Pożytek z Covida

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe
W grudniu, jak co roku, robiliśmy w mojej fundacji przedświąteczne spotkanie. Takiego śledzika. Zapraszamy na niego także ludzi z zewnątrz, z którymi współpracujemy, którzy nas wspierają, albo po prostu takich, których lubimy. Taka okazja, żeby ludzie, którzy zazwyczaj wymieniają e-maile spotkali się, pogadali, no i spożyli tego śledzika, który, jak wiadomo, lubi pływać.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 2/2022 (77)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Jak to zwykle bywa, część zaproszonych nie dotarła. Nie piszę tego z wyrzutem, sam mam coraz większy problem, żeby się wieczorem zwlec z kanapy, założyć jakieś ubranie, które nie jest dresem i iść do ludzi, żeby uskuteczniać smol toki. Cóż, czas ekscytacji towarzyskimi zlotami w moim życiu zdecydowanie przeminął, zatem absolutnie się nie oburzam, że ktoś nie dotarł na moją imprezę. Głęboko i po ludzku to rozumiem.

Natomiast tego wieczoru, zobaczyłem, że pojawiła się nowa wymówka. „Cześć. Coś niepewnie się czuję. Trochę drapie mnie w gardle. To chyba nic, ale nie chcę nikogo narażać”, „Niestety, u mojej córki w szkole pojawił się covid. Chyba rozsądniej będzie jeśli dziś sobie daruję”, „Kurczę, męczy mnie katar. To raczej przeziębienie, ale lepiej dmuchać na zimne”, „Ciotka wujka kuzyna, który był u nas tydzień temu ma koronę. Na wszelki wypadek nałożyłem na siebie izolację”. Całkiem sporo SMS-ów podobnej treści dostałem tego wieczoru. Właściwie tylko jeden kolega zadzwonił do mnie i powiedział, że już był na dwóch śledzikach i żona mu nie pozwoliła iść na trzeciego. Pozostali powoływali się na przypadki koronawirusa w najbliższym otoczeniu oraz podejrzane drapanie w gardle. Covid był niekoronowanym królem absencji.

Sytuacja rozbawiła mnie o tyle, że jeszcze całkiem niedawno z powodu koronawirusa byliśmy skazani na tkwienie w domach i wyliśmy z tęsknoty za towarzyskimi spotkaniami. Nie minęło wiele czasu, a wirus stał się bardzo poręczną wymówką, żeby towarzyskiego spotkania uniknąć. Czyż to nie przewrotne?

Covid zdaje się chwilowo jest wytłumaczeniem numer jeden – przynajmniej wśród tych, którzy uznają jego istnienie – i zdaje się, że zdystansował już dotychczasowego lidera zestawienia, czyli dzieci. Jezu! Ileż ja razy w życiu bezwstydnie posługiwałem się zdrowiem mojego dziecka, żeby gdzieś nie iść! Dziecko jest cudownie praktyczne i to absolutna nieprawda, że nie ma z niego żadnego pożytku (oprócz sensu życia, oczywiście). Żaden normalny człowiek, który nie jest jakimś zwyrodnialcem, nie zakwestionuje przecież naszego rodzicielskiego oddania, które zmusza nas do pozostania w domu z bredzącym w malignie maleństwem, kiedy woła nas rozkoszny gwar imienin, urodzin, wypadu na miasto czy planowanej od dawna jazdy bez trzymanki ze starą, od lat niewidzianą ekipą. Tak, dziecko jest doskonałym parawanem, za którym można się skryć i w spokoju oglądać w kapciach serial, podczas gdy inni na imprezie próbują udowodnić, że są najdowcipniejsi w tej części Europy.

Acz muszę wyznać, że jestem w tym wieku, że czasem zasłaniam się rodzicami, którzy są z kolei w tym wieku, że trzeba ich zawieźć do lekarza czy szpitala. Trudno się nimi posługiwać wieczorami, ale kiedy już zapraszają cię na jakiś obiad lub sympozjum, to wtedy arytmia ojca może się okazać tym, czego akurat potrzeba.

Skądinąd dziwne jest, jak bardzo potrzebne nam są szlachetne preteksty, choć zazwyczaj wiemy, że to najzwyklejsze wymówki. No i w sumie ten covid do czegoś się przydaje. Bo jakoś tak lepiej powoływać się na drapiące gardło i odpowiedzialność sanitarną niż zmyśloną anginę córeczki.

My Company Polska wydanie 2/2022 (77)

Więcej możesz przeczytać w 2/2022 (77) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ