Naturalnie, że działa

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2025 (121)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Magda Kozińska:Słyszałam, że lubicie robić odwrotnie niż wszyscy…
… oj tam od razu odwrotnie, po prostu lubimy iść własną drogą, która rzeczywiście czasami jest nieco inna od tej, którą wybiera większość marek.
Anna Rutkowska-Didiuk, współwłaścicielka Mokosh Cosmetics: Czyli na przykład przestajecie komunikować naturalność swoich kosmetyków w czasach, gdy marki prześcigają się w byciu w 100 proc. z natury.
Ponieważ nasze kosmetyki są naturalne i nasi klienci doskonale o tym wiedzą. Startując z marką Mokosh 10 lat temu, od razu ze wspólniczką założyłyśmy, że chcemy robić kosmetyki bazujące na naturalnych składnikach, które będą przyjazne dla skóry i dla środowiska. I rzeczywiście na samym początku całą moc skupiałyśmy na szukaniu jak najbardziej naturalnych receptur i ta naturalność była osią całego naszego konceptu. Zresztą do dziś właśnie za nią kochają nas nasze klientki w Polsce, ale też w ponad 30 krajach na całym świecie. Dowodem na to, że naturalność mamy w swoim DNA, jest choćby fakt, że sprzedajemy nasze produkty m.in. w Danii i w Szwecji, a przecież Skandynawia to mocno konkurencyjny rynek, na którym od lat królują naturalne kosmetyki.
Czyli stawiacie na naturalność, jednak się tym nie chwalicie.
Raczej stawiamy na naturalność, ale równie ważna jest dla nas skuteczność. Nie chcemy produkować mazideł, które są w 100 proc. pochodzenia roślinnego, pięknie pachną i dają dużą przyjemność w czasie stosowania, ale dają niewiele więcej ponad nawilżenie lub natłuszczenie skóry. Nam właśnie chodzi o to, by w tej naturalności szukać czegoś więcej – i tym czymś więcej ma być skuteczność działania. To ona jest najważniejsza. Dlatego śledzimy wszelkie nowinki kosmetyczne, badania naukowe i to nie tylko te dotyczące składników roślinnych, ale także syntetycznych. Bo choć nazwa „syntetyczne” nie brzmi zachęcająco, to pod nią kryją się też całkowicie bezpieczne i mocno działające surowce stworzone w zaawansowanych laboratoriach, które naprawdę mogą wiele zmieniać w pielęgnacji. To jest trochę tak jak z ziołami i lekami z wyciągami ziołowymi – pierwsze jakoś działają, te drugie mają udowodnioną skuteczność. I my chcemy, żeby każdy roślinny składnik naszych kosmetyków dawał maksimum swojego działania i czasem potrzebne jest mu do tego dodatkowe, laboratoryjne wsparcie. Chcemy, by stężenia naturalnych substancji aktywnych w naszych produktach były możliwie najwyższe – nie chcemy pisać, że krem zawiera wyciąg z danej rośliny, tylko gwarantujemy, że zawiera go w najwyższym możliwym stężeniu, by skutecznie działał.
Ale przecież wszyscy producenci kosmetyków obiecują, że ich produkt działa…
… ale my nic nie obiecujemy, my dajemy gwarancję. Sercem naszej firmy jest ultranowoczesne laboratorium, w którym sprawdzamy, testujemy, dopieszczamy nowe receptury. Potem, gdy mamy już pewność, że produkt przynosi takie efekty, jakie zamierzamy opisać na etykiecie, poddajemy go kolejnym testom – tym razem zewnętrznym. Naprawdę dużą część budżetu przeznaczamy na badania zewnętrzne, które mają sprawdzić, czy nasz produkt dowiezie obietnicę z etykiety. I dopiero potem wypuszczamy go na rynek.
Wypuszczacie i gotowe.
Nie zawsze. Niestety mamy ze wspólniczką pewną przypadłość – otóż jesteśmy uzależnione od poszukiwania coraz to lepszych rozwiązań. Czytamy tony badań naukowych, jeździmy na targi na całym świecie i ciągle zadajemy sobie pytanie, co można zrobić lepiej. I ta przypadłość ma wpływ na nasz biznes, bo czasami działamy wbrew biznesowej logice.
Czyli?
To widać np. na naszym hitowym produkcie – krem róża z jagodą od lat doskonale się sprzedawał, klientki były z niego bardzo zadowolone, ale trafiły nam w ręce nowe badania nad komórkami macierzystymi z róży, które fantastycznie działają wygładzająco, nawilżająco. W naszym kremie ich jednak nie było. Rozsądek podpowiadałby, że to nie szkodzi, bo klienci są zadowoleni, ale serce kazało nam działać natychmiast i wbrew logice, także biznesowej, postanowiłyśmy poprawić recepturę.
Ale to kosztuje.
I to niemało, ale przecież nie mogłybyśmy spać spokojnie, mając świadomość, że nasz krem może być lepszy, a nie jest, bo nie zainwestowałyśmy w jego poprawę. Kiedy tworzyłyśmy firmę, to chciałyśmy robić kosmetyki dla siebie, takie jakich same chciałybyśmy używać, dlatego mimo że zmiana receptury niosła za sobą konsekwencje biznesowe, nie wahałyśmy się. Bo skoro może być lepiej, to warto w to zainwestować.
A w co nie warto inwestować?
Moim zdaniem w składniki, które nie mają udowodnionego działania. Wiadomo, że rynek kosmetyczny jest bardzo podatny na różne mody i my czasem tym modom także ulegamy, ale warunek jest jeden – modny składnik musi mieć poparte badaniami naukowymi działanie. Jeśli nie ma albo jeśli te dowody naukowe nas nie przekonują, to nie będziemy w niego inwestować – tak było np. z modnymi w pewnym momencie olejkami z CBD. Mnie ich skuteczność kosmetyczna nie przekonała i dlatego nie zdecydowałyśmy się na wprowadzenie ich do naszych receptur. Wszystko, co dokładamy czy tworzymy od nowa, musi przynosić efekty i to widoczne, wymierne.
Tylko skąd wiadomo, czy klientki też dostrzegają te efekty?
To akurat proste. My przy promocji nowych kosmetyków nie stawiamy na celebrytów czy najbardziej znanych influencerów, tylko na zwykłych użytkowników i na wiarygodnych twórców lub dziennikarzy lub specjalistów w określonej dziedzinie (kosmetologia, trychologia). Zanim zaczniemy komunikować jakąś nowość, dajemy ją do przetestowania naszym klientkom – ale nie na dzień czy tydzień przed premierą, tylko na tyle wcześnie, by mogły odczuć realne działanie kosmetyku. A potem, gdy zaczynamy wprowadzać nowość na rynek, one mogą podzielić się swoim autentycznym doświadczeniem. Opowiedzieć, jak w ich przypadku wyglądał ten efekt, który obiecujemy w reklamie.
Czyli to one udowadniają waszą skuteczność i tak naprawdę was reklamują.
Tak, bo z jednej strony ważne jest dla nas ich zdanie, a z drugiej – nie boimy się im dać do oceny naszych kosmetyków, bo my naprawdę nie obiecujemy efektów, tylko je gwarantujemy. To nasze skupienie na badaniach naukowych i mierzeniu efektywności działania przynosi nam wymierne zyski – mamy swoich fanów na całym świecie i podbijamy kolejne rynki. Wchodzimy do Japonii, która znana jest ze swoich wysokich oczekiwań, i do Korei, która przecież jest kosmetycznym potentatem – a jednak jest tam także miejsce dla nas.
Czym Mokosh uwiódł Azję?
Myślę, że autentycznością, maniakalnym wręcz przywiązaniem do sprawdzania jakości i efektywności produktów oraz naturalnością. Bo choć na początku mówiłyśmy o tym, że nie ma co dużo mówić o tym, że stawiamy na naturalne składniki, to jednak są one naszą siłą. Dziewczyny z naszego laboratorium, bo trzeba przyznać, że nasz zespół to w większości kobiety, doskonale znają się na właściwościach roślin i potrafią z nich wycisnąć absolutne maksimum ich wartości. Jeśli do tego dołożymy nasze ciągłe poszukiwanie nowych, to chyba nikt nie ma wątpliwości, że możemy zagwarantować, że Mokosh naturalnie działa.
Więcej możesz przeczytać w 10/2025 (121) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.