, jego celem jest również wspieranie systemów ratowania życia czy rolnictwa. Z kolei w ramach projektu dla ESA firma realizuje m.in. plan analizy danych satelitarnych pod kątem starzejącego się społeczeństwa, w kontekście negatywnych aspektów rozwoju miast. 

Blue Dot Solutions swoją przyszłość wiąże też ze współpracą z lotnictwem. – W zeszłym miesiącu zakończyliśmy projekt wsparcia lotnictwa na Bałkanach – mówi Kanawka. – Dzięki takim projektom dowiadujemy się wiele o sektorze, w którym wykorzystanie nawigacji jest wyjątkowo ważne. 

Na przykład system EGNOS, zbudowany przez ESA, Komisję Europejską i Eurocontrol, zapewnia bardzo precyzyjne pozycjonowanie, co pozwala m.in. funkcjonować lotniskom tonącym w gęstej mgle. Blue Dot Solutions nie zdążyła wprawdzie wziąć udziału w tym przedsięwzięciu, za to stara się opracować ulepszone rozwiązania, a jej prezes dostrzega szansę wprowadzenia ich w przyszłości w innych branżach, np. na kolei. 

Produkty młodej firmy to dopiero prototypy, finansowane w dużym stopniu ze środków publicznych, ale już w 2018 r. będą komercjalizowane na szerokim rynku. Kto wie, może jej rozwiązaniami zainteresują się MON i Polska Grupa Zbrojeniowa? Ostatecznie, systemy satelitarne powstały niegdyś właśnie we współpracy z wojskiem. 


Space 4.0

Ostatnio coraz częściej mówi się w branży kosmicznej o początku nowej ery, nazywanej Space 4.0. Charakteryzuje się ona wzmożonymi relacjami pomiędzy rządami, przedsiębiorstwami a społeczeństwami korzystającymi z nowatorskich rozwiązań. Jest to etap, w którym dorobek poprzednich epok, od pierwszych odkryć kosmicznych po stworzenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej czy GPS (obecnie jedna trzecia sektora kosmicznego to komunikacja), zaczyna być na pełną skalę wykorzystywany przez biznes i mniejsze państwa. 


Upstream i downstream

Wchodzący w coraz większą symbiozę z biznesem sektor kosmiczny podzielił się na dwie dziedziny, określane w branżowym żargonie jako upstream i downstream. Upstream oznacza to wszystko, co wiąże się z wysyłaniem obiektów poza Ziemię (napęd, aparatura, komputery pokładowe) oraz z samą eksploracją kosmosu. Z kolei downstream to opracowywanie wyników, dostarczanych mu przez upstream, czyli głównie analizy danych i, w przypadku misji komercyjnych, ich późniejsza sprzedaż. 


Jeden daje siedem

Firmy kosmiczne w naszym kraju większość przychodów wciąż czerpią ze współpracy z sektorem publicznym. – To Europejska Agencja Kosmiczna zarządza rynkiem i od polskiego zaangażowania w jej działalność zależy ich rozwój – podkreśla Damian Szczerbaty, doradca zarządu Astroniki. 

Przedsiębiorcy z państw będących członkami ESA otrzymują mniej więcej tyle pieniędzy, ile do wspólnej kasy dołożyły ich krajowe agencje kosmiczne. Niestety, od 2012 r. wkład Polski zwiększa się zbyt wolno, jak na rosnące potrzeby rodzimego rynku. 

Ważnym źródłem finansowania może być też ogólnounijny program Horyzont 2020, z którego skorzystała np. Blue Dot Solutions i do którego przymierzają się Astronika i Creotech. Lecz skuteczność polskich aplikacji w tym programie jest niska – wynosi 5–10 proc. Przyczyną może być system grantowy, który, zamiast wspierać, często blokuje ciekawe inicjatywy. 

– Firmy żyją od grantu do grantu, a rozwijanie projektów wymaga czasu – podkreśla Krzysztof Kanawka, prezes Blue Dot Solutions. – Zamiast skupiać się na opracowywaniu produktów, walczy się o granty i stypendia – dodaje. Kryteria ich przyznawania nieraz są oderwane od rynkowych realiów. 

Ministerstwo Rozwoju ogłosiło wizję przyszłości polskiej branży kosmicznej, jako koła zamachowego naszej gospodarki, ale nadal nie ma dokumentu określającego kierunki jej rozwoju. Zdaniem Grzegorza Brony, prezesa Creotech Instruments, program ten powinien obejmować następne pięć do 15 lat, czyli tyle, ile trwa zazwyczaj praca nad kosmicznym projektem, inaczej trudno będzie realizować poważniejsze plany. – Ważne jest, abyśmy uświadomili sobie, że żadne pieniądze włożone w program kosmiczny nie będą zmarnowane. Praca nad tymi technologiami to korzyść dla wielu innych branż i podniesienie poziomu nauki – podkreśla Brona i przypomina, że każde euro tutaj zainwestowane zwraca się w postaci danych czy technologii wartych siedem razy więcej. 

My Company Polska wydanie 12/2017 (27)

Więcej możesz przeczytać w 12/2017 (27) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ