Raport: E-commerce. Need for Speed? Niektórym zaczyna brakować paliwa
Quick commerce, fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2022 (82)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Quick commerce, czyli szybkie, realizowane w kilkadziesiąt minut dostawy, jest najważniejszym dziś celem dla gigantów na rynku handlu przez internet. Nic dziwnego, każdy klient chce otrzymać towar jak najszybciej i jak najtaniej. Wraz z pandemią trend ten przybrał na sile. W efekcie powstały liczne startupy próbujące się z nim zmierzyć.
Ich sukcesy robiły wrażenie! Przykładowo niemiecki startup Gorillas potrzebował w 2021 r. tylko dziewięciu miesięcy na uzyskanie statusu jednorożca.
A dziś? Pojawiają się pierwsze doniesienia o wstrzymaniu działalności przez tego typu firmy. Swoje ambitne plany muszą weryfikować nawet giganci. GoPuff to jeden z największych graczy na tym rynku w USA. Jeszcze w styczniu firma poszukiwała finansowania, które pozwoliłoby jej uzyskać kapitalizację na poziomie 40 mld dol. Ostatecznie w maju br. udało jej się pozyskać miliard dolarów, co oznacza kapitalizację wynoszącą 15 mld dol. W marcu firma rozpoczęła proces restrukturyzacji – pracę straciło 450 osób (3 proc. zespołu) czy też pozyskała Boba Igera – byłego szefa Walt Disney Company (który, jak podkreślił GoPuff, prowadził firmę w bardzo trudnym momencie jej historii).
Oczywiście trudności w zdobyciu finansowania wynikają po trosze z mocnych spadków na giełdach i rosnących stóp procentowych, ale inwestorzy widzą także trudności stojące przed rozwojem takich firm. To problem, który dotyka także podmioty działające w Polsce.
Potrzeba efektywności
Główny problem z osiągnięciem rentowności w quick commerce to koszt dostaw. Paradoksalnie znacznie taniej i prościej jest przewieźć przesyłkę między dwoma oddalonymi miastami niż wewnątrz jednej aglomeracji – ale w ciągu kilkunastu lub kilkudziesięciu minut. Dlaczego? Koszt przesłania paczki w Polsce zaczyna się od kilkunastu złotych. W tej cenie mieszczą się koszty takie jak transport paczki z miejsca nadania do pierwszego magazynu będącego częścią łańcucha logistycznego, przejście paczki przez ten łańcuch aż do magazynu odpowiadającego za rejon odbiorcy, a następnie „ostatnia mila”, czyli dostarczenie paczki z ostatniego magazynu do odbiorcy. Model ten jest dość efektywny – jeśli weźmiemy pod uwagę to, że na naczepie tira mieści się kilka tysięcy paczek, to koszt przewiezienia jednej z Krakowa do Warszawy spada do dosłownie kilkunastu groszy. Jeśli zbieramy paczki do wysłania z jednego miejsca (jak np. Poczta Polska), wówczas koszt przewiezienia z miejsca nadania do magazynu to koszt kilkudziesięciu groszy. Dodajemy do tego koszt samych magazynów plus całego zaplecza (np. obsługa techniczna transportów, systemy informatyczne, administracja) i wychodzi na to, że koszt takiego transportu to kilka złotych. Pozostaje najtrudniejsza „ostatnia mila” – tu koszt jest najwyższy. Albo dostarczamy paczki za pomocą kuriera do domów (co kosztuje kolejnych kilka złotych), albo, tak jak InPost, do paczkomatów, co jest bardziej efektywne kosztowo (bo w jednym transporcie mamy więcej paczek, co więcej, przez paczkomaty można także nadawać przesyłki, dzięki czemu w ramach jednego przejazdu mamy i obsługę przesyłek wysłanych i odbieranych).
A quick-commerce? Bez działań optymalizacyjnych i większej skali biznesu koszt realizacji dostawy może wynieść kilkanaście lub kilkadziesiąt złotych. Kurier musi odebrać paczkę z miejsca nadania (paczka musi też zostać ekspresowo przygotowana i wydana), przejechać z prawdopodobnie jedną sztuką kilka czy kilkanaście kilometrów, dostarczyć paczkę, a następnie wrócić. To dość drogo, jeśli chcemy przyciągnąć klienta, który zamawia przesyłkę o wartości 50 zł.
Jak widać, optymalna strategia rozwoju na tym rynku to realizacja jak największej liczby transportów, dzięki czemu jednostkowy koszt doręczenia spada. Problem w tym, że platformy quick commerce rosły. I nie dość, że ciężko jest być tanim i szybkim, to jeszcze mamy konkurentów, którzy chcą być jeszcze lepsi od nas.
Co można zrobić?
Praktycznie żaden gracz na tym rynku w USA nie jest rentowny. Podobnie jest też pewnie na rynku europejskim. Startupy przepalają miliardy dolarów w celu zbudowania skali, optymalizacji wydatków i obniżania cen. Przykładowo najbardziej efektywnym modelem dla quick commerce nieopartego na logistyce sieci handlowych jest tworzenie tzw. dark store’ów, czyli specjalnych powierzchni w centrach miast, w których gromadzone są towary sprzedawane przez platformy. To sprawia, że, po pierwsze, jesteśmy szybsi (bo nie musimy jeździć w różne miejsca po sprzedawane towary i błyskawicznie je przygotowywać), po drugie zaś, bardziej efektywni, bo dostawy towarów do tych minimagazynów możemy już planować na większą skalę. Problem w tym, że koszt wynajęcia takiej powierzchni jest duży i wymaga posiadania sporej skali.
Firmy z sektora inwestują także w bardziej efektywne środki transportu, np. pojazdy elektryczne, ale to wciąż za mało. W Polsce rozwijany jest także koncept samodzielnych robotów dostarczających zamówienia w ramach jednego miasta (startup Delivery Couple). Trwają także prace nad wykorzystaniem dronów (tu problemem są ograniczenia w przelotach na terenach miast oraz sam sposób dostawy – nie wszędzie da się wylądować, a na pewno ciężko zostawić przesyłkę przed drzwiami w bloku) oraz nietypowych sposobów dostaw, jak włożenie zakupów do bagażników pojazdów kupujących (to robił Amazon). Takie pomysły kosztują, ale są niezbędne dla budowy rentowności.
Problematyczna z punktu widzenia zarobków jest także pogoń o pozyskanie klienta. Klienci przy pierwszych zakupach dostają zniżki nawet na kilkadziesiąt procent. Jednocześnie stosowana jest agresywna polityka cenowa, która nie pozwala na pokrycie kosztów realnych dostaw. Jeśli dodamy do tego fakt, że tylko w Europie działa aż 10 dużych operatorów quick commerce (nie licząc lokalnych podmiotów)… Robi się problem. Obecnie sytuacja na rynku wygląda jak wojna na wyczerpanie. Ci, którym kończą się pieniądze od inwestorów i nie są w stanie pozyskać nowych, odpadają. Dotyczy to także firm z Polski.
Odwrót
Głośno było m.in. o Jokrze, jednym z największych graczy na świecie –firma ma status jednorożca, łącznie zebrała 270 mln dol. Jokr w Polsce zadebiutował zaledwie w czerwcu 2021 r.! O swoim wyjściu z naszego kraju poinformowała w marcu br. – Jokr podjął decyzję o zamknięciu działalności w Polsce i skupieniu się na optymalizacji swoich operacji w Ameryce Południowej i Północnej, aby w pełni wykorzystać synergię zespołu i możliwości rynku – tak tłumaczył ten ruch Michał Kwietniewski z Jokr Polska.
Zaskoczenie było tym większe, że jeszcze pod koniec minionego roku przedstawiciele Jokra w rozmowie z mediami branżowymi deklarowali rozwój na kolejne miasta (firma działała tylko w Warszawie). Inny przykład? Pod koniec 2021 r. z Polski, a dokładniej z Warszawy wycofała się firma Swyft.
Konkurencja na rynku jest jednak ogromna, nawet w Polsce, czyli w państwie, gdzie wrażliwość cenowa klientów jest bardzo duża. W samej tylko Warszawie jest kilkanaście firm oferujących dostawy w modelu quick commerce. To m.in. firmy transportowe (Uber Eats, Bolt Market, Wolt, Glovo), logistyczne (InPost Fresh), ale także handlowe (Jush i Delio – projekty Żabki) czy spółki niezależne, jak Lisek (w startup zainwestował m.in. Sebastian Kulczyk).
Polska górą!
Nie wszyscy chcą zwijać żagle. – Rośniemy bardzo szybko. Przychody Liska w 2022 r. są pięć razy większe niż w całym roku 2021. I to mimo wygaśnięcia pandemii, która była często wskazywana jako najważniejszy czynnik popularności zakupów z błyskawiczną dostawą – tłumaczy Justyna Sztengreber z Liska.
W ubiegłym roku firma rozszerzyła ofertę na kolejne miasta: Piaseczno i Kraków. – Po 12 miesiącach model, w którym działa Lisek, nabiera rozpędu. Na początku swojego cyklu życia dark store zazwyczaj generuje mniejszą liczbę zamówień, co prowadzi do wyższych kosztów realizacji indywidualnego zamówienia. Zanim dark store osiągnie znaczny popyt, generuje więc straty operacyjne. W miarę zwiększania się lokalnego popytu odblokowuje się wydajność operacyjna i obniżane są koszty realizacji zamówień. Liczba zmiennych w q-commerce sprawia, że niezależnie od skali inwestycji bez specjalistycznej wiedzy i doświadczenia na danym rynku nie da się postawić na nogi takiego biznesu w kilka miesięcy. Potwierdza to praktyka Liska w Warszawie. Dark store’y, które zostały otwarte w kwietniu i maju zeszłego roku, są coraz bliższe rentowności – tłumaczy.
Justyna Sztengreber zdradza także, że wydajność jednego kuriera w najlepszych lokalizacjach wynosi cztery zamówienia na godzinę. Co więcej, średnia liczba zakupów za pomocą Liska w miesiącu wynosi od pięciu do sześciu. Niedawno Lisek uruchomił e-sklep, w którym znajduje się kilkaset produktów do kupienia. Co więcej, od 20 czerwca firma wystartowała z projektem „Najszybsze zakupy na plażę”. – Będziemy dowozić zakupy do turystów w Juracie, Jastarni i Chałupach na Helu – opowiada Sztengreber. Dostawy mają być realizowane w ciągu kilkunastu minut od zamówienia. – Mamy na ten projekt przygotowany sprofilowany asortyment, oddzielną komunikację i wyjątkowe promocje – zapewnia.
Konkurencją dla Liska są dwa projekty, których matką jest Żabka, a dokładniej jej specjalna spółka Lite e-Commerce. To Delio i Jush. Pierwszy z projektów to wirtualny market oferujący 5 tys. produktów. Jest całkiem nowy – wystartował zaledwie w marcu br. w Warszawie, już niedługo ma się pojawić w kolejnych miastach.
– Klienci oczekują szybkich, ultranowoczesnych i wygodnych rozwiązań online, które będą dopasowane do ich codziennych potrzeb – mówi Wojciech Krok, CEO Lite e-Commerce. – Chcemy zaoferować nową jakość na rynku „express same day delivery”. Celem Delio jest bardzo szybkie dostarczanie szerokiej gamy produktów o najwyższej jakości w przystępnych cenach. Klienci znajdą tu wszystkie produkty spożywcze, których potrzebują. Proponujemy im również najszybszą dostawę w tym sektorze, nawet w godzinę od złożenia zamówienia. Jest to nasza odpowiedź na brak wolnego czasu, który stał się znakiem rozpoznawczym współczesnego świata – dodaje.
Drugi projekt, Jush, wystartował w ubiegłym roku i bardziej od Delio jest związany wizerunkowo z Żabką. Jush działa już m.in. w Gdańsku, Krakowie, Katowicach i Warszawie. – Obecnie działamy w pięciu miastach w całej Polsce, a niedługo zadebiutujemy w kolejnych. W tej chwili obsługujemy większość Warszawy oraz sukcesywnie zwiększamy zasięg działania w kolejnych lokalizacjach – zapewniają przedstawiciele firmy.
Czy dwa równoległe projekty q-commerce nie doprowadzą do kanibalizacji wyników? – Każda nasza usługa odpowiada na inne potrzeby konsumentów i inne misje zakupowe – tłumaczy Lite e-Commerce.
Rękawicę konkurencji rzuca Biedronka poprzez projekt Biek. To system błyskawicznych dostaw realizowanych wspólnie z Glovo. W ofercie jest ponad 1,2 tys. produktów, a aplikacja dostępna jest w sześciu miastach.
I co dalej?
Trudna sytuacja na rynku nie oznacza, że quick commerce chyli się ku upadkowi. Wręcz przeciwnie. Raporty pokazują, że rynek ten będzie szybko rósł., jedynie odpadną najsłabsi. Zresztą duzi gracze regularnie przejmują konkurentów (np. niemiecki startup Flink przejął Cajoo z Francji; podobnie działa GoPuff – również w Wielkiej Brytanii), budując w ten sposób większą skalę. Rynek przechodzi obecnie przez fazę weryfikacji modeli biznesowych. Ci, którzy przetrwają i pozyskają dodatkowe środki, mają szansę powtórzyć historyczny sukces Amazona.
Wyzwania na horyzoncie jednak są. Przykładowo w Nowym Jorku podnoszone są głosy o usunięcie dark store’ów z rejonów handlowych. Coraz głośniej mówią o tym miejscy radni – ich zdaniem to nie są sklepy, ale magazyny. W odpowiedzi GoPuff zaczął tworzyć niewielkie strefy do tradycyjnych zakupów w swoich punktach. Zdaniem przedstawicieli firmy to nie są magazyny ani sklepy, ale „lokalizacje handlowe wspierające zarówno klientów, którzy mogą do nich przyjść, jak również dostawy do domów”. Docelowo firma chce wstawić do swoich dark store’ów cyfrowe tablety do zamawiania dostaw otrzymywanych na miejscu.
Należy także pamiętać o graczach takich jak sieci handlowe. W czasie pandemii wprowadziły one do swojej oferty np. możliwość odbierania zakupów na miejscu (co nie jest do końca quick commerce), ale także dostarczają zakupy do klientów w domach. Prędzej czy później, jeśli rynek będzie wystarczająco duży, również i one zainteresują się błyskawicznymi dostawami. A to już się dzieje. W perspektywie najbliższych kilkunastu lat wartość rynku może wynieść nawet 72 mld dol. Obecnie jest to ok. 25 mld dol. Quick commerce mocno rośnie w Azji – szczególnie w Indiach. Tu, jak wynika z analizy Economic Times, obecna wartość rynku to tylko 300 mln dol., ale w ciągu najbliższych lat urośnie do 5 mld dol. Lokalne startupy (Swiggy, Blinkit, Dunzo Daily) zebrały już ponad 1 mld dol. na ekspansję. W Polsce na takie wyceny nie można liczyć, ale walka trwa.
Więcej możesz przeczytać w 7/2022 (82) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.