Zrobić złości na złość

Rys. Marta Ignerska
Rys. Marta Ignerska 53
Prowadzenie firmy może czasem wywoływać silne emocje, od euforii po furię, przy czym nieraz towarzyszą im napięcie i agresja. Jak zneutralizować te bardziej negatywne i rozsadzające od środka odczucia, aby nie odbijały się czkawką na działaniu przedsiębiorstwa? Niektórzy sięgają po radykalne metody.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2016 (4)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Pewien strażnik miejski w Wałbrzychu nie mógł uwierzyć w to, co widzi na ekranie monitoringu: jakaś kobieta rozbija w drobny mak boczną szybę samochodu, a następnie bierze się za niszczenie kolejnych części auta – reflektorów i maski. Kiedy na miejsce dotarł zaalarmowany patrol, zawzięta niewiasta pastwiła się już nad przednią szybą. Jednak funkcjonariusze jej nie ukarali. Okazało się, że zdemolowała samochód należący do niej i jej męża, a powodem ataku furii była chęć odreagowania po małżeńskiej sprzeczce.

Detoks z młotkiem w ręce

Gdyby była mieszkanką Łodzi, mogłaby rozładować złość, nie narażając się na tak duże koszty. W mieście tym działa bowiem „pokój furii”, gdzie za 150 zł można przejść psychiczno-fizyczny „detoks”, czyli wyżyć się, demolując specjalnie przygotowane pomieszczenie. Dostaje się młotki na solidnym drągu, specjalne okulary i ubranie ochronne, a potem przez pół godziny można rozbijać krzesła, tłuc porcelanę, roztrzaskiwać telewizory i niszczyć monitory komputerów. Krystian Wojewoda, właściciel znanego łódzkiego zakładu fryzjerskiego Wojewoda Studio, zdemolował na przykład „pokój furii”, bo, jak mówił do kamery jednej ze stacji telewizyjnych, chciał odreagować to, że rano zastał swój zakład nieposprzątany. Na miejscu nie mógł dać upustu swej złości, bo cały czas jest „na widoku”. Musi się uśmiechać i być miły dla klientów.

Tymczasem maskowanie negatywnych emocji, pokazując uśmiechniętą lub kamienną twarz, nie jest dobrym rozwiązaniem. – Warto jednak wyrażać emocje zgodnie z tym, co przeżywamy: twarzą, gestami, słowami. Jeśli jest to niemożliwe, ponosimy koszty fizjologiczne takie jak choćby wzrost ciśnienia – mówi dr Anna Kwiecień, psycholog i specjalistka od samokontroli zachowania. Konieczność robienia dobrej miny do złej gry dotyczy zazwyczaj tych, którzy pracują na stanowiskach związanych z obsługą klienta, ale i właścicieli firm czy menedżerów, kontaktujących się z podwładnymi albo kontrahentami. Na pracownikach stres odreagować łatwiej, ale jest to, oczywiście, droga donikąd. Nie rozwiąże się problemu, a atmosfera w firmie się pogorszy, co odbije się na motywacji, efektywności i kreatywności zatrudnionych w niej osób, nawet tych, na których wybuch się nie skupił.

Rozładowanie emocji poprzez jednorazowe „wyżycie się”, czyli tzw. katharsis, jest tylko jedną ze strategii obniżania napięcia. Badania zresztą wykazały, że działa to jedynie doraźnie, na zasadzie prostej redukcji negatywnych odczuć. Na dłuższą metę takie odreagowywanie jest jednak mało skuteczne. Paradoksalnie bowiem chwilowe „oczyszczenie się” jeszcze dodatkowo wzmacnia szlaki nerwowe odpowiedzialne za wzbudzanie złości i agresji. Co więcej, gdy wyładujemy złość na drugim człowieku, wzrasta nasz poziom wrogości wobec niego. Dlaczego tak się dzieje? – Potrzebujemy uzasadnić swoje postępowanie, to, że właśnie zachowaliśmy się w sposób niegodny lub niezgodny z naszą własną moralnością. Przypisujemy więc winę drugiej osobie, na zasadzie: „widocznie sobie na to zasłużył”, a nie dlatego, że „taki ze mnie agresywny człowiek” – wyjaśnia dr Kwiecień. Również pracownicy, którzy mieli okazję „wyzłościć się” na szefie, oceniają go gorzej niż ci, którzy tego nie zrobili.

47-letni Artur, właściciel firmy z branży vendingowej (maszyny samoobsługowe sprzedające napoje, żywność itp.), należy do tych, którzy zauważyli, że sporadyczne wyżywanie się, odreagowywanie, nie daje satysfakcjonujących efektów. Dla niego rodzajem katharsis był paintball, ale brał udział w tych potyczkach nieregularnie. – Na przeszkodzie stały wysokie koszty i trudności z zebraniem drużyny. Jeśli już udało się urządzić bitwę, to jej zbawienne skutki trwały bardzo krótko. A ja nadal, ze względu na stres związany z prowadzeniem firmy, budziłem się wcześnie rano i nie mogłem zasnąć – opowiada. Paintball, jako „terapia”, został więc zastąpiony przez coś innego, bo Artur obrócił bezsenność na swoją korzyść. – I tak budziłem się wcześnie rano, więc zacząłem o tej porze biegać – mówi.

Jak na ironię, niedoskonałość katharsis potwierdza też Zdzisław Hoffmann, właściciel firmy ExitChampions, prowadzącej łódzki „pokój furii”. Według niego te osoby, które decydują się na rozładowanie emocji poprzez zdemolowanie jego pomieszczenia, robią to zwykle tylko raz, dla przeżycia przygody. – Ludzie przychodzą tutaj z ciekawości i już nie wracają. To jak skok na bungee – ile razy można skakać? – mówi Hoffmann.

Ale wielu z nich przynajmniej nie zrobiło awantury swemu otoczeniu, a to już wielka korzyść, choć, jak widać, na dłuższą metę lepiej szukać innych rozwiązań, by redukować nadmierny stres i napięcie.

Reset na wyciszeniu

Może więc spróbować radykalnego przeciwieństwa niszczenia i agresji? Zafundować sobie na przykład ucieczkę do baśniowego świata, takiego jak choćby Galindia? Jest to „kraina”, w której można się poczuć mieszkańcem mazurskiej głuszy sprzed wieków: przeżyć, zainscenizowany napad dzikich wojów, wziąć udział w odprawianiu czarów i starożytnych rytuałów itd.

Można też zrobić „psychiczny i duchowy reset” w miejscu odosobnienia, takim jak klasztor benedyktynów w podkrakowskim Tyńcu, aby się wyciszyć. Zmienia się tam rytm życia, zwalnia tempo, łatwiej oddzielić sprawy naprawdę ważne. Kto potrzebuje jeszcze silniejszego oderwania się od rzeczywistości (a więc także od komputerów, telefonów, internetu), może wybrać pokamedulską Pustelnię Złotego Lasu w Rytwianach, w Świętokrzyskiem.

Są też jeszcze bardziej skrajne rozwiązania. Grzegorz Młynarski, który prowadzi butik badawczo-projektowy s360, wybrał się na przykład na Mazury, do Krutyni, na 10-dniowy kurs vipassany, indyjskiej sztuki medytacji.

– To doświadczenie graniczne. Wyjeżdżasz z setką osób, których nie znasz, i przez 10 dni nie zamieniasz z nimi ani słowa. W ogóle nic nie mówisz. Do nikogo. Jesteś tylko ty, twój oddech i uwalniające się jedna po drugiej sankary, czyli nagromadzone w ciele złość, stres i nieprzepracowane pretensje – opowiada Grzegorz i dodaje, że wszystko to odbywa się pod nadzorem kontrolujących przestrzeganie dyscypliny trenerów. – Jedziesz tam z głową pełną myśli, wracasz spokojny, wyrozumiały i nazywający rzeczy po imieniu. A przede wszystkim – lżejszy o kilka kilogramów stresu i z mniejszą skłonnością do kontrolowania wszystkich i wszystkiego, na co choruje co drugi biznesmen.

Grzegorz uważa, że ten wyjazd pozwolił mu na pozytywne „naładowanie akumulatorów” na jakieś dwa, trzy lata. Później chce powtórzyć kurs.

Jednak te radykalne rozwiązania w drugą stronę – ku wyciszeniu – nie są dla każdego. Dr Anna Kwiecień podkreśla, że zanim zdecydujemy się na pobyt w klasztorze, medytację czy zabawę w średniowiecze, powinniśmy sobie odpowiedzieć na kilka ważnych pytań. – Ucieczka w sferę fantazji, choć przyjemna, jest bierną strategią radzenia sobie – zwraca uwagę. – Moje kryterium wyboru jest następujące: jakie są długofalowe korzyści z danego wyjazdu? Czy, dzięki zastosowanej strategii, zmieni się coś w moim funkcjonowaniu? 

Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że dysponujemy różnymi mechanizmami regulacji emocji, niż tylko rozładowywanie ich w „pokoju furii” (nie wspominając już o wyżywaniu się na otoczeniu) czy ucieczka od świata. Nie jest też wyjściem narzucanie swych metod osobom zależnym od siebie, np. pracownikom, aby zapanowało „ogólne wyciszenie”. Choćby przez urządzenie w firmie pomieszczenia do medytacji, gdzie wszyscy mają się kierować, by uspokajać emocje.
 
Najlepiej trochę nad sobą popracować

Warto zacząć od reinterpretowania niemiłych sytuacji, aby jawiły się bardziej pozytywnie albo wręcz się do nich dystansować. – Czyli spojrzeć na rzecz oczami bezstronnego obserwatora, osoby w nią niezaangażowanej, tak jak patrzy operator kamery – precyzuje dr Kwiecień. Bo przecież każdy, kto prowadzi biznes, codziennie stawia czoło masie problemów. – Szef firmy, właściciel, pracownik nie rozpada się na kawałeczki i nie ląduje w szpitalu psychiatrycznym za każdym razem, gdy coś idzie nie tak, kiedy napotyka trudności, ponosi porażki. Przed dylematem stajemy wtedy, gdy dotychczasowe metody radzenia sobie okazały się niewystarczające, przestały być korzystne w zaistniałej sytuacji lub ta na tyle się zmieniła, że nie zdążyliśmy wypracować nowych strategii – mówi dr Kwiecień.

W ich znalezieniu może być pomocny np. mindfulness, czyli trening uważności. Polega on na nauce częstego w ciągu dnia koncentrowania się na „tu i teraz”, na teraźniejszości i na akceptowaniu jej ze wszystkim, co ze sobą niesie. – To taki bufor zabezpieczający przed odczuwaniem lęku, stresu, niepokoju, stanów depresyjnych. Obniża też poziom odczuwanej złości i agresji – wyjaśnia dr Kwiecień. Ci, którzy przeszli trening uważności, wykazują się większą empatią, świadomością tego, co się dzieje, potrafią przekierować uwagę na mniej denerwujące aspekty sytuacji. Są też w stanie wykonać więcej zadań w natłoku spraw, są bardziej wydajni i skoncentrowani na pracy.

W redukowaniu napięcia i łapaniu dystansu pomaga też wiele innych rzeczy, takich jak choćby regularna aktywność fizyczna, gra na ukochanej gitarze, joga, przywoływanie w myślach zabawnych skojarzeń, gdy rozmówca nas doprowadza do białej gorączki, a nawet zmiana postawy ciała – każdemu wedle tego, co mu najlepiej pasuje i najbardziej na niego działa. Nie jesteśmy przecież wszyscy tacy sami.

My Company Polska wydanie 1/2016 (4)

Więcej możesz przeczytać w 1/2016 (4) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ