Wskaźniki na czerwono
Lehman Brothers, fot. East Newsz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 11/2021 (74)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Politycy przekonują, że dzięki ich sprawnym decyzjom udało się zdławić w zarodku kryzys związany z pandemią. Mniej popularne wskaźniki pokazują jednak zupełnie inny obraz – gospodarka pędzi, a być może nawet już wypadła z torów. Za brak równowagi wkrótce przyjdzie nam wszystkim zapłacić, a w pierwszej kolejności zagrożeni mogą czuć się inwestorzy giełdowi, którzy jak dotąd obficie korzystali z owoców hossy, która objęła i akcje, i obligacje, i surowce. Nie chodzi jednak o to, żeby szukać i znaleźć winnych kryzysu, który jeszcze nie nadszedł, ale aby wypatrywać jego wczesnych symptomów i ochronić kapitał, zanim wartość inwestycji spadnie. W tym celu proponujemy odkurzenie nieco zapomnianych i nietypowych indeksów, które w przeszłości dobrze sprawdziły się w roli wskaźników wyprzedzających.
Baltic Dry Index – 1153 proc. w górę
Jeśli wartość jakiegokolwiek indeksu wzrosła o 1000 proc. w krótkim czasie, z pewnością jest to wydarzenie, któremu warto poświęcić nieco uwagi. Baltic Dry Index to w uproszczeniu indeks cen „suchych” frachtów, grupujący ceny przewozów morskich w różnych kategoriach (od morskich potworów przewożących rudy metali i węgiel po mniejsze jednostki kontenerowe). I właśnie ten indeks wzrósł od końca marca 2020 r. do końca września br. z 415 pkt. do 5202 pkt. – o 1153 proc. Tylko we wrześniu o 40 proc. Ceny przewozów idą ostro w górę ze względu na ożywienie gospodarcze po stłumieniu pandemii, ale także za sprawą zwiększonych zamówień z Chin, którym zaczyna przeszkadzać brak odpowiedniej ilości węgla.
Co do zasady wzrost BDI dość dobrze odzwierciedla kondycję handlu międzynarodowego i zazwyczaj jego notowania nie przebijają się na pierwsze strony finansowych serwisów informacyjnych. W latach 2010–2020 większość czasu indeks spędził, kołysząc się w przedziale 500–1500 pkt., ale od II kwartału ub.r. jego notowania wspinają się bardzo szybko i są już najwyższe od 2008 r. Tempo zwyżek oraz ich zakres budzą wciąż żywe skojarzenia z kryzysem finansowym z lat 2007–2009. Przyjrzyjmy się zatem uważniej wydarzeniom sprzed 15 lat.
BDI zaczął się szybko wspinać wiosną 2006 r. i z poziomu 2,5 tys. pkt. dotarł do 10,6 tys. pkt. we wrześniu 2007 r., by następnie załamać się, wrócić do 6 tys. pkt. (spadek o 40 proc.) w zaledwie cztery miesiące. Później, w marcu 2008 r., indeks wzrósł jeszcze do 11,5 tys. pkt. i dopiero wtedy przyszło załamanie (do końca 2008 r. indeks spadł poniżej 700 pkt.), z którego wygrzebywał się przez kolejnych 13 lat.
Nas jednak interesuje owo pierwsze załamanie, które zbiegło się w czasie z pierwszą wyraźną korektą na giełdach (S&P spadł o ok. 10 proc., kiedy BDI stracił pierwszych 40 proc.). Kolejny szczyt BDI osiągnął w maju. W czerwcu 2008 r. obydwa indeksy runęły jednocześnie, ale BDI zdecydowanie silniej.
Jakie wnioski możemy wyciągnąć z przeszłości? Sam wzrost BDI w tak szaleńczym tempie jak obecnie jest zapowiedzią nadchodzących kłopotów dla inwestorów giełdowych. Nie sposób przewidzieć, czy wzrost BDI zostanie wyhamowany za tydzień, miesiąc czy za pół roku, ale w ostatniej fazie dynamicznego wzrostu BDI w 2007 r., indeksy giełdowe wyraźnie już hamowały zwyżki w sposób przypominający zachowanie indeksów w ostatnich miesiącach (S&P zakończył wrzesień na tym samym poziomie co czerwiec).
Rozgrzany do czerwoności indeks BDI nie jest synonimem równowagi tak niezbędnej do stabilnego wzrostu zarówno gospodarki, jak i giełdowych wycen. Jego nadmierny wzrost był w przeszłości zapowiedzią kłopotów. Choć sam indeks w obecnym kształcie notowany jest od 1985 r., to jego protoplasta powstał jeszcze w XVIII w.. Marynarze czują wiatr, również rynkowy.
Doktorant z ekonomii
Na miedzianym uzbrojeniu polegała już armia Egiptu, ale od epoki pierwszych dynastii faraonów metal znalazł liczniejsze i skuteczniejsze zastosowanie. Budownictwo, transport, energetyka, elektronika i – wciąż – w mennicach. Współczesny świat bez miedzi nie może się obejść, stąd jego notowania są dobrą miarą koniunktury gospodarczej i – co ciekawe – niezłym wskaźnikiem wyprzedzającym dla rynków akcji. Zdarza się bowiem, że popyt na miedź już zwalnia, a przynajmniej zostaje zaspokojony w stopniu hamującym wzrost cen, a notowania indeksów wciąż jeszcze rosną.
Przy poprzedniej hossie, opartej zresztą na rynku nieruchomości, notowania miedzi już wiosną 2006 r. weszły w fazę dynamicznej korekty, którą rynki akcji zignorowały. Ale – o czym warto pamiętać – prawdziwy krach na rynku miedzi zaczął się w sierpniu 2008 r. i wyprzedził załamanie na rynku akcji dosłownie o kilka tygodni.
Mówimy przy tym o korelacji, a nie zjawisku przyczynowo-skutkowym. Za symboliczny początek kryzysu finansowego z pierwszej dekady XXI w. uważa się bowiem upadek banku inwestycyjnego Lehman Brothers, który miał miejsce już po tym, jak notowania miedzi ruszyły do dynamicznych spadków. Niemniej warto pamiętać, że banki – w tym Lehman Brothers – były wówczas zaangażowane w tzw. toksyczne obligacje zabezpieczone hipotekami, których właściciele przestali obsługiwać kredyty, gdy ich oprocentowanie wzrosło. Faktycznym powodem późniejszego kryzysu były zbyt luźne kryteria przyznawania kredytów hipotecznych, do których zaciągania właściciele nieruchomości czuli się zachęcani przez banki centralne po obniżce stóp procentowych do historycznie niskich poziomów. Analogia nasuwa się sama, aczkolwiek banki wyciągnęły wnioski z tej historii, przynajmniej w USA i Europie. Kryzys nie zacznie się zatem z tego samego miejsca. Ba. Nie brakuje nawet opinii, że notowania surowców pójdą jeszcze znacznie w górę, ponieważ inwestorzy będą chcieli chronić pieniądze przed skutkami inflacji, nad którą nie panują już banki centralne.
Na razie miedź podrożała z 5 tys. dol. za tonę w kwietniu 2020 r. do ponad 10 tys. dol., po czym notowania spadły do 9 tys. dol. To nie jest jeszcze ten rodzaj ostrzeżenia, co w 2006 r. (wtedy notowania spadły z 8 tys. dol. do 5,5 tys. dol., czyli o 30 proc.).
Wskaźnik Buffetta mówi: Uciekaj
To kolejny ze wskaźników pozostających nieco na uboczu rynków finansowych. Zawodowi analitycy mogą za nim nie przepadać ze względu na prostotę konstrukcji, zaś inwestorzy indywidualni za brak precyzji. Nie chodzi o to, że wskaźnik wprowadza w błąd, wysyłając mylne sygnały, ale o to, że nie do końca wiadomo, kiedy się do nich stosować. Żeby nie szukać daleko – 18 sierpnia, ale 2020 r. dziennikarz serwisu strefainwestorow.pl ostrzegał, że wskaźnik Buffetta dał sygnał do sprzedaży akcji. Od tamtej pory indeks S&P zyskał jeszcze 34 proc. do września 2021 r. Oczywiście obecnie sygnały wysyłane przez wskaźnik są jeszcze bardziej alarmistyczne, ale nie wiadomo, czy i tym razem nie ostrzegają przedwcześnie. Za to prawie na pewno sygnał alarmu sprawdzi się w kilkuletniej perspektywie.
Wskaźnik Buffetta nosi dumną nazwę od nazwiska najbardziej znanego na świecie inwestora Warrena Buffetta, zwanego także wyrocznią z Omaha. Inwestorzy wsłuchują się pilnie w opinie Buffetta na temat rynku, ponieważ w swoich analizach posługuje się on prostymi wskaźnikami i celnymi spostrzeżeniami. W tym wypadku uznał, że relacja PKB do kapitalizacji giełdy jest jedną z najprostszych pojedynczych miar, pozwalających się zorientować w wycenie akcji na giełdzie (czyli: gdzie jesteśmy, czy jest tanio, czy drogo). Po latach wrócił do tego komentarza, wahając się poprzeć założenie, że jakikolwiek pojedynczy wskaźnik może dać wyczerpujący lub choćby spójny oraz rynku, ale nazwisko miliardera przylgnęło do wskaźnika już chyba na zawsze.
Co mówi sam wskaźnik? Serwis currentmarketvaluation.com podliczył, że kapitalizacja amerykańskiej giełdy przekracza PKB na koniec III kwartału (a więc prognozowaną wartość) o 239 proc. i nigdy w historii ta relacja nie znalazła się tak wysoko. Jednak serwis proponuje bardziej krytyczne spojrzenie na wskaźnik i zauważa, że wraz z rozwojem technologii i wydajności z biegiem dekad wzrasta teoretyczna neutralna wartość wskaźnika, która oddawałaby odpowiednią wycenę akcjom. Zdaniem serwisu obecnie kapitalizacja giełdowych spółek powinna sięgać ok. 120 proc. PKB (kilka dekad wcześniej, gdy o wskaźniku mówił Buffett, alarmową wartością było 100 proc. PKB), gdzie przebiega też linia długoterminowego trendu wskaźnika. Skoro jednak obecnie jest to 239 proc., akcje są tak czy owak potężnie przewartościowane. Analitycy serwisu wskazują, że obecna kapitalizacja rynku przekracza wieloletnią średnią o 91 proc., podczas gdy dotychczasowym rekordem było 67 proc. w szczycie bańki internetowej w 2000 r.
Analitycy serwisu zwracają uwagę, że wskaźnik Buffetta świadczy obecnie jedynie o przewartościowaniu cen akcji. Jednak nie wskazuje ani momentu, w którym dojdzie do przeceny, ani nawet, czy w ogóle do niej dojdzie, bo wystarczy, jeśli ceny akcji utrzymają obecne poziomy, a PKB będzie rósł szybko w najbliższych latach, by wartość wskaźnika uległa obniżeniu. Niemniej przypominają, że gdy po raz ostatni wskaźnik cen akcji wszedł w obszar „ekstremalnie przewartościowane”, pięć lat później indeks S&P nadal znajdował się ponad 20 proc. niżej (a dołek wyprzedaży dwa lata po osiągnięciu szczytu sprowadził indeks o prawie 50 proc. w dół).
Kruchy jak lód na biegunie
Co mówią wszystkie trzy wymienione wskaźniki? Szybki wzrost notowań miedzi, jeszcze szybszy wzrost cen morskich frachtów i rekordowo drogie akcje w porównaniu z PKB mają wspólny mianownik – brak równowagi popytu i podaży wywołany utrzymywanymi przez długi czas niskimi stopami procentowymi. Szefowie banków centralnych przekonują wprawdzie, że inflacja jest zjawiskiem tymczasowym (warto jednak pamiętać, że gdyby było inaczej oznaczałoby to pomyłkę bankierów centralnych, co jest równoznaczne z ich odpowiedzialnością za sytuację), jednak sygnały wysyłane przez rynek finansowy – wliczając rynki towarowe i obligacji – temu przeczą.
Pamiętajmy także o starym i sprawdzonym przez pokolenia modelu zachowania rynków. Niskie stopy procentowe pobudzają gospodarkę, co prowadzi do zwyżek cen akcji, a następnie surowców. Zwyżkujące notowania surowców podbijają inflację, co zmusza banki centralne do podniesienia stóp, co z kolei schładza gospodarkę i notowania akcji, a później towarów. Inflacja staje się wówczas niższa, stopy spadają, co pobudza gospodarkę i tak cykl rozpoczyna się od nowa. Ostatnie dekady tym różniły się od innych, że cykl został wydłużony, mówiono nawet o supercyklu, który unieważniał dotychczasowe prawidła.
Jest być może za wcześnie, by twierdzić, że czeka nas powtórka z klasycznej historii rynków, ale inwestorzy z pewnością powinni się mieć na baczności. Lód, po którym stąpają, stał się wyjątkowo kruchy, podobnie jak ten na Oceanie Północnym.
Więcej możesz przeczytać w 11/2021 (74) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.