Rzucić wszystko i założyć startup
Beata Jarosz i Joanna Pruszyńska-Witkowskaz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2022 (80)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Joanna Pruszyńska-Witkowska pamięta moment, kiedy miała się ubiegać o prestiżowy kontrakt na usługi PR dla wielkiej międzynarodowej korporacji. – Wzięłam do ręki kartkę z warunkami przetargu i odruchowo ją od siebie odsunęłam. Poczułam, że doszłam do ściany, że po prostu nie chcę robić tego, co dotychczas – wspomina.
Własna reakcja ją zaskoczyła, bo przecież w tym, co robiła, odnosiła sukcesy. Jako właścicielka i prezeska dużej agencji Headlines Porter Novelli budowała rozpoznawalność największych marek. Organizowała gigantyczne wydarzenia medialne z udziałem takich gwiazd jak Sharon Stone, Claudia Schiffer, Naomi Campbell czy Catherine Deneuve. – Tyle że po ponad 20 latach prowadzenia agencji PR czułam, że wyczerpuje mi się życiowa energia – opowiada.
Mniej więcej w tym czasie wzięła udział w spotkaniu z Muhammadem Yunusem, pochodzącym z Bangladeszu laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Stworzony przez niego bank specjalizował się w udzielaniu mikropożyczek na rozkręcanie drobnej przedsiębiorczości. Szczególnie dla kobiet, głównie z prowincji, którym tradycyjne instytucje finansowe nie chciały dawać kredytów. – Klasyczny biznes społeczny łączący zarabianie pieniędzy z naprawianiem świata. Poczułam, że chcę robić coś podobnego – wyjaśnia.
Z Beatą Jarosz, wiceprezeską zarządu Giełdy Papierów Wartościowych, poznała się, gdy kilka lat wcześniej tworzyła raport o najbardziej wpływowych kobietach branży finansowej. O wspólnym biznesie nigdy jednak nie myślały. Beata Jarosz przez całe zawodowe życie związana była z rynkiem kapitałowym. Tak się jednak złożyło, że kończyła się jej kadencja we władzach spółki. – Dlatego dla mnie to też był dobry czas na rozpoczęcie czegoś zupełnie innego – wspomina. Wiedziała, że nie chce pracować w korporacji, a od jakiegoś czasu, gdy prowadziła debiuty na parkiecie, towarzyszyła jej myśl, by kiedyś założyć własny startup. – Obserwowałam, jak nowe technologie zmieniają biznes – ujawnia Beata Jarosz. – Dlatego byłam gotowa zaryzykować – dodaje.
Gdy pięć lat temu Joanna i Beata wspólnie zakładały startup Future Collars, szkołę nowych technologii kształcącą online, obie były po pięćdziesiątce. Nieraz spotkały się ze stereotypem, że to wiek, w którym nie powinno się ryzykować. Może dlatego wymyśliły, że ich spółka będzie przełamywać stereotypy. Po pierwsze, że IT to świat mężczyzn. Po drugie, że jest on zarezerwowany dla osób młodych. – Kobiety stanowią zaledwie 15 proc. zatrudnionych w tej branży i my, jako biznes społeczny, chcemy to zmienić – mówi Joanna Pruszyńska-Witkowska.
Nowa generacja startupów
„Nowa generacja startupów”– tak „Financial Times” nazwał niedawno osoby powyżej 50. roku życia. I ogłosił, że „nachodzi era dojrzałych przedsiębiorców”. To nie tylko publicystyczny slogan. Amerykańska agencja rządowa Census Bureau przebadała 2,7 mln startupów z USA. Okazało się, że osoby dojrzałe mają statystycznie znacznie większą szansę na sukces w biznesie niż młodzi. Dotyczy to także branży technologicznej. Idealny wiek na otwarcie własnej działalności w tej dziedzinie to 45 lat, ale starsi też są w cenie. Pięćdziesięcioletni założyciel startupu ma statystycznie 2,2 razy większą szansę na duży biznesowy sukces niż 30-latek i 2,8 razy większą niż 25-latek. Dalsze wyniki badań zaskakują jeszcze bardziej: 60-letni założyciele startupów odnoszą spektakularne sukcesy aż trzykrotnie częściej niż ich 30-letni koledzy.
Problem w tym, że powszechne przekonanie jest zupełnie inne. Kiedy Mark Zuckerberg zakładał Facebooka, miał 19 lat. Gdy jego polski odpowiednik, Maciej Popowicz, startował z portalem Nasza Klasa – był zaledwie o trzy lata starszy. Evan Spiegel osiągnął sukces ze Snapchatem w wieku 23 lat. I to oni, także dzięki popkulturze, zawładnęli masową wyobraźnią, stając się ikonami startupowców. Efekt? Powszechne przekonanie, że świat biznesu opartego na nowych technologiach to domena ludzi młodych.
Tymczasem na Zachodzie otwieranie własnego biznesu po pięćdziesiątce to norma. Trend wyraźnie przyspieszył w ostatnich 15 latach. Po kryzysie finansowym 2007 r., w wyniku redukcji etatów w wielkich korporacjach, wielu dojrzałych pracowników traciło pracę. I w przeciwieństwie do młodych, mieli trudności ze znalezieniem nowej. Na rynku pojawiła się więc duża grupa świetnych specjalistów mających jeszcze mnóstwo energii i pomysłów, na których jednak nikt nie miał pomysłu. Własna działalność była nieraz jedynym sposobem na kontynuowanie kariery i utrzymanie wysokiej pozycji społecznej. – Kiedy czujesz się dyskryminowany na rynku pracy, zostań własnym szefem, a problem zniknie – podsumowywała zjawisko zakładania własnych biznesów przez ludzi po pięćdziesiątce brytyjska publicystka ekonomiczna Lindsay Cook.
Jej spostrzeżenia potwierdzają statystyki: tylko w Wielkiej Brytanii po kryzysie finansowym 2007–2008 r. przybyło aż 800 tys. samozatrudnionych. Wśród osób, które zakładają własne firmy, aż 43 proc. to osoby powyżej pięćdziesiątki. To wymuszone kryzysem zjawisko było przełomem, nagle okazało się, że osoby w dojrzałym wieku mogą odnosić biznesowe sukcesy, także w świecie nowych technologii.
W Polsce trend jest już widoczny, ale nie da się ukryć, że przychodzi do nas z opóźnieniem. Dlatego startupowiec po pięćdziesiątce to u nas jeszcze ciągle rzadkość. Jednak ci, którzy zdecydowali się na to, by zacząć biznes od zera, nie żałują. Także analizy rynku nie pozostawiają wątpliwości, że przyszłość należy do dojrzałych przedsiębiorców.
Druga kariera
– Przyjęło się, że to młodzi ludzie lubią brać byka za rogi, ale czasem bywa inaczej. Niektórzy potrzebują dojrzeć, by robić coś na własny rachunek. To najwyraźniej mój przypadek – opowiada Włodzimierz Kurpiński. Gdy kilka lat temu zamieniał świat koncernów na krainę startupów, miał 45 lat, a w CV ponad dwie dekady przepracowane dla dużych, międzynarodowych koncernów produkujących materiały budowlane. Takich jak Henkel, Knauf czy grupa BMI, w których odpowiadał za sprzedaż i marketing. Do porzucenia wygodnej stabilizacji namówił go Tomasz Basiński, przyjaciel ze studiów na Politechnice Wrocławskiej. Basiński kilka lat wcześniej założył spółkę technologiczną Creoox AG, która pomaga branży budowlanej wejść w cyfrowy świat.
Kurpiński opowiada, że zrobił sobie wtedy mały bilans zysków i strat. – Jestem w średnim wieku, mam ustabilizowane życie zawodowe, rodzinę, dom, nie muszę się też martwić o to, co włożyć do garnka. Dobry czas, by zmienić życiowe priorytety. Uznałem, że to idealny punkt wyjścia, by zrobić coś własnego – ujawnia. I dodaje: – Ludzie w dojrzałym wieku nawet jeśli lubią ryzyko, nie są lekkomyślnymi ryzykantami. To w biznesie dobra cecha.
Jego historia nie jest wyjątkiem, często jest tak, że dojrzałe osoby, które się decydują na otwarcie własnego biznesu, wcale nie muszą tego robić. To ich w pełni przemyślany wybór. Ustabilizowana sytuacja zawodowa, finansowa, a często też osobista dają im bowiem poczucie, że to idealny czas na „drugą karierę”. Oczywiście, za decyzją często stoi jakiś impuls, wydarzenie życiowe, które wytrąca z dotychczasowej rutyny. W przypadku Anny Streżyńskiej takim czynnikiem było… odejście z rządu.
Od zawsze związana była z branżą teleinformatyczną, jednak prawie połowa jej zawodowej kariery to praca dla sektora publicznego. Przez sześć lat stała na czele Urzędu Komunikacji Elektronicznej, zyskała wtedy przydomek „Żelaznej Damy polskiej administracji”. W 2007 r. za zwalczanie monopolu na rynku technologicznym dostała prestiżową Nagrodę im. Andrzeja Bączkowskiego. Ukoronowaniem kariery była funkcja ministra cyfryzacji, którą pełniła w latach 2015–2018. Z sukcesem wprowadzała mObywatela, podpis zaufany czy usługi publiczne dostępne przez profil zaufany dostarczany przez banki.
Po odejściu z rządu stanęła przed dylematem, co robić dalej. Zwłaszcza że postanowiła się wtedy na dobre rozstać z polityką. Gdy ogłosiła, że chce założyć startup, znajomi nie mogli wyjść ze zdziwienia. Dziś sama z dumą się określa mianem „najstarszej startuperki w Polsce”. Kieruje grupą spółek technologicznych MC2 Innovations, które specjalizują się m.in. w cyfrowej transformacji biznesu, propagują technologię blockchain, a także proponują innowacyjne rozwiązania w zakresie motywowania pracowników.
Decyzja o zaczęciu projektu od zera była w jej przypadku tyle zaskakująca, co nietypowa. Większość polityków, którzy decydują się na przejście do biznesu, wybiera wygodne posady menedżerów w państwowych spółkach. Ewentualnie w korporacjach, które skłonne są płacić ogromne pieniądze m.in. za kontakty z najważniejszymi osobami w państwie. Streżyńska nie chciała iść tą drogą. – Nie znam się na wszystkim, więc nie chciałam trafić do spółki Skarbu Państwa, w której byłabym spadochroniarzem i dekoracją – przyznaje. – Po trosze zadecydowała też ciekawość. Nigdy wcześniej nie byłam w budowanej od zera małej firmie obciążonej kosztami pracowników i zmuszonej do udowodnienia sensowności swojego biznesu – wyjaśnia. Dziś mówi, że to niezwykle cenne doświadczenie, zwłaszcza że przecież chwilę wcześniej, jako członkini rządu, współtworzyła system wsparcia innowacji w Polsce. – Na własnym grzbiecie poczułam nie tylko urodę tego systemu, ale też wszystkie jego kłamstwa. Poczuć swoje decyzje na własnym grzbiecie? Bezcenne! Taki powinien być los każdego ministra – mówi.
Zbawić świat
Decyzja o otwarciu nowego zawodowego rozdziału w wieku, w którym inni wolą już odcinać kupony od dotychczasowej działalności, nigdy nie jest łatwa. Dla wielu jest jednak szansą, by po latach zacząć żyć na swoich warunkach. Dla Joanny Pruszyńskiej-Witkowskiej ten czynnik miał znaczenie zasadnicze. – Zrozumiałam, że nie chcę i nie umiem poświęcać się dłużej pracy, w której nie widzę głębszego sensu – wspomina. W imię tej wartości była więc skłonna zaryzykować i własne pieniądze, i pozycję. – Tworząc startup, czułam jednak, że musi się udać. Widziałam, że światowe trendy są po naszej stronie i że angażujemy się w coś, co jest społecznie potrzebne – wspomina.
Oczywiście przesadny idealizm też może być pułapką. W takim przypadku przydaje się wspólnik, który przypomni, że startup to jednak przede wszystkim biznes. – Na początku miałam głowę w chmurach – przyznaje Joanna Pruszyńska-Witkowska. – Za to Beata twardo stąpała po ziemi. Zdarzało się jej mówić: „wiesz, obawiam się, że na to nas nie stać”. Takie połączenie zadziałało perfekcyjnie – opowiada.
Nieco podobne doświadczenie ma Anna Streżyńska. W końcu będąc w polityce, projektowała rozwiązania, które miały służyć całemu społeczeństwu. – Startup często wydaje mi się za ciasny – przyznaje. – W głowie kłębią się pomysły na rozwiązania, które naprawdę pomogą ludziom, a nie tylko będą zaspokajać ich proste potrzeby – mówi. – Gdy jednak zaczynam snuć zbyt daleko idące plany, mój mądry wspólnik pyta mnie o budżet. Wtedy mój marzycielski umysł się uspokaja. I przerzuca się wtedy w przyszłość, gdy odniesiemy spektakularny sukces i będziemy mogli się zająć zbawianiem świata – dodaje z uśmiechem była minister.
Pomysł wart dolara
Większość z tych, którzy w dojrzałym wieku wchodzą w świat startupów, musi stawić czoło stereotypom. Zwłaszcza że decyzja o porzuceniu stabilnej kariery nie zawsze się wiążę ze zrozumieniem otoczenia. – Moi synowie się dziwili: „naprawdę chcesz sprzedać swoje dziecko?”. Rzecz jasna, mieli na myśli moją firmę – wspomina Joanna Pruszyńska-Witkowska. Anna Streżyńska mówi, że ona podobne pytania sama sobie zadawała. – „Co ludzie powiedzą, jeśli mi się nie uda?”. Nie będzie to porażka jakiegoś „nikogo” tylko moja, osoby, która ma za sobą wiele sukcesów. Dlatego pokora to największa moja zdobycz z tego czasu – wyznaje.
Dość szybko okazuje się jednak, że tak naprawdę bagaż doświadczeń, który się wnosi, nie jest obciążeniem, lecz doskonałym ekwipunkiem zabieranym na nową drogę. – Początkowo bałyśmy się, że wiek będzie działał na naszą niekorzyść w trakcie rozmów z inwestorami, ale okazało się, że tak nie jest. Liczył się nasz zapał i ogromna wiara we własny pomysł – opowiada Joanna Pruszyńska-Witkowska. I podkreśla, że choć tworzenie startupu w okolicach pięćdziesiątki jest życiową rewolucją, to jednak mimo wszystko nie zaczyna się wszystkiego od zera. – Mamy już przecież duże umiejętności i liczne kontakty, których siłą rzeczy pozbawieni są ludzie młodzi. Wszystko to procentuje – podkreśla.
Potwierdzają to naukowe badania nad startupami. Wynika z nich, że największą szansę na sukces mają ci, którzy zdobyli już własne doświadczenie w biznesie albo pracowali w dużych korporacjach. Dzięki temu lepiej niż młodsi wiedzą, jak zdobyć pieniądze, jak zbudować zespół, mają też często liczącą się markę osobistą. Na trudnym rynku startupów przydaje się też paradoksalnie doświadczenie licznych porażek, które zwykle – w przeciwieństwie do młodych – mają na swoim koncie osoby dojrzałe. – Cenna okazała się moja odporność na kłamstwo, głupotę i na działania nie fair. Pod tym względem polityka okazała się dobrą szkołą, ale w biznesie, niestety, także tego nie brakuje – twierdzi Anna Streżyńska. – Winston Churchill mówił, że sukces polega na przechodzeniu od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu. Niegasnący entuzjazm to najlepszy kapitał założycielski każdego startupowca, niezależnie od jego historii i wieku – dodaje.
Bo wbrew romantycznym mitom o niepoprawnych marzycielach, którzy na zwariowanych pomysłach dorobili się wielkich pieniędzy, realizm i twarde stąpanie po ziemi są w świecie startupów bardzo ważne. – Chcemy przecież nie tylko marzyć, ale też te marzenia realizować – zauważa była minister cyfryzacji.
Wśród młodych przedsiębiorców panuje dość powszechny mit, że w startupie najważniejszy jest pomysł. Przypisywana dwudziestokilkulatkom ułańska fantazja, nieznająca jeszcze barier, które budujemy w swojej głowie wraz z wiekiem, ma im rzekomo dawać przewagę nad starszymi. Tyle że praktyka tego nie potwierdza. Paradoksalnie bowiem znacznie ważniejsze od pomysłu jest jego wykonanie. A w tym lepsze okazują się osoby z doświadczeniem. – Na jakiejś biznesowej konferencji usłyszałam kiedyś, że dobry pomysł jest wart najwyżej jednego dolara. Dlaczego? Bo świetne pomysły ma wiele osób. Wygrywa ten, kto ma odwagę wyjść z tym pomysłem do świata – twierdzi Joanna Pruszyńska-Witkowska.
Osoby dojrzałe wiedzą np., że nie zawsze trzeba iść na żywioł. – Lepiej się nastawić na maraton, a nie sprint – radzi Anna Streżyńska. I podpowiada: – Zgromadźmy kapitał: pieniądze, wiedzę, życzliwych ludzi, którzy nawet nie uczestnicząc w naszym projekcie bezpośrednio, zapewnią nam na niego niezależne spojrzenie. A wraz z nim umiejętność kwestionowania naszych dotychczasowych ustaleń i dokonań, podążania za klientem, za doświadczeniem, a nie tylko wewnętrznym przekonaniem czy intuicją.
Oczywiście, trzeba znaleźć złoty środek. Osoby dojrzałe mają z reguły mniejszą skłonność do ryzyka. Grozi im więc, że będą zbyt długo przygotowywać swój projekt tak, by już w fazie pomysłu osiągnął perfekcję. A tak się po prostu nie da. – Dlatego trzeba szybko zacząć! – mówi Joanna Pruszyńska-Witkowska. – Możliwie szybko wejść z produktem na rynek, nawet na małą skalę. Nie bójmy się, że to, co proponujemy, jest niedoskonałe. Zamiast w nieskończoność szlifować pomysł, lepiej pozwolić, by rynek go przetestował i sprawdził. Dzięki temu zyskamy szansę na jego szybką weryfikację i ewentualną korektę – radzi. Po drugie, warto sobie dobrać właściwych ludzi, bo lepiej pracować z innymi niż samemu. Po trzecie wreszcie, nie należy się bać porażki. – Siłą rzeczy jest ona wpisana w każdy startup – zauważa. – Cieszę się, że nasz startup odnosi sukcesy, ale myślę, że gdyby nam się nie udało, realizowałybyśmy dziś z Beatą jakiś inny pomysł. Jedno jest bowiem pewne – żadna z nas nie tęskni za etatem ani pracą dla kogoś! – podsumowuje.
Młodzi duchem
Mimo tych trudności i wyzwań, trudno znaleźć „startupowca 50+”, który by żałował decyzji o biznesowym nowym otwarciu. Wszyscy podkreślają, że dzięki niej, czują się młodzi. Choćby dlatego, że nowa praca wymaga od nich zupełnie nowej dynamiki i elastyczności. Włodzimierz Krupiński z Creoox AG wspomina, że wielki koncern dawał mu bezpieczeństwo, ale też zagrożenie popadnięcia w rutynę. – Bo chodzi się tam głównie po udeptanych ścieżkach – uważa. W przypadku startupu jest odwrotnie, każdy pomysł jest dobry.
Tym bardziej że Creoox AG działa w niezwykle szybko rozwijającej się branży Building Information Modelling (BIM), czyli cyfrowego modelowania informacji o budynkach. Gdy się współtworzy taką organizację, nie ma miejsca na nudę. – Nikt się nie boi popełniać błędów, bo są one wpisane w DNA projektu i stanowią okazję do nauki. Kreatywność, a nawet fantazja są w cenie – przyznaje. Właśnie ta otwartość na innowacje i nowe pomysły to coś, co Włodzimierz Kurpiński ceni w nowym biznesowym środowisku najbardziej. – W dojrzałej organizacji trudno jest się przebić z nowatorskimi rozwiązaniami. Tutaj właściwie nie muszę do nich nikogo przekonywać, wystarczy, że rzucę pomysł i od razu go realizujemy. A to daje poczucie, że rozwijam nie tylko biznes, ale też siebie – zapewnia. – Odpowiada mi też atmosfera, w której wszyscy jesteśmy skupieni na wspólnych celach i cieszymy się z kolejnych kroków ich realizacji – wyjaśnia. Dodaje jednak, że w poczuciu satysfakcji swoje znaczenie mają też czynniki finansowe. – Jako szef sprzedaży w wielkiej firmie doskonale wiedziałem, ile zarabiam dla siebie, a ile dla kogoś. Startup daje szanse, by te proporcje zmienić – uśmiecha się Włodzimierz Kurpiński.
Joanna Pruszyńska-Witkowska przyznaje, że teraz pracuję ciężej niż wcześniej. – Ale odzyskałam energię witalną – podkreśla. – Znów się czuję, jakbym miała 30 lat. Po stronie plusów muszę też zapisać gigantyczny rozwój osobisty. Rozwiązuję nowe problemy, muszę być bardziej otwarta na nowe technologie, stoję w obliczu nowych wyzwań, chociażby związanych z planami ekspansji zagranicznej – uzupełnia.
Swojej decyzji nie żałuje też Beata Jarosz. – Jeszcze raz poczułam ten dreszczyk emocji, który towarzyszył mi, kiedy przed laty od zera tworzyliśmy rynek kapitałowy – zaznacza. Podkreśla też, że nowa aktywność wiele ją nauczyła. – Teraz bardziej niż kiedykolwiek jestem odporna na porażki. Praca w startupie nauczyła mnie funkcjonować w warunkach ciągłej zmiany. Odnalazłam się w nowej cyfrowej rzeczywistości. Najważniejsze jest jednak to, że wciąż towarzyszą mi pozytywne emocje i olbrzymia satysfakcja, że to co robię jest potrzebne – precyzuje.
Dlatego Anna Streżyńska przyznaje, że gdy w kontekście pięćdziesięciokilkulatków słyszy o „pokoleniu silversów”, chce jej się śmiać. – Bo bardzo trudno poczuć mi się staro, a nawet godnie i szacownie – zaznacza.
Więcej możesz przeczytać w 5/2022 (80) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.