Pizza małomiasteczkowa

Igor Zalewski
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.
Doceniam duże miasta, ale w moim wieku potrzebuję też codziennej dawki małomiasteczkowości czy wręcz wiejskości. Otrzymuję ją w osiedlowej pizzerii.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2025 (119)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Mój blok, w którym rezyduję od ponad ćwierć wieku, ma dwie fantastyczne cechy. Po pierwsze, jest położony tuż obok metra. Właściwie to wychodzę z pokoju i już jestem na stacji. To niesamowicie ułatwia życie. Na każde spotkanie, które ma miejsce w centrum Warszawy jestem w stanie dotrzeć w 20 minut. Dzięki temu zyskuję mnóstwo czasu. Co robię z tym czasem? Wyciskam z niego, ile się da. Czyli na przykład siedzę dłużej w toalecie z telefonem w ręce. A także… No nie, właściwie to głównie siedzę z telefonem w ręce. Niekoniecznie w toalecie. Ale w różnych innych miejscach.

O marnowaniu życia pogadamy jednak następnym razem. Teraz ta druga rzecz. To pizzeria. Ale to nie restauracja. Nie mają żadnej sali, tylko taka dziupla z piecem. Można zmówić albo na wynos, albo z dostawą. Nie da się tam usiąść i spędzić miło wieczoru. A jednak Enigma – bo tak się nazywa to miejsce – odgrywa istotną rolę w moim życiu. I naszym – jeśli mogę tak powiedzieć w imieniu rodziny.

Raz za sprawą pizzy. Robią bardzo dobrą, chociaż nigdy tam nie było i prawdopodobnie nigdy nie będzie żadnego Włocha. A jednak ciasto jest doskonałe. Mają jakiś swój tajemny przepis, który powoduje, że ta pizza z warszawskiej Woli jest dla mnie wzorcem włoskiego przysmaku. Trochą jak sałatka jarzynowa z rodzinnego domu. Może i są inne, lepsze, ale ta jedyna jest tą „prawdziwą”.

Ważniejszy jest jednak aspekt ludzki. Miasto, zwłaszcza duże miasto, ma to do siebie, że ludzie niespecjalnie są ze sobą związani. Znajomości są powierzchowne, o ile w ogóle są. Ma to oczywiście zalety – ludzie o tobie nie plotkują, bo nie wiedzą, że w ogóle istniejesz. Ale w moim wieku nie bardzo jest już o czym plotkować, chyba że zatracenie możliwości trawienia laktozy wydaje się komuś intrygujące. Dlatego wielkomiejskie poczucie anonimowości z czasem traci swój powab. Po pięćdziesiątce pewna dawka małomiasteczkowości czy wręcz wiejskości wydaje się pożądana. Dobrze robi na głowę.

I otrzymuję ją właśnie z pizzerii. Kiedyś istniał jakiś jej właściciel, którego nie znałem. Ale kilka lat temu lokal przejęła babka, która od zawsze robiła tam pizzę. Wyznam, że jestem jej wielkim fanem. Często – kiedy nie ma zamówień – siedzi na krzesełku przed interesem i jara szluga. Ma pewnie ze 40 kilka lat. Bardzo ciężko pracuje i trudno jej nie kibicować. Każdy kto prowadził własny biznes, wie, że to ciężki kawałek chleba. A gastronomia to już bardzo ciężki. Kiedy tylko mam chwilę, zatrzymuję się i gawędzimy trochę. Zresztą nawet jak mi się spieszy, to przy pani zatrzymuje się mój pies, który liczy na kawałek szynki lub salami i zazwyczaj nie jest rozczarowany.

W pizzerii pracuje jeszcze dwóch dostawców – to także moi ulubieńcy. Obaj dobiegają chyba sześćdziesiątki, a jeden przypomina trochę Papcia Chmiela. Od obu wręcz emanuje pozytywna energia, a radość jaka maluje się na ich twarzach, kiedy się spotykamy, nie może być udawana. Bo gdyby tak było, robiliby kariery w Hollywood.

Kiedyś obok pizzerii był jeszcze mały spożywczak, którego właściciele wytwarzali podobny wiejsko-małomiasteczkowy klimat. Ale niestety upadł. Małżeństwo zamknęło biznes i zniknęło bezpowrotnie z mojego życia. Od tej pory obsesyjnie się boję, że pizzeria też może splajtować. A ja bardzo nie chcę, żeby szefowa z fajką się rozpłynęła, a Papcio Chmiel przestał mówić radośnie „Witam!”. Ich obecność – choć to może dziwne – czyni mnie nieco szczęśliwszym. Więc jak tylko postawię ostatnia kropkę, zejdę na dół i poproszę o to co zwykle. Czyli quattro stagioni z dodatkową cebulą.

My Company Polska wydanie 8/2025 (119)

Więcej możesz przeczytać w 8/2025 (119) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ