W małej, pogodnej niszy

© Filip Miller
© Filip Miller 46
Ich biznes, ręcznie wytwarzane, wysokiej jakości szczotki do włosów i brody, zrodził się z zamiłowania do rękodzieła i ozdabiania, ale też z pragnienia, by działać spokojnie, radośnie, wręcz się relaksować. Właściwa nisza sama je znalazła.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 12/2016 (15)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Ilona Dzierzęcka jest z zawodu matematykiem numerycznym i ubezpieczeniowym, ale od zawsze najbardziej fascynowało ją rękodzieło: tradycyjne hafty i koronki – czółenkowa i klockowa. Podstaw uczyła się na kursach. Gdy miała 11 lat, ukończyła kurs haftu kujawskiego dla dorosłych i zarobiła swoje pierwsze niezłe pieniądze: zdobytą wiedzę przekazała bowiem cioci, według programu, w którym sama uczestniczyła. 

Anna Kaźmierczak, jej bliska koleżanka, pasjonowała się z kolei dekupażem – techniką zdobniczą, która polega na przyklejaniu na specjalnie przygotowanej powierzchni papierowego wzoru, np. serwetki. Anna jest socjologiem. Przez lata pracowała w dużych korporacjach jako asystentka prezesów. 

Aż do zeszłego roku. Jednak po kolei. Na początku 2015 r. Ilona trafiła do pewnej pracowni szczotkarskiej. Była na urlopie wychowawczym i opiekowała się synkiem, lecz potrzebowała odskoczni. Rękodzieło było oczywistym wyborem. – Wspaniała sprawa: ręce mają zajęcie, a głowa odpoczywa – podkreśla. – Zaczęłam od szczotek do butów. Stosuje się w nich miękkie włosie, które nawleka się łatwiej. Później przyszła kolej na szczotki do włosów, ze szczeciną dzika, a więc trudniejszą do nawlekania, bo twardszą. 

Parę miesięcy później, przed Wielkanocą, Ilona przyniosła kilka szczotek do domu. Spojrzała na nie: dlaczego są takie zwykłe, smutne? Przecież mogłyby być pięknie pomalowane, każda jedyna w swoim rodzaju... A potem – olśnienie. Natychmiast zadzwoniła do Anny. Musiała się z nią podzielić swoim pomysłem – zaczną takie piękne szczotki same produkować. Anna bez trudu dała się przekonać. 

Tylko my

Nie chodziło jedynie o to, żeby szczotki nie były smętne czy nudne. W końcu w supermarketach i drogeriach aż roi się od tych kolorowych. Ich miały być jednak z zupełnie innej półki: ręcznie wytwarzane, oryginalne i z naturalnego włosia – ze szczeciny dzika, która jest bardzo podobna do ludzkich włosów. Nie szarpie ich, więc i nie kaleczy, a do tego ma charakterystyczne jasne końcówki, w których znajduje się świetna dla ludzkich włosów keratyna. Jak dotąd, do czesania nikt niczego lepszego nie wymyślił. 

Wyglądało na to, że mogą mieć produkt absolutnie niszowy, a przy tym bliski ich sercu, którego wytwarzanie będzie czystą frajdą. Zaczęły przeszukiwać internet. Okazało się, że chyba nikt nie robi takich szczotek, a przynajmniej internet o nim nie wie. 

Pojawiły się też wątpliwości. Ich wyroby siłą rzeczy będą dość drogie. W każdej chwili popyt na nie może się załamać. Czy warto wchodzić w taki biznes? – Owszem, to ogromne wyzwanie – przyznaje Ilona. – Jednak także wielka szansa. A my od początku zwyczajnie wierzyłyśmy w ten produkt – a to podstawa. Wierzyłyśmy też w siebie, w swoje umiejętności, determinację, pasję. Dlatego zresztą naszą markę nazwałyśmy Brushes with Love, czyli Szczotki z Miłością. 

Początki

Na początku trudno im było zdobyć odpowiednie surowce, długo też szukały stolarza galanteryjnego. – To zawód zdecydowanie ginący – wyjaśnia Anna. – Wykonują go ludzie starsi, doskonale znający swój fach, ale raczej mało otwarci na zmiany, a tym bardziej na innowacje. 

W pewnym momencie myślały nawet o sprowadzaniu opraw do szczotek z Indii. Nie jest to jednak dobry pomysł w przypadku tak niszowego biznesu. W sumie skontaktowały się z co najmniej 80 stolarzami, nim znalazły odpowiednich wykonawców. Oprawy robią dla nich surowe. Dlatego Anna je potem szlifuje. Na drewnie nie może być widać śladów piły. 

Jednocześnie szukały artystów, którzy ozdabialiby szczotki. Dziś z Brushes with Love współpracują trzy stolarnie, pracownia grawerska, drukarnia i pięć artystek-malarek, z których każda maluje inaczej, ma swój niepowtarzalny styl. 

Ilona sama szyje estetyczne woreczki na szczotki z bawełnianej, gęsto tkanej surówki. Muszą być takie, by włosie nie kłuło, kiedy woreczek trzyma się w dłoni. Zaprojektowała też kształt pierwszej szczotki i rozmieszczenie dziurek. 

W nowe przedsięwzięcie obie zainwestowały 20 tys. zł. To dawało im pewien komfort: kredyt byłby stresującym zobowiązaniem, a dla nich firma jest połączeniem biznesu i hobby. Pieniądze przeznaczyły na drewno, farby, lakiery i narzędzia, spora ich część poszła również na wynagrodzenia dla partnerów. 

Myślały też o funduszach europejskich, ale ostatecznie stanęło na dofinansowaniu z urzędu pracy. Latem tego roku dostały 21 tys. zł. W lipcu zarejestrowały firmę. Nazywa się BwL Anna Kaźmierczak, bo Ilona, będąc na urlopie wychowawczym, rozlicza się na razie za pomocą umów o dzieło. Kiedyś, gdy biznes się bardziej rozkręci, ustalą, jaka będzie ostatecznie forma ich działalności. 

Na eksport

Zdawały sobie sprawę, że będą musiały zbudować rynek na swój produkt. Ponad rok temu, w październiku, uruchomiły więc jego fanpejdż na Facebooku. Stronę śledzi już prawie 1,8 tys. osób, co przekłada się na poziom sprzedaży i zainteresowanie szczotkami. – Po wielu próbach, wiosną tego roku, gotowa była też pierwsza partia szczotek dla mężczyzn – do brody. Rozpoczęłyśmy poszukiwania odbiorców. Chodziłyśmy po Warszawie jak domokrążcy – wspomina Anna. 

W lipcu podpisały pierwszą umowę, z Barber Shopem, na 30 męskich szczotek. Ich klient zamieścił o tym informację na Facebooku. Dość szybko poszedł  za tym wzrost sprzedaży. We wrześniu kupiono już u nich 100 szczotek, w tym mniej więcej dwie trzecie stanowiły te męskie, dużo tańsze. Miesięczne przychody młodej firmy przekroczyły 8 tys. zł i dalej stopniowo pną się w górę. Jeśli chodzi o droższe, damskie szczotki, właścicielki Brushes with Love liczą zwłaszcza na eksport. Kilka takich szczotek poleciało już do Australii i Kanady, ale żeby tu pójść za ciosem, trzeba uruchomić sklep internetowy. Prace nad nim właśnie się kończą i ruszy jeszcze w tym roku. 

Eksport to także potencjalnie najbardziej dochodowy kierunek: – W Polsce szczotka męska, wykonana w 100 proc. ręcznie, kosztuje od 69 do 120 zł, natomiast damska – od 105 do 200 zł. W Wielkiej Brytanii – 160 funtów (prawie 800 zł) – wyjaśnia Ilona. Jak wszyscy, wskazuje od razu na atrakcyjną eksportową marżę. 

To wciąż przyjemność

Przed przygotowaniem szczotki szczecinę należy kilka razy wyprać, a potem nawlec na oprawę (robi to Ilona). A drewno, jak wspomnieliśmy, szlifuje Anna. Znajomi czasem pytają, czy to odpowiednie zajęcia dla wykształconych kobiet, czy nie są nużące. 

Ale dla nich są one tym, czego się spodziewały: dają im radość, wyciszają, uspokajają. Dobrze im się razem pracuje, nie muszą się wzajemnie poganiać. Co zrobią, jeśli szczotki na świecie mocno chwycą? Wtedy się zastanowią. A na razie chcą po prostu prowadzić niewielki, niszowy biznes. – Nie musimy jeździć Porsche – śmieje się Anna. – Najważniejsze, że pracujemy według własnego pomysłu. Same zajmujemy się wszystkim od początku do końca. I to nas też cieszy. 

My Company Polska wydanie 12/2016 (15)

Więcej możesz przeczytać w 12/2016 (15) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ