Śmiertelna prędkość

Ferrari, fot. youtube
Ferrari, fot. youtube
„Ferrari” pokazuje krótki, ale dramatyczny epizod z życia słynnego włoskiego kierowcy, kreatywnego konstruktora i założyciela słynnej fabryki, z której wyjeżdżają zniewalające swoją wspaniałością auta będące na całym świecie przedmiotem pożądania.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2024 (102)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Mają tyłek przypominający marmurowe rzeźby Canovy – mówił o swoich pięknych samochodach Enzo Ferrari. Był on przez nieprzychylnych mu dziennikarzy nazywany „Saturnem pożerającym własne dzieci”. Prawie wszystkie sukcesy były okupione daniną śmierci. Tak było w przypadku członków najbliższej rodziny, kierowców jego wyścigowego zespołu, ale także kibiców szalonego motorowego sportu. „Ferrari” nie jest jednak typowym filmem biograficznym, jakby mógł to sugerować tytuł. Jest to raczej przypowieść o cenie, jaką trzeba zapłacić za odniesienie wielkiego sukcesu. A także o zanegowaniu życiowej prawdy, jaką wypowiada bohater filmu, że „dwa obiekty nie mogą być jednocześnie w tym samym miejscu”. Wyjątek – jak najbardziej – istnieje, bo jest to możliwe, gdy pędzi się Ferrari 335 S z prędkością 305 km/godz.

Wyścig tysiąca mil

Film opowiada o słynnym długodystansowym wyścigu Mille Miglia. To była jego ostatnia profesjonalna edycja w historii, która odbyła się w 1957 r. (obecnie jest to wyścig zabytkowych pojazdów). Startowały w nim samochody sportowe, ale rajd organizowany był na drogach publicznych północnych Włoch.

Zespół Ferrari, którego potęga „wzięła się właśnie z wyścigów” wystawił kilku zawodników. W Ferrari 335 S siedział hiszpański arystokrata Alfonso de Portago, syn chrzestny panującego w Madrycie monarchy. Był playboyem, poszukiwaczem przygód oraz adrenaliny. Zasłynął w wieku zaledwie 17 lat, przelatując samolotem pod londyńskim Tower Bridge (nagroda wyniosła 500 dol.). Startował w drużynie bobslejowej na zimowej olimpiadzie w 1956 r. (przegrał brązowy medal o 0,14 sek.). Ale przede wszystkim był utalentowanym brawurowym kierowcą wyścigowym. Pędząc swoim czerwonym bolidem z prędkością 210 km/godz. w wyścigu Mille Miglia, nagle stracił panowanie nad swoim pojazdem. W potwornym wypadku zginął nie tylko Portago, ale też jego pilot i dziewięciu stojących przy trasie kibiców, w tym piątka dzieci. Okazało się później, że przyczyną tej drogowej krwawej masakry nie była ani wada konstrukcyjna pojazdu, ani zdarte opony, lecz niewielki przedmiot leżący na szosie (tragedię upamiętnia pomnik w miejscowości Cavriana). W konsekwencji Enzo Ferrari uwolnił się od postawionego mu zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci wielu osób.

Do historii przeszła także – wykonana na krótko przed tą katastrofą – fotografia zatytułowana później „Pocałunek śmierci”. Składa go na usta Portago aktorka Linda Christian. Kierowca zostawił także list, w którym napisał: „Nie zginę w wypadku. Umrę ze starości albo zostanę stracony w wyniku jakiejś rażącej pomyłki sądowej”.

Wyścig Mille Miglia wygrał natomiast inny członek teamu – Piero Taruffi. Jego Ferrari 315 Sport pokonało trasę z przeciętną prędkością prawie 153 km/godz. Równolegle zatem pojawiła się duma ze zwycięstwa oraz ludzka rozpacz po śmierci kolegi z drużyny. Zresztą jednej z wielu śmierci opętanych prędkością kierowców siedzących w piekielnie szybkich Ferrari. Można być więc w dwóch różnych miejscach równocześnie! W euforii i smutku!

Gry małżeńskie

Podobnie zresztą – co pokazuje film – wewnętrzne rozdarcie dotyczyło prywatnego życia włoskiego konstruktora, którego zagrał świetnie ucharakteryzowany amerykański Adam Driver (znany z wielu ról w „Gwiezdnych wojnach”). Był on „zawieszony” pomiędzy żoną (świetna Penelopa Cruz) a kochanką oraz matką swego nieślubnego syna.

Enzo Ferrari musiał prowadzić ze swoją małżonką równie finezyjną, co brutalną grę biznesową. To ona była formalną właścicielką fabryki. Musiał się więc liczyć z jej wolą, kaprysami i chęcią zemsty za zdradę. A problemów w firmie było sporo. Przedsiębiorstwo w okresie wojny (i flirtu z faszystami) produkowało silniki dla włoskiego przemysłu zbrojeniowego. Także samolotów, którymi zresztą bał się latać!

Pierwszy własny samochód Enzo Ferrari zbudował dopiero w 1947 r. – sam jeździł w wyścigowej drużynie Alfy Romeo. Dziesięć lat później z linii montażowej zjechało zaledwie 98 sztuk Ferrari. Potrzebne były zatem dodatkowe fundusze. I to spore. Commendatore, a więc Wódz, bo tak nazywano, bohatera filmu, rozpuścił więc prasową plotkę, że ma go kupić amerykański Ford. W ten sposób chciał skłonić rodzimego FIAT-a, do wejścia w spółkę i w konsekwencji znaczące zwiększenie liczby produkowanych superaut. To się udało, bo przecież „narodowy włoski skarb «Ferrari« nie mógł się dostać w obce ręce!”. Podobnie jak marmurowe posągi Antonio Canovy. 

My Company Polska wydanie 3/2024 (102)

Więcej możesz przeczytać w 3/2024 (102) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ