Sztuka przemytu. Jak gang marszandów oszukał PRL

Szmuglerzy PRL
Szmuglerzy PRL, fot. East News
Gang „złotogłowych” stworzyli warszawscy i wiedeńscy znawcy sztuki oraz brazylijscy dyplomaci. W latach 60. przez szczelną granicę PRL przeszmuglowali 16 t złota i setki cennych obrazów. Szkody, jakie wyrządzili polskiej kulturze, prokurator porównał do strat II wojny światowej.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2022 (85)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Takie badziewie daje się służbie, a nie ukochanej kobiecie! – oznajmia zdenerwowana Danuta Mętlewicz, ciskając w swojego męża pierścionkiem z brylantem. Jest połowa lat 60., wszędzie wokół szarzyzna PRL, ale Witold ma pecha, bo jego ukochana podczas przyjęcia zobaczyła kobietę, która miała biżuterię jeszcze bardziej efektowną. Musi więc znosić atak furii kobiety, którą Barbara Seidler, reporterka sądowa „Życia Literackiego”, nazywa „siódmym futrem Europy”. Dziennikarka ustala, że Mętlewiczowa uwielbia nie tylko swego męża, ale też złotą biżuterię i czerwone BMW, którym jeździ po ulicach Warszawy.    

Witold jest znacznie bardziej ostrożny, rozumie, że ostentacyjna konsumpcja może go zgubić. Od kilku lat uczestniczy w procederze przerzutu ogromnych ilości polskich dzieł sztuki na Zachód. Stara się – przynajmniej na zewnątrz – żyć skromnie, mimo to prasa nazwie go w przyszłości szefem gangu „złotogłowych”. 

W czasie procesu prokurator, pewnie zresztą z pewną przesadą, oceni, że straty polskiej kultury spowodowane przez „złotogłowych” można porównać jedynie do grabieży dokonanej przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej.

Czerwone maki w wiedeńskiej knajpie

Wszystko zaczyna się tuż po wojnie od Czesława Bednarczyka, polskiego Żyda urodzonego w 1917 r. jako Bernard Weinstein, który hitlerowską okupację przetrwał dzięki operacji plastycznej i zmianie danych osobowych. Po wojnie pracuje jako wiceszef warszawskiego kwaterunku oraz rzeczoznawca dzieł sztuki. Ma głowę do interesów, po latach służby specjalne oszacują jego majątek na 4–5 mln dol. Zdaniem SB handlarz dziełami sztuki masowo odkupuje cenne przedmioty od Żydów, którzy wyjeżdżają do Izraela i, ze względu na przepisy, nie mogą zabrać ze sobą antyków. 

W latach 50. Bednarczyk pracuje w prestiżowym antykwariacie przy Marszałkowskiej, gdzie kosztowności kupują u niego m.in. zachodni dyplomaci. Dzięki immunitetowi stosunkowo łatwo im wywieźć z Polski dzieła sztuki, które normalnie nie powinny opuścić kraju. 

Środowisko znawców sztuki w powojennej stolicy nie jest duże. Nic dziwnego, że Bednarczyk poznaje Tomasza Mętlewicza, brata Witolda, który pomaga ojcu w prowadzeniu innego antykwariatu w stolicy. W 1960 r., dzięki kontaktom z zachodnimi dyplomatami, Bednarczykowi udaje się wyjechać do Austrii i w jej stolicy założyć prestiżowy antykwariat. Kontakty z Mętlewiczem przydają mu się w sprowadzaniu dzieł sztuki znad Wisły. Gdy po jakimś czasie także Tomasz wyjeżdża z Polski, do artystycznego biznesu przebojem wchodzi jego brat Witold. 

W 1963 r. ten ostatni osobiście odwiedza Bednarczyka w Wiedniu. – Przyjął mnie w luksusach, oszołomił, zapraszał do najlepszych restauracji. Gdy tam wchodził, orkiestra grała „Czerwone maki”. Zapytałem, jak mam się zrewanżować. Chciał, abym się zgłosił do kilku osób w Krakowie i je pozdrowił. Za następną wizytą sporządził listę przedmiotów, które mam kupić. Były to XVI-wieczne rzeźby, obraz Wyczółkowskiego i porcelana miśnieńska. Miałem schować i czekać na okazję wysyłki do Wiednia – opowie po latach przed sądem Mętlewicz.

Sukces Bednarczyka nie bierze się znikąd. Wyjeżdżając z Polski, udaje mu się bowiem wywieźć towarowy wagon dzieł sztuki. Wszystko dzięki kontaktom z wojewódzkimi konserwatorami zabytków, którzy w zakresie wydawania stosownych zezwoleń mają wówczas niemal nieograniczone uprawnienia. Co dokładnie wyjechało wtedy z Polski? Nie wiadomo. Wkrótce jednak Bednarczyk, na łamach antykwarycznego czasopisma „Weltkunst”, ogłasza wyprzedaż 90 płócien polskich mistrzów, m.in. Józefa Chełmońskiego, Aleksandra Gierymskiego, Artura Grottgera, Juliusza i Wojciecha Kossaków, Jana Matejki i Józefa Mehoffera. 

Dzięki kontaktom z Mętlewiczami dzieła sztuki z Polski przez następne lata nadal wędrują do jego antykwariatu.

Kluchowaty młodzieniec o baranim wzroku

Wiedeń w czasie zimnej wojny to miejsce przecinania się dróg zachodnich i komunistycznych wywiadów. Także PRL-owskiego. Bezpieka doskonale wie, że Bednarczyk ma kontakty z zachodnimi dyplomatami, próbuje więc zwerbować go do współpracy, ten jednak trzyma ją na dystans, choć nie odmawia całkowicie kontaktów. 

Do współpracy udaje się natomiast przekonać Witolda Mętlewicza. SB ma na niego „haki”, w czasie wojny był on bowiem żołnierzem AK, także późniejszy handel sztuką nie mógł umknąć uwadze służb. W dodatku Witold chce wyjeżdżać na Zachód, potrzebuje więc paszportu. A ten, w PRL, zależy od decyzji milicji. Godzi się więc donosić na Bednarczyka, z którym robi interesy. „Typ kluchowatego, złotego młodzieńca o niezłej tuszy i baranim wyrazie twarzy. Robi dobrotliwe wrażenie, podobno ma głowę do interesów, bardzo lubi grać w karty, wyścigi, dancingi, wódkę” – pisze o nim SB. 

Interes kwitnie właściwie przez całe lata 60. Z Polski wywożone są stare obrazy, meble i porcelana. W Wiedniu zamieniane są na złoto, które w stosunku do dolara jest wtedy na Zachodzie dużo tańsze niż w Polsce. Nad Wisłą cenne monety, biżuteria, a z czasem także sztabki zamieniane są więc na dolary, za które z kolei kupowane są następne antyki wywożone do Austrii. W ten sposób biznes się kręci na zasadzie samonapędzającego się mechanizmu. 

Trudno uwierzyć, że polskie służby nie wiedzą o gigantycznym procederze szmuglu. Wygląda wręccz na to, że roztaczają one nad Mętlewiczem parasol ochronny. „W PRL celnicy potrafią zabrać dwie przemycane puszki z mięsem. Jak to możliwe, że przymykali oko na gigantyczny przemyt walut, złota i dzieł sztuki?” – spyta po latach Wolna Europa.

Według szacunków milicji w latach 1945–1971 przeszmuglowano do kraju nawet 40 t złota. Z tej liczby grupie Mętlewicza przypisuje się aż 16 t!

Złoty interes dyplomatów 

Nielegalny handel złotem i dziełami sztuki na taką skalę nie byłby możliwy, gdyby nie pomoc akredytowanych w Polsce dyplomatów. Zaczyna się od ambasady Brazylii. Pracuje w niej jako tłumacz Mieczysław Młynarczyk, syn polskich emigrantów, którzy jeszcze w latach 30. wyjechali za chlebem do Ameryki Łacińskiej. Młynarczyk miał wtedy kilka lat, ale wrócił do Polski po wojnie. 

Pracownikom ambasady Młynarczyk dosłownie spada z nieba. Początkowo wyjazd na placówkę do zniszczonej wojną Warszawy wydaje im się zsyłką, ale szybko odkrywają, że Polska to przemytniczy Dziki Zachód. Młynarczyk i Mętlewicz organizują im dzieła sztuki, a ci wywożą je do Wiednia i innych państw zachodnich, korzystając z tego, że bagaże dyplomatów nie są na granicy sprawdzane. Równolegle – co się okaże już po 1989 r. – Młynarczyk jest gorliwym agentem SB. To kolejny trop wskazujący, że bezpieka macza palce w aferze „złotogłowych”, a przynajmniej długo ją toleruje.

Roberto Chalu Pecheo, I sekretarz ambasady Brazylii, potrafi jednorazowo wywieźć w bagażniku swojego dodge’a 150 kg złota. Za transport pobiera prowizję w wysokości 10–15 proc. Tylko na zlecenie Witolda Mętlewicza przewozi przez granicę ponad tonę kruszcu, głównie w postaci sztabek i monet. Podobno z czasem w proceder udaje się też wplątać akredytowanych w Warszawie dyplomatów z Wenezueli, Meksyku i Iranu, ale także państw europejskich, m.in. Włoch i Finlandii. 

Syrop od kaszlu dla Rembrandta

Szczególną rolę w aferze „złotogłowych” odgrywa ks. Leon Dygas, historyk sztuki, który w latach 60. zostaje dyrektorem tworzonego właśnie muzeum diecezjalnego w Łodzi. Jego zadaniem jest pozyskanie eksponatów do powstającej placówki, które znajdują się w zabytkowych prowincjonalnych kościółkach i na plebaniach. Ks. Leon jeździ więc po wsiach i miasteczkach i wyszukuje stare naczynia liturgiczne, meble, obrazy, rzeźby, a przy okazji podpytuje o antyki posiadane przez parafian. Ci ostatni, w przekonaniu, że działają w zbożnym celu, nieraz oddają księdzu bardzo wartościowe przedmioty za darmo. Sęk w tym, że raczej nie trafiają one do muzeum, lecz do prywatnej kolekcji duchownego, ewentualnie na czarny rynek lub właśnie do Wiednia. Podczas rewizji w mieszkaniu ks. Dygasa znaleziono 250 obrazów, 73 rzeźby i 617 wyrobów ze srebra. „Wykonując funkcje zawodowe, kupował za symboliczną opłatę bądź wyłudzał od wiernych, nieświadomych wartości posiadanych przedmiotów, cenne płótna oraz inne dzieła, które później miały być przemycone za granicę” – napisze w akcie oskarżenia prokurator.

Gdy brakowało oryginałów, ks. Dygas wraz ze współpracownikami produkują falsyfikaty. Fałszywego Rembrandta postarzają, przyciemniając syropem od kaszlu. Podrabiają też obraz „Kąpiące się kobiety”, rzekomo namalowany przez szwedzkiego portrecistę Andersa Zorna. Sam ks. Leon niespodziewanie zobaczy później „swoje dzieło” u znajomego lekarza w Warszawie. – Naszą robotę traktował jako lokatę kapitału – przyzna nie bez satysfakcji podczas swojego procesu.

Ale największym sukcesem duchownego jest spieniężenie fałszywki obrazu francuskiego impresjonisty Edgara Degasa. Na pytanie kolekcjonera, jak to możliwe, że ksiądz z Łodzi posiada dzieło tak znanego malarza, które nie widnieje w żadnych katalogach, odpowiada bez mrugnięcia powieką. – Jestem krewnym Degasa, ale z powodów politycznych musiałem spolszczyć nazwisko, zmieniając w nim jedną literkę.

Zresztą, kto by wątpił w uczciwość kapłana, w dodatku ustanowionego przez biskupa dyrektorem kościelnego muzeum?

Samochód za dobre wyniki w szkole

W wielu aferach gospodarczych PRL pojawia się ten sam problem: co robić z uzyskanym nielegalnie majątkiem, żeby nie budzić podejrzeń służb. Wyjazdy za granicę są kontrolowane przez państwo. Budowa kolejnych domów czy kupowanie drogich samochodów rzuca się w oczy nie tylko wścibskim sąsiadom, ale też milicji. W grę nie wchodzą też lokaty bankowe, bo państwo je prześwietla. Dlatego zarówno partyjni dygnitarze, jak i prywatni przedsiębiorcy nielegalnie zdobyty majątek przechowują głównie z złocie. Można je bowiem stosunkowo łatwo ukryć (np. zakopując w ogródku) i również dość łatwo spieniężyć.

Tak też postępują „złotogłowi”. Doskonale wiedzą, że dla postronnych obserwatorów powinni żyć w miarę skromnie, trudniej im jednak do tego przekonać partnerki i dzieci. – Ich żony nosiły pierścionki wartości miliona złotych, sprowadzały najdroższe szwedzkie futra. Synowie dostawali samochody lub luksusowo urządzone mieszkania jako upominki za zdane w szkołach egzaminy – napisze „Życie Warszawy”, gdy afera wyjdzie na jaw. 

Prasa, oczywiście, lubi przesadę. Gdy ruszy proces, dziennikarze napiszą, że Danuta i Witold Mętlewiczowie, idąc na film, potrafili wykupić całą widownię, żeby mieć kino tylko dla siebie. Chcąc popływać po Zalewie Zegrzyńskim, wynajmowali cały statek. Na grach hazardowych w nielegalnych szulerniach tracili po o,5 mln zł w jedną noc. Trudno uwierzyć, że to całkowita prawda, choć na pewno wraz z upływem czasu czujność „złotogłowych” wyraźnie ulega przytępieniu.

W 1969 r. Witold i Danuta chcą popłynąć w rejs Batorym na Wyspy Kanaryjskie. Tymczasem nie dostają paszportu. To pierwsze poważne ostrzeżenie, że bezpieka powoli zwija parasol ochronny rozpostarty nad szefem gangu. 

Z miłości do Danuty

Dlaczego tak się dzieje? Prawdopodobnie decydują o tym dwa czynniki.

Po pierwsze, Mętlewicz, który na zlecenie wywiadu miał rozpracować siatkę kontaktów Czesława Bednarczyka, nie wywiązuje się z zadania. Zapewne nie chce podcinać gałęzi, na której siedzi, a właściwie zarzynać kury znoszącej złote jajka. W swoich raportach oszczędza wiedeńskiego antykwariusza jak może, mało tego, kilka razy próbuje wyprowadzić bezpiekę na manowce. Na przykład wtedy, gdy przekazuje oficerowi nieprawdziwą opinię Bednarczyka, jakoby w Polsce nie było już ciekawych antyków i polsko-austriacki kanał przemytu właściwie przestał istnieć.

Druga przyczyna, dla której władza traci cierpliwość wobec gangu złotogłowych, to polityka. W 1970 r. zmienia się w Polsce ekipa rządząca, do zmian personalnych dochodzi też na szczytach MSW i w służbach. Ludzie Edwarda Gierka chcą zademonstrować społeczeństwu walkę z patologiami. W sierpniu 1971 r. milicja i ORMO rozpoczynają akcję o kryptonimie „Porządek”, która ma ukrócić przemyt oraz nielegalny obrót walutą i złotem. W ramach operacji milicja trafia na sopocką restauratorkę Wandę Dębińską, która w śledztwie ujawnia, że Witold Mętlewicz dostarczył jej… ponad tonę złota. Funkcjonariusze najpierw w to nie wierzą, ale zmieniają zdanie, gdy znajdują biżuterię i sztabki kruszcu ukryte w mieszkaniu Wandy, a także we wskazanych przez nią specjalnych skrytkach na mieście, m.in. w jednym z punktów totolotka. 

Mętlewicz początkowo do niczego się nie przyznaje, jednak pęka, gdy się dowiaduje, że do aresztu trafiła jego ukochana Danuta. W czasie przesłuchania, którego protokół liczy 600 stron, przyznaje się do przeszmuglowania na Zachód ponad 100 obrazów polskich i zachodnich malarzy, XVII-wiecznej, drogocennej porcelany, a także wyrobów światowej sławy rosyjskiego jubilera Petera Carla Fabergé. 

Zanim rusza proces, bezpieka jeszcze raz próbuje się zasadzić na Czesława Bednarczyka. W maju 1975 r. wywiad PRL zaprasza marszanda do gmachu polskiej ambasady w Wiedniu, ten jednak odmawia rozmowy na terenie placówki. W końcu do spotkania dochodzi w Café Landtmann na wiedeńskiej Ringstrasse. Przedstawiciele PRL-owskich władz proponują mu układ: oni zapewnią mu bezpieczeństwo w kontekście planowanego procesu, a on, w zamian, odda bezpiece niesprzedane jeszcze dzieła sztuki i hasła do szwajcarskich rachunków bankowych współpracowników z Polski. 

Bednarczyk opowiada o propozycji zachodnioniemieckiej gazecie „Der Spiegiel”. Przedstawia ją jako wymierzoną w siebie prowokację komunistów. – Zdecydowanie odmówiłem – deklaruje niemieckim dziennikarzom, przy okazji ośmieszając polskie służby.

Gazeta pisze: „Wiedeński marszand przekonuje, że próba zamieszania go w ten skandal to polityczna propaganda. – Warszawa w ogóle nie jest zainteresowana sprowadzaniem zza granicy polskiej sztuki. W 1962 r. polskiemu Ministerstwu Kultury zaproponowano kupno dużej kolekcji obrazów za jedyne 30 tys. dol. Polska jej jednak nie kupiła, kupiłem ja – tłumaczy Bednarczyk”. 

Niemieccy dziennikarze przytomnie podsumowują: „Dziwne, że polska służba bezpieczeństwa tak długo nie wiedziała o tych transakcjach”.

Ksiądz jak rozdarta sosna

Kiedy proces rusza, z zapartym tchem śledzi go cała Polska. W akcie oskarżenia mowa jest o przeszmuglowaniu do kraju 

16 t złota i wywiezieniu za granicę setek dzieł sztuki. – Do przestępstwa doprowadziła mnie moja uczciwość. Wszyscy prosili mnie o przysługę w niedozwolonych transferach, a ja nie potrafiłem odmówić – broni się przed sądem Witold Mętlewicz.  

– Dziś jestem jak rozdarta sosna! Zawsze lojalny obywatel, dałem się wplątać w niebywałą aferę! – mówi teatralnie oskarżony ks. Leon Dygas.

Sąd nie daje się przekonać. Mętlewicza i Młynarczyka skazuje na 25 lat więzienia i 1 mln zł grzywny. Ks. Dygas dostaje 12 lat odsiadki. Pozostali oskarżeni (w tym ich żony) dostają mniejsze wyroki i stosunkowo szybko wychodzą na wolność. 

Właściwie wszystkim uczestnikom afery państwo konfiskuje majątek, za który – jak wyliczają dziennikarze – można kupić 2 tys. małych fiatów albo 11 tys. kolorowych telewizorów. Taki telewizor kosztuje wtedy mniej więcej 10-krotność przeciętnej pensji. 

Mec. Czesław Jaworski, który wtedy broni Mętlewicza, mówi po wyroku do swojego klienta, że ponieśli całkowitą klęskę. „A on, że wcale nie. Jak to? Bo moja żona za parę dni wyjdzie z więzienia, odpowiedział Mętlewicz. To była wielka miłość” – podsumuje po latach adwokat w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”.

Post scriptum

W 1975 r. Ernesto Geisel, prezydent Brazylii, powoła komisję śledczą do zbadania udziału pracowników warszawskiej ambasady w przemycie dzieł sztuki. Oskarżeni zostaną wydaleni z dyplomacji. 

W kwietniu 1978 r. warszawskie Muzeum Narodowe zorganizuje wystawę „Dzieła sztuki odzyskane dla kultury narodowej przez SB i MO”. Znajdą się na niej płótna zarekwirowane u „złotogłowych”, m.in. pędzla Józefa Brandta, Józefa Chełmońskiego, Juliana Fałata i Aleksandra Gierymskiego, Juliusza i Wojciecha Kossaków, Henryka Siemiradzkiego oraz Aleksandra Wierusza-Kowalskiego.

Po wystawie jedna trzecia dzieł sztuki trafi do muzeów, zaś dwie trzecie przekazane zostaną do Urzędu Rady Ministrów i Komitetu Centralnego PZPR.

Drobniejsze eksponaty, takie jak platery, papierośnice czy naczynia, zostaną przekazane Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Duża ich część trafi w prywatne ręce pracowników resortu.

Witold Mętlewicz z zasądzonych 25 lat odsiedzi 15. Umrze już w wolnej Polsce, w 1997 r.

Ksiądz Leon Dygas zostanie przez Kościół suspendowany. W trakcie procesu wyjdzie na jaw, że ma 2-letnich synów, bliźniaków. Nic dziwnego, że po wyjściu na wolność nie wróci do stanu duchownego, wraz z partnerką zamieszka w willi pod Warszawą. Podobno, mimo konfiskaty mienia, uda mu się ocalić sporą część majątku.  

Skonfiskowaną willę Mętlewicza na warszawskim Mokotowie przejmie za symboliczną złotówkę powiązany z Moskwą gen. Mirosław Milewski.

Czesław Bednarczyk do końca życia będzie szanowanym antykwariuszem w Wiedniu. Po jego śmierci galerię przejmie córka Elizabeth, która do dziś promuje polską kulturę w Austrii. 

My Company Polska wydanie 10/2022 (85)

Więcej możesz przeczytać w 10/2022 (85) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ